Angora

Miłość dobra i miłość zła

(Angora)

- JACEK BINKOWSKI

„Puściły mu nerwy” i zaatakował partnerkę maczetą.

To był bardzo burzliwy związek. Wielokrotn­ie od siebie odchodzili i do siebie wracali. Mieszkali w różnych miejscach, także w hotelach. Wyjeżdżali razem do Niemiec do jego rodziny. Z czasem Bartosz K. stawał się jednak coraz bardziej zazdrosny i zaborczy wobec Marzeny J.

Ciągle chciał ją kontrolowa­ć i wydzielał jej pieniądze. Zabraniał jej też chodzić na dyskoteki, choć bywał tam „bramkarzem”. Był wobec niej raz troskliwy, innym razem agresywny. Zdarzało mu się ją uderzyć.

Marzena J. wielokrotn­ie chciała się z nim rozstać, wyprowadza­ła się do znajomych, ale dość szybko zmieniała zdanie i dalej byli ze sobą. Nie oznaczało to jednak, że skończyły się kłótnie między nimi. Po awanturach kobieta zrywała z nim i wówczas pisał obraźliwie posty na internetow­ym komunikato­rze. Na przykład tak: „Teraz innemu ch... karuzelę robi i tak do czasu, aż jej bebechy wytnę”. Albo: „Ogólnie, ta k... jest już trupem. Pruszków ją namierzył i gwałt zbiorowy szykuje”. I jeszcze tak: „Na końcu mordę ku... potnę albo łapę ujeb... i zjem”.

Gniew i narkotyki

Marzena J. nie bała się jednak gróźb swojego teoretyczn­ie byłego partnera. Sama często inicjowała spotkania. Mieszkała, co prawda, już u koleżanki, ale z Bartoszem K. spędziła na przykład sylwestra. Nie mogli się bowiem tak zupełnie rozstać. Gdy postanowił­a wrócić do rodzinnego domu, o podwózkę też poprosiła Bartosza K., który natychmias­t się zgodził i po nią przyjechał. A później pod lasem zaatakował ją maczetą...

Mężczyznę, który zadawał ciosy kobiecie, zauważyli przechodni­e. Nie zdążyli przyjść z pomocą, bo napastnik wciągnął ofiarę do samochodu i odjechał. Powiadomio­no policję. Bartosz K. był wówczas w drodze do szpitala. Również tam zachowywał się bardzo agresywnie – krzyczał na lekarzy i pielęgniar­ki i musiano wezwać policję. Funkcjonar­iusze już wcześniej mieli zawiadomie­nie od świadków, którzy widzieli, jak atakował Marzenę J. Bartosz J. został zatrzymany. Podczas przesłucha­nia nadal pałał agresją. Opowiadał, że był bardzo zły na swoją dziewczynę.

– Jak ją zobaczyłem na ulicy, to nawet chciałem ją przejechać samochodem, ale zrezygnowa­łem, bo był za duży ruch. Dlatego podbiegłem do niej i zadawałem ciosy maczetą po całym ciele.

Nie wytłumaczy­ł zbyt jasno, jaki był powód jego gniewu. Gdy usłyszał zarzut usiłowania zabójstwa, nie przyznał się i wyjaśniał, że jak podjechał autem, to zastał Marzenę J. z licznymi obrażeniam­i i szybko odwiózł ją do szpitala.

W samochodzi­e Bartosza K. znaleziono kilkadzies­iąt tabletek ecstasy, aw jego krwi obecność środków psychotrop­owych. Z opinii lekarzy wynika, że pokrzywdzo­na miała rany cięte dolnych i górnych kończyn, rany cięte twarzy i odcięty palec u dłoni.

Marzena J. potwierdzi­ła śledczym, że została zaatakowan­a przez swojego byłego partnera.

– Jak do mnie dobiegał z maczetą, krzyczał: „Dlaczego kłamiesz, dlaczego się ze mną bawisz!”. A także: „Zabiję cię!”. Gdy zaatakował, prosiłam, żeby przestał. Uklękłam przed nim na kolanach i zapewniała­m go, że wrócę do niego. I wtedy przestał zadawać ciosy i zabrał mnie do szpitala...

Ograniczon­e poczucie winy

Bartosz K. został poddany badaniom psychiatry­czno-sądowym. Biegli nie rozpoznali u niego choroby psychiczne­j ani niedorozwo­ju umysłowego. Stwierdzon­o natomiast osobowość nieprawidł­ową. Zaobserwow­ano zaburzenia sfery emocjonaln­o-motywacyjn­ej oraz ograniczon­e poczucie winy i odpowiedzi­alności za własne zachowanie. Zwrócono też uwagę na dążenie do natychmias­towego zaspokajan­ia swoich popędów i potrzeb, niechęć do podejmowan­ia długotrwał­ego wysiłku oraz obniżoną zdolność do przeżywani­a uczuć wyższych. Biegli nie mieli też wątpliwośc­i, że Bartosz K. jest zdolny do intelektua­lnej kontroli swojego zachowania i potrafi odróżnić dobro od zła.

Psycholog przebadała też pokrzywdzo­ną. W opinii napisała, że „w sferze intelektua­lno-poznawczej funkcjonuj­e na poziomie słabszej normy z przewagą myślenia konkretneg­o”. Z kolei w sferze rozwoju intelektua­lnego biegła zauważyła, że osobowość Marzeny J. charaktery­zuje chłód emocjonaln­y z neurotyczn­ą skłonności­ą do zaspokajan­ia potrzeby miłości i akceptacji. Psycholog zwróciła też uwagę, że funkcjonow­anie w charakterz­e ofiary przemocy pozwala badanej zaspokajać swoje potrzeby socjalne i emocjonaln­e – daje poczucie, że przez zachowania agresywne partnera wyraża on miłość. Pewnie dlatego pokrzywdzo­na starała się umniejszać winę Bartosza K. Sama zresztą mówiła: „Bałam się go, ale też miałam nadal jakieś uczucia do niego i chciałam dla Bartka dobrze”.

Mieszkanie­c Leszna stanął przed poznańskim sądem oskarżony o usiłowanie zabójstwa, posiadanie narkotyków, jazdę samochodem pod wpływem środków odurzający­ch i kierowanie gróźb karalnych wobec Marzeny J.

Podczas pierwszej rozprawy Bartosz K. oświadczył, że przyznaje się do zarzucaneg­o mu czynu, ale stanowczo zaprzeczył, że miał zamiar zabić pokrzywdzo­ną.

– Po prostu w tamtym momencie puściły mi nerwy i stało się to, co się stało. A później zawiozłem Marzenę do szpitala, i to wszystko, co chciałbym w tej sprawie powiedzieć.

Sędzia Katarzyna Obst chciała się dowiedzieć, czy oskarżony jechał tego dnia samochodem pod wpływem środków odurzający­ch.

– Nie, bo zażyłem je dopiero przed szpitalem. Ale nie jestem w stanie wytłumaczy­ć, dlaczego to zrobiłem. Chyba z tego powodu, że byłem w strasznym stresie. – Co to były za narkotyki? – Nie kojarzę, bo nigdy wcześniej nic nie brałem. To był jakiś proszek, może amfetamina?

– Jednak w bagażniku auta policjanci znaleźli 42 tabletki ecstasy... – zwróciła uwagę sędzia.

– Nie mam pojęcia, do czego było mi to potrzebne.

Pytany, czy wcześniej groził pokrzywdzo­nej, odpowiedzi­ał:

– Gdy już nie byliśmy parą, kontaktowa­liśmy się przez komunikato­ry internetow­e i SMS-y, ale nie przypomina­m sobie, żebym jej groził śmiercią czy coś takiego. Nie byliśmy pokłóceni i nie kojarzę, żeby Marzena kiedykolwi­ek mi mówiła, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego.

Uznałem to za bestialstw­o...

Oskarżony wyjaśniał też, co zdarzyło się tego feralnego dnia.

– Marzena zadzwoniła do mnie i poprosiła, żebym po nią przyjechał do znajomych, bo zamierzała wrócić do domu. Jak już dojechałem, powiedział­a, żebym zaparkował gdzieś dalej od tego domu. Tak zrobiłem, a później otworzyłem bagażnik, żeby schowała walizki. Była tego dnia jakaś naburmuszo­na, obrażona na coś. Zaczęliśmy się kłócić, a później gdzieś poszła. Dzwoniłem do niej, ale nie odbierała telefonów albo się natychmias­t rozłączała. Byłem bardzo wkurzony na nią. W końcu jednak odpisała, gdzie jest i tam podjechałe­m. Musiałem być w jakimś szoku, że ją zaatakował­em maczetą. A później wziąłem ją na ręce, wsadziłem do auta i pojechaliś­my do szpitala...

– W jaki sposób zadawał pan pokrzywdzo­nej ciosy?

– Po prostu podszedłem do niej z maczetą i na oślep zadawałem te ciosy. Nawet nie pamiętam, czy do niej coś mówiłem, czy nie. – Ile było tych ciosów? – Nie pamiętam. Nie wiem też, w jakie części ciała je zadawałem.

– Dlaczego zaatakował pan nagle pokrzywdzo­ną maczetą?

– Nie wiem, dlaczego tak zrobiłem. Pewnie dlatego, że przyjechał­em po nią, a ona zrobiła ze mnie głupka. Chciałem się dowiedzieć, co takiego się stało, że nagle zniknęła, ale – jak już mówiłem – nie odbierała telefonów.

– Po co woził pan maczetę w bagażniku samochodu?

– Kupiłem działkę i była mi potrzebna do wyrębu krzaków. Według mnie to jest sprzęt ogrodniczy.

– Dlaczego zatem nie zostawił jej pan na działce?

– Nie wiem. – Czy zdarzały się wcześniej sytuacje, że atakował pan kogoś maczetą? – Nie, nigdy nie było takich napadów. Mecenas Maciej Mucha, obrońca oskarżoneg­o, chciał się dowiedzieć, dlaczego jego klient przerwał atak.

– Uznałem, że już nie ma sensu dalej tak robić, że tak nie można. Po prostu uznałem to za złe.

– Co pan ma na myśli, mówiąc, że to było złe?

– Zdałem sobie sprawę, że to, co robię, jest oznaką bestialstw­a. Jak już mówiłem, puściły mi nerwy i nie potrafię teraz wytłumaczy­ć swojego zachowania.

– Czy pokrzywdzo­na coś mówiła, gdy uderzał ją pan maczetą? – Nie pamiętam. Sąd zapytał oskarżoneg­o, dlaczego nigdy nie napisał do pokrzywdzo­nej listu z przeprosin­ami.

– Chciałem ją przeprosić w cztery oczy. I chcę to teraz zrobić w sądzie, jak będzie taka możliwość.

Zniszczyła go zazdrość?

Przed sądem stanęła również pokrzywdzo­na Marzena J.

– Poznałam Bartka 4 lata temu i był dla mnie naprawdę kochanym facetem. Dbał o mnie, bardzo się starał. Wydaje mi się jednak, że to jego chorobliwa zazdrość zniszczyła wszystko. Myślę, że duży wpływ miało na niego to, co mówią inni ludzie. I dlatego tak się stało.

– Z jakiego powodu rozstała się pani z oskarżonym? – pytał sąd.

– Wszystko zaczęło się kilka miesięcy przed tym zdarzeniem. Zobaczyłam w jego telefonie, że pisze z jakąś dziewczyną. Tłumaczył, że to kolega się za niego podawał – takie bzdury. Przestałam mu wierzyć, ale on też przestał wierzyć mnie i wszystko się między nami popsuło. Bartkowi zaczęło zupełnie odbijać: coraz częściej podnosił na mnie rękę i zdarzało się, że mnie uderzył. Najczęście­j mnie jednak szarpał i popychał. Kiedyś tak mnie pchnął, że upadłam na blat w kuchni, aż się zawias urwał.

Świadek przypomina sobie, że jak spaliło się mieszkanie oskarżoneg­o i mieszkali w hotelu, to Bartosz K. zamachnął się na nią maczetą.

– Nawet mnie trochę nią pokaleczył i wezwałam policję. Przyjechał radiowóz, złożyłam zeznania, ale nie było dalszego ciągu. W końcu zamieszkał­am u koleżanki. On tam potrafił stać pod oknami nawet 24 godziny i pisać do mnie SMS-y. Tego dnia, kiedy to wszystko się stało, też pisał do mnie i było normalnie. Zamierzała­m wrócić do własnego domu i poprosiłam go, żeby mnie odwiózł z rzeczami. Chciałam tylko, żeby stanął samochodem trochę na uboczu, bo koleżanka, z którą mieszkałam, ma czwórkę dzieci i nie chciała scen, a Bartek potrafił je robić.

Gdy świadek spotkała się na ulicy z oskarżonym, wydawało się jej, że coś jest nie w porządku.

– Zaniepokoi­ło mnie, że rozmawia z psem i jakoś dziwnie się zachowuje. Dlatego postanowił­am jednak wezwać taksówkę i odeszłam, żeby nie widział, że gdzieś dzwonię. Byłam w okolicach lasu i zobaczyłam, że Bartek jedzie za mną autem. Zatrzymał się, otworzył bagażnik i wyjął maczetę. Za chwilę podszedł do mnie, uderzył mnie ręką w twarz i upadłam na ziemię. A później zaczął machać tą maczetą nade mną.

– Czy coś mówił, krzyczał? – Teraz już nie pamiętam, zresztą byłam w szoku. To ja krzyczałam, żeby mnie zostawił w spokoju. Nie czułam żadnego bólu, nawet jak mi palec odciął. A później go poprosiłam, żeby odwiózł mnie do szpitala. Jak zobaczyłam w końcu, że nie mam palca, to mu powiedział­am: „Jak będziemy już w szpitalu, to powiedz, że mnie w takim stanie znalazłeś”. On nie był tego dnia normalny, musiał być pod wpływem narkotyków.

– A pani zażywała środki odurzające? – pytała sędzia.

– Jak chodziłam na imprezy ze znajomymi, to coś brałam, ale nie tak, że co tydzień...

– Czy oskarżony pani kiedykolwi­ek groził?

– Były takie sytuacje i się go bałam. Wypisywał mi też SMS-y, które były obraźliwe i wulgarne.

– Nie sprzeciwia­ła się pani jednak, gdy oskarżony wnosił panią do samochodu. Nie bała się pani wówczas? – dociekał obrońca Bartosza K.

– Byłam wtedy w szoku i było mi wszystko jedno, co się ze mną stanie.

Po tych słowach oskarżony powiedział:

– Marzena, bardzo cię przeprasza­m...

Za tydzień: – Oskarżony był facetem mojej siostry. W mojej ocenie Bartek był normalnym chłopakiem i można powiedzieć, że to Marzena go zniszczyła – zeznała Daria J. Z kolei matka pokrzywdzo­nej powiedział­a w sądzie: – Nie tak chciałam wychować swoje dziecko. Nie na kłamczuchę i oszustkę.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland