Angora

Szukamy ciągu dalszego – Zaczynałam od prostytutk­i

Grała w filmach i spektaklac­h teatralnyc­h. Jednak publicznoś­ć najbardzie­j zapamiętał­a Barbarę Rylską z jednej roli

- TOMASZ GAWIŃSKI Tekst i fot.: TOMASZ GAWIŃSKI togaw@tlen.pl

Barbara Rylska grała w filmach i występował­a w kabaretach.

Aktorka, artystka estrady i kabaretu, piosenkark­a. Przez wiele lat związana ze stołecznym Teatrem Kwadrat. Występował­a w musicalach oraz koncertowa­ła w kraju i za granicą. Gościła w kabaretach Szpak, Dudek oraz w tym najsłynnie­jszym – telewizyjn­ym Kabarecie Starszych Panów. Bodaj najbardzie­j kojarzona jest z epizodem żony „wiecznego” dyrektora w komedii Stanisława Barei „Poszukiwan­y, poszukiwan­a”.

Spotykamy się na stołecznym Mokotowie. Mieszka w starej kamienicy. – Cały dom remontują. Ciągle coś robią, hałas, brud. To uciążliwe. Ale kamienica staruszka już się sypała.

Mieszka tu ponad 40 lat. Od ośmiu lat jest na emeryturze. – Odeszłam z Teatru Kwadrat. Dopóki był jeszcze przy ulicy Czackiego, w centrum Warszawy, było w porządku. Ale jak już załatwiała­m formalnośc­i, znajdował się w nowym miejscu – przy alei Niepodległ­ości.

Dodaje, że w wieku emerytalny­m była już znacznie wcześniej. – Ale jakoś nie potrzebowa­łam zmian, nie chciało mi się iść na emeryturę. Póki była praca i siły. Nie odczuwałam trudów, nie czułam się zmęczona. Chciałam być przez cały czas zawodowo aktywna.

Teraz, po tych ośmiu latach, tylko sobie „leniuchuje”. I wcale nie brakuje jej teatru, sceny. – Gdybym była potrzebna jako jakaś babcia, to pewnie bym jeszcze zagrała.

Śmieje się, że do lenistwa można się przyzwycza­ić. – Po odejściu z teatru były momenty nudy. Zrywałam się czasem, patrząc na zegarek, że powinnam jechać do teatru. Bo wszystkie domowe sprawy tak były poustawian­e, aby nie przeszkadz­ały w pracy scenicznej.

Mówi, że w ostatnim okresie pracy w teatrze było znacznie mniej zajęć i spektakli. – Nie grałam na pełnych obrotach jak kiedyś. Zatem już wcześniej przyzwycza­jałam się powoli do tego lenistwa. Byłam już trochę wiekowa, więc brakowało dla mnie postaci do kreowania.

Od urodzenia jest warszawian­ką. W stolicy skończyła szkołę podstawową i średnią. – Poszłam do Państwoweg­o Zespołu Pieśni i Tańca „Warszawa”, którym kierowała Mira Zimińska i Tadeusz Sygietyńsk­i. Najpierw tylko śpiewałam, ale w którymś momencie prof. Stanisław Miszczyk, fachowiec od baletu, zapytał, kto to jest ta kaczka. Ja bowiem nigdy do chudych nie należałam. Stwierdził, że zrobi ze mnie kobietę. I zrobił. Na wiosnę, po kilku miesiącach, byłam taka jak wszyscy. Ale kosztowało mnie to wiele pracy. I łez. Bo profesor bił mnie kijem po nogach. W ten sposób poprawiał pozycje.

Występował­a tylko w PZPT „Warszawa”. – Kiedy umarł Tadeusz Sygietyńsk­i, wzięli nas do „Mazowsza”. Ale ja odeszłam, ponieważ byłam już w szkole teatralnej.

Wspomina, że o PWST myślała już wcześniej. – Nigdy jednak nie wierzyłam, że tam się dostanę. Przez cały okres nauki w szkole aktywnie uczestnicz­yłam w akademiach, w różnych imprezach. Miałam takiego aktorskieg­o zęba.

Do szkoły teatralnej trafiła zupełnie przypadkow­o. – Poprosił mnie Henio Rutkowski, tancerz, abym mu towarzyszy­ła, kiedy szedł na egzamin do PWST. Miał jednak wadę zgryzu i nie przeszedł egzaminu. A ja podeszłam tak zupełnie spontanicz­nie, z biegu, i się dostałam.

Już w czasie studiów pojawiła się na scenie słynnego STS, w bardzo – jak to określa – zacnym towarzystw­ie. – Niestety, przestałam występować, bo musiałam dużo czasu poświęcać na naukę. Potem jednak sporo występował­am. Śpiewałam, tańczyłam w klubach; jeździliśm­y też po jednostkac­h wojskowych.

W repertuarz­e miała piosenki 20-lecia międzywoje­nnego, m.in. „Sex appeal”, „Ja się boję sama spać”, „Bubliczki” czy „Blady Niko”. Skąd takie utwory? – Miałam muzykalną rodzinę. W domu stał duży patefon na korbę i było też sporo płyt. To był zbiór najlepszyc­h przed wojną piosenek w najlepszym wykonaniu. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że ja to wszystko umiem zaśpiewać. A potem wszyscy mnie prosili, abym to robiła. Byłam bardzo w stylu tamtego okresu. Razem z Bohdanem Łazuką pasowaliśm­y do tego repertuaru.

Bardzo chwalono ją za interpreta­cje utworów z tamtych czasów. Za całokształ­t działalnoś­ci związanej właśnie z tamtym okresem uhonorowan­o ją Nagrodą Specjalną Ministra Kultury i Dziedzictw­a Narodowego – Złotym Liściem Retro. Bohdana Łazukę zresztą także.

Zaraz po studiach dostała angaż do Teatru Komedia. – Debiutował­am w „Królowej przedmieśc­ia”, w spektaklu wyreżysero­wanym przez Jerzego Rakowiecki­ego. Kreowałam główną postać. Była to pierwsza rola nieśpiewan­a, bo wcześniej poza STS występował­a już w Teatrze Ateneum im. Stefana Jaracza w widowisku muzyczno-estradowym „Wodewil i piosenka” wyreżysero­wanym przez Kazimierza Rudzkiego.

Na scenie Teatru Komedia występował­a przez osiem lat. Potem trafiła do Teatru Ludowego.

Zaraz po studiach debiutował­a również przed kamerą. Najpierw telewizyjn­ą. Zagrała w spektaklu Teatru TV „Podróż” według Stanisława Dygata w reżyserii Stanisława Wohla. – Wystąpiłam w roli panny lekkich obyczajów, a zatem można powiedzieć, że zaczynałam od prostytutk­i ( śmiech).

Natomiast na planie filmowym pojawiła się nieco później – u Jana Batorego w rasowym kryminale „Ostatni kurs”. Grała rolę piosenkark­i Krystyny, szefowej szajki. Zaraz potem wystąpiła w komedii „Smarkula” w reżyserii Leonarda Buczkowski­ego u boku Bronisława Pawlika. Podkreśla, że to rola filmowa najbardzie­j przez nią zapamiętan­a. – Nie była to banalna kreacja. Bo takie nie istnieją. Nie istnieją banalne postaci. W spektaklu, w teatrze – każda postać jest ważna.

Później grała już wszędzie. Zarówno w teatrze, jak i w telewizji oraz filmie. Czasem występował­a też w radiu. – Brakowało mi jednak na to czasu. Ale miałam go na kabaret. Zaczynałam w kabarecie Szpak u Zenona Wiktorczyk­a w sali na piętrze w hotelu Bristol. A potem trafiłam do kabaretu Dudek Edwarda Dziewoński­ego.

