Fałszywi żeglarze
Morski terroryzm kwitnie.
Co najmniej trzy razy w tygodniu dochodzi do ataku piratów na statek handlowy lub turystyczny. Organizacje międzynarodowe od lat walczą z morskimi rabusiami, ale nie są w stanie skutecznie sobie z nimi poradzić.
Dziewięciu marynarzy z norweskiego statku „Bonita”, w tym kapitan, uprowadzeni w listopadzie przez nigeryjskich piratów, mogą mówić o wielkim szczęściu. W piątek 6 grudnia po 35-dniowym pobycie w niewoli zostali przez swoich prześladowców wypuszczeni i dostarczeni do niewielkiego portu. Stamtąd łódź ratunkowa należąca do marynarki wojennej Nigerii zabrała ich w bezpieczne miejsce.
Szybki abordaż
W sobotę 2 listopada przed południem norweski statek handlowy „Bonita” płynął do portu w mieście Kotonu w Beninie nad Zatoką Gwinejską. W doku portowym załoga chciała pozostawić ogromny ładunek gipsu, zamówiony przez jedną z dużych firm geologicznych działających w Afryce. Gdy do portu pozostało kilkanaście kilometrów, do burty statku podpłynęła szybka i zwrotna łódź motorowa. Poprzez drabiny dostawione naprędce na pokład „Bonity” dostało się kilkunastu piratów uzbrojonych w lekkie pistolety maszynowe. Oddali kilkanaście strzałów, sterroryzowali załogę, a potem wzięli do niewoli kapitana i ośmiu marynarzy. Kazali im przejść na swoją łódź, tam związali ich i umieścili pod pokładem. Potem przeszukali duży statek i zrabowali pieniądze, kosztowności i przedmioty, które – ich zdaniem – mogły mieć jakąś wartość. Reszcie załogi (10 osób) pozwolili bezpiecznie dopłynąć do Kotonu. Nie był to jednak akt miłosierdzia; piraci liczyli, że wystraszeni marynarze natychmiast opowiedzą o wszystkim władzom portowym i wywierając presję, doprowadzą do zwolnienia kolegów. Tak się też stało. O ataku powiadomiono marynarkę wojenną Benina i Nigerii. Jeszcze tego samego dnia piraci poprosili kapitana „Bonity”, aby zadzwonił do armatora, dał znać, że załoga żyje, i przekazał żądanie zapłacenia okupu za zwolnienie zakładników.
Tajne negocjacje
Gdy 6 grudnia norweska agencja informacyjna podała, że dziewięciu marynarzy odzyskało wolność, właściciel statku – norweska kompania „Ugland” – zorganizował konferencję prasową. Prezes spółki – Øystein Beisland – zapewniał, że marynarze są cali i zdrowi. Zapytany o to, na jakich warunkach odbyło się zwolnienie zakładników, prezes Beisland tylko uśmiechał się tajemniczo. Nie chciał powiedzieć o tym, jakie działania podejmowano ani we współpracy z kim, nie potwierdził też, że przekazano okup dla piratów. Jaka jest praktyka? Najczęściej piraci nawiązują kontakt z armatorem już tego samego dnia. – Kwota zależy od wielkości statku, liczby uprowadzonych zakładników i zamożności armatora – mówi Pottengal Mukudan, dyrektor Międzynarodowego Biura Morskiego (IMB), organizacji zajmującej się monitorowaniem i zwalczaniem piractwa morskiego. Zdarza się też, że w imieniu korsarzy negocjacje prowadzi ich specjalny przedstawiciel.
