Angora

Wiedźmin: krew i pot, bez i agrest

(Onet.pl)

- DOMINIK JEDLIŃSKI

Na ekrany wszedł serial na podstawie prozy Andrzeja Sapkowskie­go.

– Nie masz dziś szczęścia, co? – pyta retoryczni­e Geralt w jednej z pierwszych scen netfliksow­ego „Wiedźmina”, zanim dobije ranną sarnę. Cytatu trudno nie odnieść do przygód Andrzeja Sapkowskie­go z filmowcami. Wszak wcześniejs­zą próbę ekranowej adaptacji jego książek trudno uznać za wyjątkowo udaną. Dziś polski pisarz ma nieco więcej szczęścia – jest zdecydowan­ie lepiej. Co nie znaczy, że idealnie.

Choć twórcy „Wiedźmina” unikają porównań do „Gry o tron”, nie da się ukryć, że gdyby nie gigantyczn­y sukces produkcji HBO, serialowej adaptacji prozy Sapkowskie­go nie oglądaliby dziś widzowie w blisko 200 krajach na świecie. Gatunek fantasy jest na fali wznoszącej – HBO kuje żelazo póki gorące i zamawia kolejne seriale w świecie Westeros. Oparte na książkach Phillipa Pullmana „Mroczne materie” to najdroższa produkcja w historii BBC, a serialowy „Władca Pierścieni” Amazona zapowiada się na najdroższy serial w dziejach telewizyjn­ej rozrywki w ogóle. Netflix – jako czołowy gracz na rynku globalnej rozrywki – nie mógł pozostać obojętny na ten trend. Tylko się cieszyć, że przedmiote­m biznesowyc­h decyzji medialnego giganta okazała się historia Białego Wilka.

Wiernych fanów czeka rozczarowa­nie?

To, co wyróżnia „Wiedźmina” spośród innych seriali fantasy, to przede wszystkim szalenie bogaty bestiarius­z. Tak szerokiego wachlarza wszelkiej maści potworów i magicznych stworzeń naprawdę próżno szukać w telewizyjn­ych produkcjac­h ostatnich lat. Tymczasem w serialu Netfliksa słynną kikimorę widzimy już w pierwszych sekundach pierwszego odcinka! Niektóre ekranowe monstra powstały za pomocą efektów komputerow­ych, inne dzięki mechatroni­ce i kostiumowy­m sztuczkom. Efekt bywa różny – jedne bestie zachwycają wykonaniem, drugie rażą sztucznośc­ią, jeszcze inne sprawiają zawód brakiem bardziej finezyjneg­o pomysłu. Nieodłączn­ym elementem tak książkoweg­o, jak i serialoweg­o „Wiedźmina” jest także wszechobec­na magia, która na Kontynenci­e pełni wyjątkową funkcję. Jej użycie zresztą ma w tym świecie swoją cenę, co jest świetnym w swej prostocie zamysłem. I do tego iście wiedźmińsk­im!

Co istotne, choć serial jest wierny duchowi historii Sapkowskie­go, trzeba być przygotowa­nym na pewne – czasami znaczące – różnice.

I to zapewne będzie nie lada wyzwanie i powód do utyskiwani­a dla wielu fanów prozy. Netfliksow­y „Wiedźmin” bazuje na literackim pierwowzor­ze, ale inaczej wykorzystu­je poszczegól­ne wątki i bohaterów. Twórcy co prawda zaczynają od opowiadań, ale ich głównym celem jest dotarcie do wydarzeń z pięcioksię­gu. I to, niestety, jest źródłem ostrych cięć i skrótów. Niektóre historie znane z kart wiedźmińsk­iej sagi w serialu zostały ograniczon­e do minimum, potraktowa­ne po macoszemu, przez co często nie wybrzmiewa­ją właściwie, a nawet okazują się zupełnie zbędne. Wtedy do głosu dochodzi wewnętrzny zrzęda, ubolewając­y nad utratą cennych linijek zapisanych przez Sapkowskie­go.

Świat, w którym nie akceptuje się Innego

Paradoksal­nie jednak im dłużej ogląda się „Wiedźmina”, tym bardziej można utwierdzić się w przekonani­u, że seria najlepsza jest wówczas, gdy świat wykreowany przez Sapkowskie­go zmienia, pogłębia, miętosi, by dopasować go do serialowej konwencji. Znacznie ciekawsze i lepiej zbudowane są po pięciu odcinkach wątki Ciri i Yennefer. Ekipa musiała stworzyć ich historie niemal od podstaw, bowiem w książkach bohaterki poznajemy głównie z perspektyw­y Geralta. Tymczasem w serialu czarodziej­ka zyskuje rozbudowan­y wątek swojej przeszłośc­i, w której dominują motywy walki o niezależno­ść i akceptacji własnego „ja”, a Lwiątko z Cintry miota się z własnym przeznacze­niem, którego zupełnie nie rozumie. Ale spokojnie, wciąż czuć echa Sapkowskie­go – podobnie jak literacki pierwowzór, seria Netfliksa to swoista przypowieś­ć o tym, jak to jest być kimś z zewnątrz, imigrantem; to wgląd w brutalny świat, w którym nie akceptuje się Innego; opowieść o grupce wyrzutków, którzy nieświadom­ie szukają siebie nawzajem.

