Książki i fajki
(Angora)
Prof. Jan Tomkowski o literaturze.
Na bardzo krótkiej niestety półeczce poświęconej historii palenia przybyła w moich zbiorach nowa książka: Rozmyślania o fajce i tytoniu Michała Morawskiego. Ustawiłem ją obok niezastąpionego dzieła Zbigniewa Turka Fajka mniej szkodzi i naturalnie ten widok skłania do nieuchronnych porównań.
Wydane bardzo gustownie, ozdobione barwnymi fotografiami Rozmyślania to opracowanie bardzo skromne, zaledwie stustronicowe. Trochę – przewodnik dla początkującego palacza, a trochę – wprowadzenie do całkiem już bogatych dziejów fajki. Przede wszystkim jednak pamiętnik kolekcjonera, dla którego fajka jest nie tylko źródłem przyjemności czy nawet rozkoszy, lecz również dziełem sztuki. Najmniej tu może o tytułowym tytoniu, a przecież świat tytoni fajkowych jest przebogaty i w ciągu trzydziestu lat fajczenia, które mam za sobą, zebrałem niemało doświadczeń.
„Fajka mniej szkodzi”, przekonywano nas kiedyś na łamach „Przekroju”, ale patrząc z dzisiejszej perspektywy, nie zagraża naszemu zdrowiu tylko wówczas, gdy poprzestajemy na gromadzeniu i uzupełnianiu naszych zbiorów. Bo fajki są jak żołnierze – te zwyczajne służą jedynie do palenia, te nieco lepszej jakości pozwalają zabłysnąć w towarzystwie (o ile odróżnia ono korzeń wrzośca od poczciwej gruszki). No, a generalicja... Szkoda mówić. Czy kupilibyście fajeczkę choćby za siedem tysięcy euro?
Szacunek do zamkniętego w przedmiocie piękna
Jak każdy koneser Michał Morawski uwielbia to, co rzadkie i cenne. Oczywiście przeciętnemu palaczowi fajka kojarzy się z drewnem, niekoniecznie luksusowym. Byle mieściła się dobrze w kąciku ust, nie nagrzewała zbyt mocno, nie parzyła warg i nie smakowała spalenizną. To dla najmniej wymagających, którzy poprzestają na użytkowaniu prostych modeli.
Tymczasem autor próbuje nauczyć nas szacunku dla zamkniętego w przedmiocie piękna. Bo fajka może być niczym płótno malarskie albo bryła marmuru. Starannie wykonana, różni się ogromnie od masowych produkcji, które kupujemy w sklepach z pamiątkami czy zwykłych trafikach. Prawdziwy artysta potrafi wymalować na porcelanie cudowny portret albo pejzaż, zaś niepozorną główkę z kawałka wrzośca zamienić w godną podziwu miniaturową rzeźbę.
Mało kto pamięta już dziś, że obok fajek drewnianych, porcelanowych i piankowych (z tak zwanej morskiej pianki) wykonywano niegdyś fajki szklane, gliniane, a nawet kukurydziane! Do zdobienia tych najpiękniejszych używano srebra, złota i kamieni szlachetnych.
Historia fajki wpisuje się w znacznie bogatsze dzieje używania tytoniu, kiedyś traktowanego jako lekarstwo (słowo daję!), a dziś postrzeganego jako trucizna. Jak wiadomo, tę podejrzaną używkę można przyswajać na rozmaite sposoby: żuć, wąchać albo pochłaniać dym wydobywający się z fajki, zapalonego cygara czy papierosa. Ostatecznie zwycięża ten ostatni – nałóg najprostszy i najbardziej szkodliwy. Palacz fajki musi mieć przy sobie tytoń w odpowiednim woreczku, stalowy niezbędnik, wyciorki, zapałki. Nie powinien palić byle gdzie, a już na pewno nie w toalecie czy zanieczyszczonej spalinami przestrzeni. Chyba także nie w lesie czy ogrodzie, raczej już we własnym gabinecie, wietrzonym niezbyt często, zachowującym aromat ulubionego tytoniu.
Adam Mickiewicz, namiętny palacz fajki, w swoim najwspanialszym poemacie jakże trafnie uchwycił historyczny moment, w którym tabaka ustępuje miejsca znacznie nowocześniejszej fajce. W Soplicowie zażywanie tytoniu pod postacią tabaki propagują zwolennicy tradycji – Podkomorzy i ksiądz Robak. Fajczarze to głównie cudzoziemcy, a co gorsza, okupanci, oficerowie zaborczej armii. Dla majora Płuta fajka jest niemal narzędziem agresji, manifestuje arogancję Rosjanina i jego pogardę w stosunku do otoczenia. Znacznie sympatyczniejszym palaczem okazuje się kapitan Ryków.
Jednak nawet on nie mógłby przekonać Wojskiego do sięgnięcia po fajkę. Tabakę zażywa się w towarzystwie, jest niejako dobrem wspólnym, natomiast fajkę można palić w odosobnieniu, sprzyja ona milczeniu, skłania do samotności. Takiej postawy miejscowa szlachta oczywiście nie lubi.
W późniejszej literaturze europejskiej słyszymy od czasu do czasu echa tego sporu. I tak na przykład w ostatniej, niedokończonej powieści Flauberta Bouvard i Pècuchet pierwszy z tytułowych bohaterów pali fajkę, podczas gdy drugi woli ciągle tabakę.
Gdy powstawał Pan Tadeusz, zwycięstwo fajki było już przesądzone. Piękne zdania poświęcił fajce Juliusza Słowackiego inny wielki poeta, Cyprian Norwid. Z Czarnych kwiatów dowiadujemy się, że choremu wieszczowi fajka służyła lepiej niż cukierki, choć i słodyczami nie gardził. W XIX wieku palili zresztą prawie wszyscy, nie wyłączając światowych dam. George Sand z fajką w zębach wywoływała jeszcze sensację, zwłaszcza że posługiwała się męskim pseudonimem. Sekundowały jej między innymi Narcyza Żmichowska i Delfina Potocka.
Tytoń łagodzi stres?
Charles Baudelaire, autor przełomowego dla liryki nowoczesnej zbioru Kwiaty zła, poświęcił fajce pisarza wzruszający wiersz, z którego wynika, że palenie to nie tylko nałóg. Ten coraz częściej potępiany dziś obyczaj stanowi źródło inspiracji, ale bywa także pociechą w trudnych chwilach. Ileż
razy słyszymy, że tytoń łagodzi stres, pozwala uniknąć depresji, przywraca równowagę ducha, poprawia humor.
Fajka wkroczyła do literatury i oto pojawili się bohaterowie literaccy niewypuszczający fajki z ust, rozmyślający przy paleniu, całkowicie nieświadomi, że oddają się zgubnemu nałogowi. Należał do nich z pewnością Sherlock Holmes, patron wszystkich późniejszych detektywów posługujących się znacznie częściej cygarem albo papierosem. Jego kontynuatorem wydaje się najbardziej paryski spośród stróżów prawa komisarz Maigret. Co ciekawe, postać tę stworzył już w wieku XX pisarz belgijski Georges Simenon, piszący w języku francuskim. Zachowane zdjęcia świadczą, że ogromnie lubił fotografować się z fajką.
Natomiast Juliusz Verne chyba jako pierwszy prozaik opisał stan głodu tytoniowego, a uczynił to w sposób raczej żartobliwy niż dramatyczny na kartach powieści Tajemnicza wyspa. Oto grupka uciekinierów z oblężonego Richmondu ląduje szczęśliwie na skrawku lądu, gdzie jest właściwie wszystko, poza tytoniem. O tym dotkliwym braku wie najlepiej marynarz Pencroff, entuzjasta fajki skazany na bezkresną przymusową abstynencję.
U Verne’a wszystko dobrze się kończy, więc i sympatyczny nieszczęśnik otrzyma wreszcie swoją porcję tytoniu i fajkę, która – jak wiadomo – smakuje tym lepiej, im dłużej na nią czekamy.
W połowie minionego wieku rytuał palenia fajki trafił nawet – za sprawą Samuela Becketta – do teatru absurdu. Najsławniejszy zapewne utwór tego gatunku, grany do dziś na scenach całego świata dramat Czekając na Godota, przynosi obok wielu fundamentalnych pytań egzystencjalnych także jedną mądrość oczywistą dla każdego praktykującego palacza. Chodzi o to, że wprawdzie druga fajka wypalona zaraz po pierwszej nie cieszy już tak bardzo naszego podniebienia, ale przecież nie umiemy się powstrzymać, by po nią nie sięgnąć. Palacz nie zdaje sobie sprawy, że rozkosz nie może trwać wiecznie. Chciałby przedłużyć proces palenia w nieskończoność, zapominając, że chwile szczęścia są niestety krótkie. Jedni dokonują tego odkrycia, rozmyślając o swoim żywocie, inni podczas lektury tomiku wierszy albo traktatu filozoficznego, a znów inni z fajką w zębach.
Beckett był sekretarzem i literackim sojusznikiem Jamesa Joyce’a. Obaj pochodzili z Irlandii i wiedzieli chyba sporo o fajce. Dowodziłby tego choćby słynny Ulisses, w którym pan Dedalus pali fajkę wrzoścową, a Bloom występuje z fajką glinianą. Natomiast nieocenionej Molly Bloom aromat tytoniu fajkowego kojarzy się z obecnością tak zwanego prawdziwego mężczyzny!
Mann przewidział zwycięstwo papierosa
Tomasz Mann, który zaraz po przyjeździe do hotelu czy pensjonatu kierował pierwsze kroki do sklepu z wyrobami tytoniowymi, próbował chyba wszystkiego: fajki, cygar, papierosów. Swoje obserwacje przedstawił w Buddenbrookach, na przykładzie losów kilku pokoleń mieszczańskiej rodziny. Przy okazji odtworzył bardzo starannie historię palenia, słusznie przewidując zwycięstwo papierosa.
Jakkolwiek wspólnota niepalących broni coraz skuteczniej swoich praw, a palacze wypierani są z kawiarni, restauracji, hoteli, a nawet parków, nie mówiąc już o muzeach czy bibliotekach, kwestia szkodliwości tytoniu nie wydaje się jednoznaczna. Owszem, palenie drażni, tysiącom rujnuje zdrowie, ale pewnym jednostkom mimo wszystko pomaga. Pisze o tym choćby Jan Parandowski w znakomitej Alchemii słowa, pochodzącej z epoki, gdy na fajki, cygara, a nawet zwykłe papierosy spoglądano jeszcze nieco łaskawiej niż obecnie:
„Tytoń stał się jednym z najpotężniejszych demonów w życiu pisarzy. Kto mu raz uległ, nie potrafi zdania napisać, jeśli się nie zaciągnie dymem, jeśli nie ma pod ręką tytoniu i zapałek. I jak każdy demon, tajemniczy w swym działaniu, umie pięknie gospodarzyć w naszych myślach – nikt nie zaprzeczy, że w błękitnych zwojach dymu przyszły doń nieraz słowa, na które czekał na próżno w surowej czystości płuc i powietrza”.
Prawda najszczersza, choć może byłoby przesadą stwierdzenie, że Dziennik Gombrowicza i Śmierć Wergilego Brocha zawdzięczamy akurat fajce. Trudno zresztą powiedzieć, czy artysta czerpał istotnie natchnienie z niezdrowej używki, czy korzystał z niej od czasu do czasu. Może tworzył otoczony kłębami dymu, a może wypalał jedną fajkę dziennie na werandzie albo podczas spaceru, zamiast cygara po obiedzie.
Hermann Broch wygląda dość zwyczajnie z fajką w kąciku ust, uchwycony przez zdolnego fotografa pewnego swoich umiejętności. Efekt jest zadowalający, ale nie błyskotliwy. Co innego portret Gombrowicza – perfekcyjnie wystylizowany, dopracowany w najdrobniejszych szczegółach, stosownie do oczekiwań modela.
Jak wiadomo, zalety fajki autor Ferdydurke odkrył dopiero w Argentynie, początkowo z powodów zdrowotnych. Szybko jednak doszedł do wniosku, że wytworna i kosztowna fajka (na przykład snobistyczny dunhill) stanowi kapitalny dodatek do „inteligentnej” twarzy. Obserwujemy więc pisarza, który skupiony na rytuale palenia, pochłonięty fajczarską pasją, nie zauważa obiektywu. Pozuje? Oczywiście, że tak, ale czegóż innego spodziewalibyśmy się po mistrzu Gombrowiczu?
Z fajką w ustach sfotografowali się między innymi prozaik francuski Jean Giono i duński pisarz Peter Seeberg, autor Pasterzy. Mam ich książki na półce i obawiam się, że mało kto dziś je czyta, nie tylko w Polsce. A fotografie pokazują naprawdę sympatycznych fajczarzy, gotowych rozprawiać o zaletach angielskich, francuskich i duńskich fajek oraz wybornych tytoni, na które zwykle nie było mnie stać.
Znajoma uważa, że przesadzam, ale moim zdaniem fajka – nawet nieużywana – dodaje twarzy artysty jakiejś głębi wyrazu. Najlepszym tego przykładem zdecydowanie nieładna fizjonomia kogoś takiego jak Jean-Paul Sartre. Ten popularny niegdyś i chyba przeceniany pisarz prezentuje się zdecydowanie lepiej z fajką, która odwraca uwagę od mankamentów urody.
Nasza podróż po czarodziejskim świecie fajki mogłaby trwać znacznie dłużej, lecz może pora pomyśleć o górze popiołu, jaką pozostawia po sobie każdy palacz, odchodząc z tego świata. Może najlepiej byłoby poprzestać na zbieraniu pięknych fajek i próbek aromatycznego tytoniu, rezygnując z przyjemności, jaką daje palenie.
Coś wiem na ten temat, bo podobnie jak autor pewnego dnia oddałem swoje ukochane, ale nieużywane już fajki do muzeum w Przemyślu – niech tam pozostaną na zawsze.
Autor jest profesorem w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk, historykiem literatury, prozaikiem i eseistą.