Wielki biznes
Choć państwa całego świata zgodnie potępiają morski terroryzm, nie znalazły jeszcze skutecznego sposobu na jego likwidację. Dlatego, aby nie tracić wizerunku, często decydują się zapłacić za zwolnienie swoich obywateli. – Obowiązuje zasada, że z terrorystami się nie negocjuje, dlatego oficjalnie żadne państwo nie przyzna się, że prowadzi pertraktacje i daje pieniądze za uwolnienie porwanych – mówi Jerzy Dziewulski, były dowódca komandosów na warszawskim lotnisku Okęcie, potem szef ochrony prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. – Praktyka pokazuje jednak, że często pieniądze są przekazywane. Potwierdzają to przykłady: w kwietniu 2010 roku somalijscy piraci uprowadzili statek „Samho Dream” i jego 24-osobową załogę. Negocjacje trwały siedem miesięcy i zakończyły się przekazaniem 9,5 mln dolarów okupu – był to największy okup w historii wypłacony piratom. W styczniu 2011 roku za 6 mln dolarów korsarze uwolnili grecki statek MV „Eagle” i 24 marynarzy. Z kolei w marcu 2009 roku norweski armator zapłacił 2,4 mln dolarów za zwolnienie chemikaliowca, na którym pracowało pięciu Polaków. Praktyka pokazuje, że państwa używają siły przeciwko piratom dopiero wtedy, gdy dojdzie do tragedii. Najgłośniejsza taka operacja karna miała miejsce w marcu 2011 roku. Marynarka wojenna Indii podjęła pościg za dużym statkiem handlowym uprowadzonym wcześniej na wodach wschodniej Afryki, który stał się bazą wypadową dla korsarskich ataków. Po perfekcyjnej akcji indyjscy komandosi odbili 13 zakładników i schwytali aż 61 morskich rozbójników.
Częste ataki
Z danych Międzynarodowego Biura Morskiego wynika, że w pierwszych trzech kwartałach 2019 roku doszło na całym świecie do 119 aktów terroryzmu morskiego. Daje to więc średnio dwa – trzy ataki pirackie w tygodniu. Ogromna większość, bo aż 95, polegała na abordażu, uprowadzono zaś 4 statki. To nieco mniej niż w analogicznym okresie 2018 roku, kiedy odnotowano łącznie 158 przypadków piractwa.
Na „pirackiej” mapie świata od lat najważniejszym obszarem jest cieśnina Malakka. Ta najdłuższa (937 km) cieśnina położona jest w pobliżu Singapuru i oddziela Półwysep Malajski od Sumatry. Oblicza się, że przynajmniej co drugi spośród wszystkich towarowych statków transkontynentalnych na świecie raz do roku przepływa przez cieśninę Malakka. Tędy wiedzie trasa tankowców wożących ropę naftową z Bliskiego Wschodu do Stanów Zjednoczonych. Tą drogą odbywa się również spora część wymiany handlowej między Europą a Azją. W statystykach piractwa drugie miejsce zajmuje cieśnina Bab-al-Mandab łącząca Zatokę Adeńską z Morzem Czerwonym. W jej pobliżu znajduje się archipelag Great Hanish, który jest największym na świecie gniazdem piratów. W ten rejon boją się zapuszczać nawet statki straży granicznej Jemenu i Dżibuti. Tym bardziej że na tych wodach o łupy rywalizują gangi korsarzy z Sudanu, Etiopii, Dżibuti i Somalii. Jest o co rywalizować, bo Zatoka Adeńska stanowi jeden z najbardziej uczęszczanych szlaków wodnych na świecie. Tędy musi przepłynąć każda jednostka handlowa z Oceanu Indyjskiego do Morza Śródziemnego. W tym rejonie kilka lat temu zaginął polski podróżnik Krzysztof Zabłocki. Z danych IMB wynika również, że inne miejsca, w których regularnie dochodzi do napadów pirackich, to Zatoka Gwinejska, Morze Arabskie i Morze Wschodniochińskie.
Jak wynika z danych IMB, piraci rekrutują się głównie z ubogich mieszkańców krajów wschodniej Afryki. Korsarstwo to dla nich jedyny sposób na zdobycie większych pieniędzy. I to nie tylko przez ataki na zagraniczne statki. Ogromnym źródłem dochodów jest przemyt broni dla uczestników licznych wojen toczących się w Afryce, przemyt narkotyków czy w końcu handel ludźmi. Zgodnie z prawem, wszystkie państwa świata mają obowiązek zwalczać piractwo u swoich brzegów. Co z tego, skoro wiele afrykańskich krajów nie ma pieniędzy na marynarkę wojenną ani na sprawnie działający aparat ścigania?