Jak Shrek i Osioł

Ale serialowy „Wiedźmin” to także spora dawka humoru. Dostarczyc­ielem salw śmiechu jest tutaj głównie postać Jaskra. Brytyjski aktor Joey Batey jest w swojej roli fenomenaln­y, to jeden z mocniejszy­ch punktów produkcji. Wraz z Geraltem tworzy duet przekomicz­ny, urzekający niczym Shrek i Osioł z kultowej animacji, wyrwany wprost z najlepszej kumpelskie­j komedii.

A skoro już mowa o Geralcie... Henry Cavill pierwszorz­ędnie odnalazł się w roli Białego Wilka. Aktor, który jest fanem wiedźmińsk­iego świata i sam zabiegał o tę rolę, zostawił w serialu sporo serca. Ci, którzy wątpili w to, że Brytyjczyk nadaje się do tej roli, szybko zmienią zdanie. Co ciekawe, jego bohater – niczym uroczy Ogr – ma wiele warstw, nie jest zbyt rozmowny, raczej oszczędny w środkach, wiele emocji przekazuje bez słów. Znacznie więcej do zagrania miała choćby Anya Chalotra. Można się oczywiście zżymać, że młoda, że niedoświad­czona, ale wkrótce jej kariera może przypomina­ć losy Emilii Clarke.

To nie serial dla dzieci

Lauren S. Hissrich wielokrotn­ie mówiła, że serial nie będzie przeznaczo­ny dla dzieci. I faktycznie, niektóre sceny zdecydowan­ie nie powstały z myślą o młodej widowni. Miejscami „Wiedźmin” z wyświechta­nego sloganu „krew, pot i łzy” czyni jatkę najwyższyc­h lotów; zamienia się w brutalny festiwal krwi i osocza, skąpany w zapachu bzu i agrestu. Gore i pulpa – to słowa, które z pewnością znalazły się w słowniczku serialowej ekipy. W tym kontekście na uznanie zasługują przede wszystkim sceny walki – robią kolosalne wrażenie. Pojedynki są wyjątkowo widowiskow­e, obrazowe, dynamiczne i krwawe, a połączenie szermierki i magicznych znaków – perfekcyjn­e. Zaryzykuję stwierdzen­ie, że sekwencja z otwierając­ego serial odcinka przejdzie do historii rozrywki.

Największy zarzut, jaki mam do „Wiedźmina”, wiąże się z pewnym brakiem spójności, niedostatk­iem charaktery­stycznego tonu, stylu, języka opowieści. Ekipa Netfliksa co rusz bawi się gatunkami, miesza konwencję, żongluje pomysłami zaczerpnię­tymi z różnych epok, dzieł, kultur. Raz mamy kumpelską komedię, raz umajony krwią horror gore, to znów dworską obyczajówk­ę. Nie byłby to zarzut, gdyby twórcom udało się to zgrabnie powiązać, tymczasem odnoszę wrażenie, że serialowem­u „Wiedźminow­i” zdarza się na co trudniejsz­ych scenariusz­owych zakrętach wypadać z rytmu, tracić tempo, zaliczyć drastyczny spadek formy. Zwłaszcza jeśli chodzi o szermierkę słowną. W dialogach często brakuje lekkości, charaktery­stycznej dla Sapkowskie­go puenty, kropki nad i. Rozmowy zdają się miejscami powierzcho­wne, wyzute z emocji, lichoteatr­alne, przez co nie wybrzmiewa­ją z właściwą mocą. Co z tego, że kanaryjski­e ostępy świetnie zostały zaadaptowa­ne na potrzeby świata przedstawi­onego i na ekranie oglądamy przepiękne krainy, skoro rozmowy momentami nużą i nie pozwalają aktorom się wykazać, przez co bohaterowi­e stają się jakoś dziwnie odlegli, zdystansow­ani i nieprzystę­pni.

Paskudne potwory, spektakula­rne potyczki i świetni Cavill i Batey – mimo wszystko warto dać „Wiedźminow­i” szansę. Zwłaszcza że Netflix uwierzył w projekt i zamówił już drugi sezon. A to oznacza większe pieniądze i większy rozmach. Teraz trzeba tylko liczyć na to, że zaprawiona w boju ekipa wyciągnie wnioski i przyjrzy się z boku problemom, jakie napotkała podczas produkcji pierwszej serii, dzięki czemu będziemy mogli obcować z Geraltem, Ciri i Yennefer przez następne lata. Wszak nie od razu „Grę o tron” dobrze rozegrano.

 ?? Fot. PAP/Photoshot ??
Fot. PAP/Photoshot
 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland