Miłość dobra i miłość zła
(Angora)
„Puściły mu nerwy” i zaatakował partnerkę maczetą.
To był bardzo burzliwy związek. Wielokrotnie od siebie odchodzili i do siebie wracali. Mieszkali w różnych miejscach, także w hotelach. Wyjeżdżali razem do Niemiec do jego rodziny. Z czasem Bartosz K. stawał się jednak coraz bardziej zazdrosny i zaborczy wobec Marzeny J.
Ciągle chciał ją kontrolować i wydzielał jej pieniądze. Zabraniał jej też chodzić na dyskoteki, choć bywał tam „bramkarzem”. Był wobec niej raz troskliwy, innym razem agresywny. Zdarzało mu się ją uderzyć.
Marzena J. wielokrotnie chciała się z nim rozstać, wyprowadzała się do znajomych, ale dość szybko zmieniała zdanie i dalej byli ze sobą. Nie oznaczało to jednak, że skończyły się kłótnie między nimi. Po awanturach kobieta zrywała z nim i wówczas pisał obraźliwie posty na internetowym komunikatorze. Na przykład tak: „Teraz innemu ch... karuzelę robi i tak do czasu, aż jej bebechy wytnę”. Albo: „Ogólnie, ta k... jest już trupem. Pruszków ją namierzył i gwałt zbiorowy szykuje”. I jeszcze tak: „Na końcu mordę ku... potnę albo łapę ujeb... i zjem”.
Gniew i narkotyki
Marzena J. nie bała się jednak gróźb swojego teoretycznie byłego partnera. Sama często inicjowała spotkania. Mieszkała, co prawda, już u koleżanki, ale z Bartoszem K. spędziła na przykład sylwestra. Nie mogli się bowiem tak zupełnie rozstać. Gdy postanowiła wrócić do rodzinnego domu, o podwózkę też poprosiła Bartosza K., który natychmiast się zgodził i po nią przyjechał. A później pod lasem zaatakował ją maczetą...
Mężczyznę, który zadawał ciosy kobiecie, zauważyli przechodnie. Nie zdążyli przyjść z pomocą, bo napastnik wciągnął ofiarę do samochodu i odjechał. Powiadomiono policję. Bartosz K. był wówczas w drodze do szpitala. Również tam zachowywał się bardzo agresywnie – krzyczał na lekarzy i pielęgniarki i musiano wezwać policję. Funkcjonariusze już wcześniej mieli zawiadomienie od świadków, którzy widzieli, jak atakował Marzenę J. Bartosz J. został zatrzymany. Podczas przesłuchania nadal pałał agresją. Opowiadał, że był bardzo zły na swoją dziewczynę.
– Jak ją zobaczyłem na ulicy, to nawet chciałem ją przejechać samochodem, ale zrezygnowałem, bo był za duży ruch. Dlatego podbiegłem do niej i zadawałem ciosy maczetą po całym ciele.
Nie wytłumaczył zbyt jasno, jaki był powód jego gniewu. Gdy usłyszał zarzut usiłowania zabójstwa, nie przyznał się i wyjaśniał, że jak podjechał autem, to zastał Marzenę J. z licznymi obrażeniami i szybko odwiózł ją do szpitala.
W samochodzie Bartosza K. znaleziono kilkadziesiąt tabletek ecstasy, aw jego krwi obecność środków psychotropowych. Z opinii lekarzy wynika, że pokrzywdzona miała rany cięte dolnych i górnych kończyn, rany cięte twarzy i odcięty palec u dłoni.
Marzena J. potwierdziła śledczym, że została zaatakowana przez swojego byłego partnera.
– Jak do mnie dobiegał z maczetą, krzyczał: „Dlaczego kłamiesz, dlaczego się ze mną bawisz!”. A także: „Zabiję cię!”. Gdy zaatakował, prosiłam, żeby przestał. Uklękłam przed nim na kolanach i zapewniałam go, że wrócę do niego. I wtedy przestał zadawać ciosy i zabrał mnie do szpitala...
Ograniczone poczucie winy
Bartosz K. został poddany badaniom psychiatryczno-sądowym. Biegli nie rozpoznali u niego choroby psychicznej ani niedorozwoju umysłowego. Stwierdzono natomiast osobowość nieprawidłową. Zaobserwowano zaburzenia sfery emocjonalno-motywacyjnej oraz ograniczone poczucie winy i odpowiedzialności za własne zachowanie. Zwrócono też uwagę na dążenie do natychmiastowego zaspokajania swoich popędów i potrzeb, niechęć do podejmowania długotrwałego wysiłku oraz obniżoną zdolność do przeżywania uczuć wyższych. Biegli nie mieli też wątpliwości, że Bartosz K. jest zdolny do intelektualnej kontroli swojego zachowania i potrafi odróżnić dobro od zła.
Psycholog przebadała też pokrzywdzoną. W opinii napisała, że „w sferze intelektualno-poznawczej funkcjonuje na poziomie słabszej normy z przewagą myślenia konkretnego”. Z kolei w sferze rozwoju intelektualnego biegła zauważyła, że osobowość Marzeny J. charakteryzuje chłód emocjonalny z neurotyczną skłonnością do zaspokajania potrzeby miłości i akceptacji. Psycholog zwróciła też uwagę, że funkcjonowanie w charakterze ofiary przemocy pozwala badanej zaspokajać swoje potrzeby socjalne i emocjonalne – daje poczucie, że przez zachowania agresywne partnera wyraża on miłość. Pewnie dlatego pokrzywdzona starała się umniejszać winę Bartosza K. Sama zresztą mówiła: „Bałam się go, ale też miałam nadal jakieś uczucia do niego i chciałam dla Bartka dobrze”.
Mieszkaniec Leszna stanął przed poznańskim sądem oskarżony o usiłowanie zabójstwa, posiadanie narkotyków, jazdę samochodem pod wpływem środków odurzających i kierowanie gróźb karalnych wobec Marzeny J.
Podczas pierwszej rozprawy Bartosz K. oświadczył, że przyznaje się do zarzucanego mu czynu, ale stanowczo zaprzeczył, że miał zamiar zabić pokrzywdzoną.
– Po prostu w tamtym momencie puściły mi nerwy i stało się to, co się stało. A później zawiozłem Marzenę do szpitala, i to wszystko, co chciałbym w tej sprawie powiedzieć.
Sędzia Katarzyna Obst chciała się dowiedzieć, czy oskarżony jechał tego dnia samochodem pod wpływem środków odurzających.
– Nie, bo zażyłem je dopiero przed szpitalem. Ale nie jestem w stanie wytłumaczyć, dlaczego to zrobiłem. Chyba z tego powodu, że byłem w strasznym stresie. – Co to były za narkotyki? – Nie kojarzę, bo nigdy wcześniej nic nie brałem. To był jakiś proszek, może amfetamina?
– Jednak w bagażniku auta policjanci znaleźli 42 tabletki ecstasy... – zwróciła uwagę sędzia.
– Nie mam pojęcia, do czego było mi to potrzebne.
Pytany, czy wcześniej groził pokrzywdzonej, odpowiedział:
– Gdy już nie byliśmy parą, kontaktowaliśmy się przez komunikatory internetowe i SMS-y, ale nie przypominam sobie, żebym jej groził śmiercią czy coś takiego. Nie byliśmy pokłóceni i nie kojarzę, żeby Marzena kiedykolwiek mi mówiła, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego.
Uznałem to za bestialstwo...
Oskarżony wyjaśniał też, co zdarzyło się tego feralnego dnia.
– Marzena zadzwoniła do mnie i poprosiła, żebym po nią przyjechał do znajomych, bo zamierzała wrócić do domu. Jak już dojechałem, powiedziała, żebym zaparkował gdzieś dalej od tego domu. Tak zrobiłem, a później otworzyłem bagażnik, żeby schowała walizki. Była tego dnia jakaś naburmuszona, obrażona na coś. Zaczęliśmy się kłócić, a później gdzieś poszła. Dzwoniłem do niej, ale nie odbierała telefonów albo się natychmiast rozłączała. Byłem bardzo wkurzony na nią. W końcu jednak odpisała, gdzie jest i tam podjechałem. Musiałem być w jakimś szoku, że ją zaatakowałem maczetą. A później wziąłem ją na ręce, wsadziłem do auta i pojechaliśmy do szpitala...
– W jaki sposób zadawał pan pokrzywdzonej ciosy?
– Po prostu podszedłem do niej z maczetą i na oślep zadawałem te ciosy. Nawet nie pamiętam, czy do niej coś mówiłem, czy nie. – Ile było tych ciosów? – Nie pamiętam. Nie wiem też, w jakie części ciała je zadawałem.
– Dlaczego zaatakował pan nagle pokrzywdzoną maczetą?
– Nie wiem, dlaczego tak zrobiłem. Pewnie dlatego, że przyjechałem po nią, a ona zrobiła ze mnie głupka. Chciałem się dowiedzieć, co takiego się stało, że nagle zniknęła, ale – jak już mówiłem – nie odbierała telefonów.
– Po co woził pan maczetę w bagażniku samochodu?
– Kupiłem działkę i była mi potrzebna do wyrębu krzaków. Według mnie to jest sprzęt ogrodniczy.
– Dlaczego zatem nie zostawił jej pan na działce?
– Nie wiem. – Czy zdarzały się wcześniej sytuacje, że atakował pan kogoś maczetą? – Nie, nigdy nie było takich napadów. Mecenas Maciej Mucha, obrońca oskarżonego, chciał się dowiedzieć, dlaczego jego klient przerwał atak.
– Uznałem, że już nie ma sensu dalej tak robić, że tak nie można. Po prostu uznałem to za złe.
– Co pan ma na myśli, mówiąc, że to było złe?
– Zdałem sobie sprawę, że to, co robię, jest oznaką bestialstwa. Jak już mówiłem, puściły mi nerwy i nie potrafię teraz wytłumaczyć swojego zachowania.
– Czy pokrzywdzona coś mówiła, gdy uderzał ją pan maczetą? – Nie pamiętam. Sąd zapytał oskarżonego, dlaczego nigdy nie napisał do pokrzywdzonej listu z przeprosinami.
– Chciałem ją przeprosić w cztery oczy. I chcę to teraz zrobić w sądzie, jak będzie taka możliwość.
Zniszczyła go zazdrość?
Przed sądem stanęła również pokrzywdzona Marzena J.
– Poznałam Bartka 4 lata temu i był dla mnie naprawdę kochanym facetem. Dbał o mnie, bardzo się starał. Wydaje mi się jednak, że to jego chorobliwa zazdrość zniszczyła wszystko. Myślę, że duży wpływ miało na niego to, co mówią inni ludzie. I dlatego tak się stało.
– Z jakiego powodu rozstała się pani z oskarżonym? – pytał sąd.
– Wszystko zaczęło się kilka miesięcy przed tym zdarzeniem. Zobaczyłam w jego telefonie, że pisze z jakąś dziewczyną. Tłumaczył, że to kolega się za niego podawał – takie bzdury. Przestałam mu wierzyć, ale on też przestał wierzyć mnie i wszystko się między nami popsuło. Bartkowi zaczęło zupełnie odbijać: coraz częściej podnosił na mnie rękę i zdarzało się, że mnie uderzył. Najczęściej mnie jednak szarpał i popychał. Kiedyś tak mnie pchnął, że upadłam na blat w kuchni, aż się zawias urwał.
Świadek przypomina sobie, że jak spaliło się mieszkanie oskarżonego i mieszkali w hotelu, to Bartosz K. zamachnął się na nią maczetą.
– Nawet mnie trochę nią pokaleczył i wezwałam policję. Przyjechał radiowóz, złożyłam zeznania, ale nie było dalszego ciągu. W końcu zamieszkałam u koleżanki. On tam potrafił stać pod oknami nawet 24 godziny i pisać do mnie SMS-y. Tego dnia, kiedy to wszystko się stało, też pisał do mnie i było normalnie. Zamierzałam wrócić do własnego domu i poprosiłam go, żeby mnie odwiózł z rzeczami. Chciałam tylko, żeby stanął samochodem trochę na uboczu, bo koleżanka, z którą mieszkałam, ma czwórkę dzieci i nie chciała scen, a Bartek potrafił je robić.
Gdy świadek spotkała się na ulicy z oskarżonym, wydawało się jej, że coś jest nie w porządku.
– Zaniepokoiło mnie, że rozmawia z psem i jakoś dziwnie się zachowuje. Dlatego postanowiłam jednak wezwać taksówkę i odeszłam, żeby nie widział, że gdzieś dzwonię. Byłam w okolicach lasu i zobaczyłam, że Bartek jedzie za mną autem. Zatrzymał się, otworzył bagażnik i wyjął maczetę. Za chwilę podszedł do mnie, uderzył mnie ręką w twarz i upadłam na ziemię. A później zaczął machać tą maczetą nade mną.
– Czy coś mówił, krzyczał? – Teraz już nie pamiętam, zresztą byłam w szoku. To ja krzyczałam, żeby mnie zostawił w spokoju. Nie czułam żadnego bólu, nawet jak mi palec odciął. A później go poprosiłam, żeby odwiózł mnie do szpitala. Jak zobaczyłam w końcu, że nie mam palca, to mu powiedziałam: „Jak będziemy już w szpitalu, to powiedz, że mnie w takim stanie znalazłeś”. On nie był tego dnia normalny, musiał być pod wpływem narkotyków.
– A pani zażywała środki odurzające? – pytała sędzia.
– Jak chodziłam na imprezy ze znajomymi, to coś brałam, ale nie tak, że co tydzień...
– Czy oskarżony pani kiedykolwiek groził?
– Były takie sytuacje i się go bałam. Wypisywał mi też SMS-y, które były obraźliwe i wulgarne.
– Nie sprzeciwiała się pani jednak, gdy oskarżony wnosił panią do samochodu. Nie bała się pani wówczas? – dociekał obrońca Bartosza K.
– Byłam wtedy w szoku i było mi wszystko jedno, co się ze mną stanie.
Po tych słowach oskarżony powiedział:
– Marzena, bardzo cię przepraszam...
Za tydzień: – Oskarżony był facetem mojej siostry. W mojej ocenie Bartek był normalnym chłopakiem i można powiedzieć, że to Marzena go zniszczyła – zeznała Daria J. Z kolei matka pokrzywdzonej powiedziała w sądzie: – Nie tak chciałam wychować swoje dziecko. Nie na kłamczuchę i oszustkę.