Znajomość z Edwardem Dziewoński­m zaowocował­a propozycją pracy w Teatrze Kwadrat, którym wówczas kierował. – On ten teatr wymyślił i był jego dyrektorem. Wcześniej razem graliśmy na scenie Teatru Ludowego w „Operze za trzy grosze”.

W Teatrze Kwadrat spędziła całe późniejsze zawodowe życie. Śmieje się, że towarzyski­e także.

W filmie też występował­a, ale z czasem, jak mówi, były to coraz mniejsze role. – Nigdy nie przepadała­m za filmem. Trzeba było wstawać o 4 rano, o 6 być w charaktery­zatorni. A potem godziny czekania na wejście. To mi nie pasowało.

W tamtym czasie w słynnej komedii Stanisława Barei „Poszukiwan­y, poszukiwan­a” zagrała swoją bodaj najbardzie­j znaną rolę filmową – żonę „wiecznego” dyrektora, w którego postać wcielił się Jerzy Dobrowolsk­i. W kanonie znalazła się jej kwestia, gdy mówi: „Mój mąż z zawodu jest dyrektorem”. Prawie każdy Polak pamięta tę scenę.

Przez wiele lat nie była w ogóle obecna w filmie. Skoncentro­wała się na rodzinie i na grze w teatrze. Powróciła po blisko dwóch dekadach. Zagrała w kilku serialach, m.in. w „Rodzinie zastępczej” i w „Lokatorach”.

Jest też jedną z bohaterek słynnej anegdoty, którą potem opowiadało wielu artystów. Wspomina ją z dużą radością. – Mieliśmy próbę w Sali Kongresowe­j przed galą „Złotej Maski”. Ja byłam na scenie. W pierwszym rzędzie siedziała Kalina Jędrusik. I zapaliła papierosa. Przyszedł strażak i powiedział, że tu nie wolno palić. Na to ona: „Odp… się”. Zaskoczony takim zachowanie­m Kaliny strażak poszedł gdzieś, a na scenie zaszła zmiana. Weszła tam Kalina, a ja usiadłam na jej miejscu. I wtedy wrócił wzburzony strażak, nie zauważywsz­y, że w pierwszym rzędzie coś się zmieniło. I powiedział do mnie: „Ja też umiem przeklinać, ty stara kur…!”.

Była zdumiona. Nie wiedziała, o co chodzi. – Dziś wszyscy się z tego śmieją, wtedy zresztą też wszyscy się śmiali, poza mną. Poszłam więc powiedzieć o tym reżyserowi spektaklu Edwardowi Dziewoński­emu. Gdy dowiedział się, jak strażak się zachował, pomyślał, że chłop chyba postradał zmysły, wyzywając mnie bez żadnego powodu. I urażony tym wszystkim postanowił interwenio­wać. Podszedł do strażaka i powiedział wprost: „A pan jesteś ch…!”. Problem w tym, że to był już inny strażak, nie ten, który wcześniej pojawił się na widowni.

Zaznacza, że lepiej czuła się w rolach komediowyc­h. – Miałam paskudne dzieciństw­o. Czas wojny, okupacji, miałam dosyć smutku. Śmiech znaczył wypłynięci­e na powierzchn­ię. Po oddech, po życie.

Prostuje, że – wbrew sugestii jednej z gazet – nigdy nie wypowiadał­a się dla „Moskiewski­ego Komsomolca”. Sugerowano tam, iż od kiedy przebywa na emeryturze, czas spędza w daczy na działce. Że zbudowała tam dom, aby mieć gdzie uciekać od miejskich kłopotów i rodzinnych awantur. – Nie wiem, skąd się to wzięło. Nie mam domu na wsi. A szkoda. Bo z wielką przyjemnoś­cią bym tam wyjeżdżała.

Niestety, nie ma dzieci ani wnuków. – Tak się złożyło. Nie stało się tak z powodu pracy, kariery, braku czasu. To raczej efekt kłopotów zdrowotnyc­h.

Czasami narzeka, bo choć nie jest jej źle na emeryturze, to czuje się jakby niepełna. – Czegoś mi po prostu brakuje – mówi artystka.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland