Las nie dla nas! (Angora)
Nowe prawo zapewni myśliwym całkowitą bezkarność.
Wirus afrykańskiego pomoru świń od kilku lat wędrujący przez Polskę jest pretekstem do wprowadzenia prawa, które zapewni myśliwym brak społecznego nadzoru nad zabijaniem dzikich zwierząt. W grudniu ubiegłego roku Sejm przyjął specustawę przygotowaną przez PiS, która ma pomóc zażegnać zarazę. 17 stycznia Senat zatwierdził ją bez żadnych poprawek.
Problem w tym, twierdzą prawnicy, że jej zapisy mogą być stosowane nie tylko do polowań sanitarnych. Najbardziej kontrowersyjny z nich, przewidujący karę pozbawienia wolności dla osób utrudniających polowania, wywołał falę protestów. Demonstrowali działacze ruchów antyłowieckich: „ Nie” dla specustawy Ministerstwa Rolnictwa! „Nie” dla pisania przepisów prawa pod myśliwych! „Nie” dla karania za spacery czy jazdę na rowerze w lesie! Las dla wszystkich, nie dla kasty!
Idziemy na spacer
– Społeczeństwo nie wie do końca, czy to, co robią myśliwi, jest potrzebne, czy to ma sens. Chcemy otworzyć ludziom oczy na to, co dzieje się w lasach – mówi jedna z działaczek Trójmiejskiego Ruchu Antyłowieckiego. Te nieformalne stowarzyszenia zdobywają coraz więcej zwolenników. Gromadzą aktywistów, którzy uznają polowania za barbarzyńską rozrywkę, nikomu niepotrzebną w czasach nadprodukcji żywności. Wszyscy, dla których zabijanie zwierząt – czy to dla przyjemności, czy dla pieniędzy – jest zbrodnią, skrzykują się na Facebooku, po czym... idą na spacer. Cel – teren polowań. Wyposażenie
– telefony komórkowe, aparaty fotograficzne, kamery. Gdy dotrą do grupy myśliwych, nie robią właściwie nic. Chodzą za nimi tylko krok w krok. I już po polowaniu, bo według prawa myśliwy nie może strzelać w obecności osób postronnych. Relacje, zdjęcia i filmy ze swoich akcji „spacerowicze” zamieszczają w internecie. – Do tej pory myśliwi nie rozumieli, jak duża jest grupa przeciwników polowań. Przyjemność, jaką czerpali z zabijania, była niezmącona. A teraz mają z tyłu głowy, że jak pójdą na polowanie, to spotkają nas – opowiada Marek Michałowski, założyciel Ruchu Suwalsko-Augustowskiego w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”. Czasem na spacerach bywa groźnie, bo niespełniony myśliwy zieje żądzą zemsty. Zdarza się więc wyrywanie telefonów, a nawet rękoczyny. Ale czasami jest zabawnie. Aktywiści Krakowskiego Ruchu Antyłowieckiego pewnego razu wybrali się do lasu w Rudniku na spotkanie z członkami koła „Darz Bór”. Panowie myśliwi nie wyrazili zachwytu na nasz widok i już po chwili, zaniepokojeni naszą obecnością, zdecydowali się wezwać policję. Z przyjazdem funkcjonariuszy wiązali ogromne nadzieje. Przekonywali nas głośno, że: albo zostaniemy ukarani ogromnymi grzywnami, albo zostaniemy aresztowani za zakłócanie porządku publicznego, albo policjanci wyrzucą nas z lasu (...). Ku naszej radości (i frustracji myśliwych) na przyjazd policjantów czekaliśmy prawie godzinę (...). Okazali się zaskakująco rozsądni. Wytłumaczyliśmy im, że chcemy po prostu pospacerować, a oni przyznali, że nie ma w tym nic złego. Prosili tylko, byśmy zachowali zasady bezpieczeństwa i uważali na siebie. Myśliwi, zbici nieco z tropu, rozstawili się wzdłuż drogi w lesie i czekali na nagonkę. My tymczasem spacerowaliśmy wzdłuż tej drogi (...). Dzień uważamy za bardzo udany: nie zginęło żadne zwierzę, zebraliśmy dwie torby śmieci, spędziliśmy czas na łonie natury w pięknym lesie. Najcenniejszy był dla nas widok na koniec: ciągnięta przez traktor przyczepka przeznaczona do zbierania ciał zabitych zwierząt wypełniona była myśliwymi. Na szczęście żywymi.
Rząd rżnie głupa
Takie happy endy wraz z wejściem w życie specustawy mogą przejść do historii. Wszystko w imię pomocy hodowcom trzody chlewnej – utrzymuje minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski. Wirus ASF, wysoce zaraźliwy i śmiertelny, atakuje wyłącznie dziki i świnie. Jego wykrycie w stadzie oznacza dla rolnika utratę wszystkich zwierząt. Tyle że dziki nie chodzą w odwiedziny do chlewni, więc możliwość przeniesienia przez nie choroby wprost do gospodarstwa okazuje się znikoma. Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności uznał, że to człowiek jest głównym pośrednikiem w rozprzestrzenianiu się wirusa. Polski rząd jednak zachowuje się tak, jakby o tym nie wiedział. Bez echa przeszedł list otwarty naukowców wysłany w styczniu ubiegłego roku do premiera Morawieckiego. Czytamy w nim: Masowy odstrzał dzików w ramach polowań zbiorowych nie zapewni realizacji celu, jakiemu ma służyć, tj. zatrzymaniu ekspansji wirusa ASF. Przeciwnie, (...) zmasowane polowania na dziki walnie przyczyniają się do roznoszenia wirusa. Dzieje się to za sprawą zwiększania zasięgów przemieszczania się spłoszonych zwierząt, które zarażają kolejne osobniki, zanieczyszczania środowiska krwią zarażonych dzików, która może stanowić źródło nowych zakażeń, oraz częstszego kontaktu z krwią i szczątkami zarażonych dzików przez myśliwych, bez możliwości skutecznego odkażenia w warunkach polowania. Zwiększona mobilność myśliwych w ramach masowych odstrzałów może prowadzić do transmisji wirusa na duże odległości. Dalej następują wymowne statystyki. Zabicie prawie 1 mln dzików w latach 2015 – 2017 nie zatrzymało choroby, ale zwiększyło jej zasięg. Na początku tego okresu udokumentowano zaledwie 44 przypadki ASF, na końcu – 678. Natomiast w 2018 – już 3300. Zarażone wirusem krew i tkanki padłego bądź zabitego dzika roznoszą myśliwi, ich psy, ich samochody oraz rolnicy i ich zwierzęta gospodarskie. Prawdziwą przyczyną rozwoju ASF w Polsce jest brak bioasekuracji i niewystarczająca kontrola sanitarna w branży trzody chlewnej – piszą uczeni. – Raport NIK z 2017 r. wskazuje, że w Polsce program bioasekuracji w związku z ASF był źle przygotowany i nierzetelnie wdrażany: 74 proc. gospodarstw nie posiadało niezbędnych zabezpieczeń, program wdrażany był opieszale, a protokoły z kontroli weterynaryjnej – często fałszowane w celu stworzenia pozorów zabezpieczenia stad świń przed ASF (...). Stoimy na stanowisku, iż dla osiągnięcia celu, jakim jest zatrzymanie epidemii ASF w Polsce, należy pilnie porzucić pozorowane i kosztowne działanie, jakim jest masowy odstrzał dzików. Naukowcy zgłosili się na ochotnika do udziału w sporządzaniu planów zapobiegania roznoszeniu choroby. Premier nie odpowiedział. Hodowcy świń krzyczą o pomoc, myśliwi lobbują, władza słucha. Wszak to głos wyborców. Tymczasem odstrzał dzików pod pretekstem walki z ASF dramatycznie redukuje ich liczbę. Według Rocznika Statystycznego Leśnictwa, w 2010 roku w polskich lasach żyło około 250 tys. osobników, w 2019 – niecałe 72 tys. Dzików jest już mniej niż myśliwych. W kołach łowieckich zarejestrowanych
jest 126 583 amatorów zabijania. Kolejne bezsensowne i przeciwskuteczne polowania sanitarne grożą całkowitą eksterminacją tych pożytecznych zwierząt. Uczeni twierdzą, że skutki ich wybicia będą trudną do oszacowania szkodą dla ekosystemów, bo dziki przez swoją wszystkożerność oczyszczają lasy, zjadają owady szkodniki, rozprzestrzeniają nasiona. Brak dzików to również groźba większej liczby chorób odkleszczowych.
Koleżeństwo
Wiedza o higienie i środkach zapobiegania rozprzestrzenianiu się wirusa jest przyswajana niechętnie nie tylko przez rząd, ale również przez myśliwych. TVN, w programie „Czarno na białym”, wyemitował reportaż pokazujący, jak wygląda bioasekuracja na polowaniach. Impulsem do powstania materiału był krótki filmik, który nakręcił Bogusław Pilcicki, myśliwy z Koła Łowieckiego „Struga”, oburzony poczynaniami swoich kolegów. Polowanie odbywało się w województwie podlaskim w strefie występowania ASF, gdzie środki ostrożności powinny być stosowane z całą bezwzględnością. Ale nie były. Myśliwi zabili dwa dziki i kilka jeleni. Dziki wypatroszono w chłodni. Później do tej samej chłodni, zbryzganej krwią potencjalnych nosicieli ASF, załadowano jelenie. Podczas reporterskiego śledztwa wychodziły na jaw coraz to nowe bulwersujące fakty. W Kole „Struga” ochrona przed ASF nie działała, opowiada Pilcicki: – Zdarzało się, że przy dziku ktoś wstawiał łby jelenie, ktoś suszył grzyby czy przetrzymywał je w chłodni razem z dzikami, lub przetrzymywał tam jedzenie, które potem było podawane na imprezach myśliwskich. Pilcicki informował zarząd koła. Efekt jego zabiegów był całkiem inny od spodziewanego. Zarząd sprawę przemilczał, a koledzy orzekli: – Myślistwo to jest koleżeństwo, a koleżeństwo to nie jest podejrzliwość i szukanie dziury w całym. Na niedopuszczalne praktyki beztroskich łowczych nie reagował również strażnik leśny z Nadleśnictwa Krynki, czyli nadzorca terenu, gdzie odbywało się polowanie, ani powiatowy lekarz weterynarii w Sokółce, odpowiedzialny za nadzór sanitarny. Obaj tolerowali łamanie przepisów z oczywistego powodu – byli członkami tego samego koła. Lekarz wzięty w krzyżowy ogień pytań i zaatakowany przez reportera dowodami rzeczowymi w postaci zdjęć przyznał tylko, że zwracał uwagę kolegom „po koleżeńsku”. Po emisji bulwersującego materiału Polski Związek Łowiecki na swojej stronie internetowej zamieścił oświadczenie, że reportaż zawiera nieprawdziwe informacje, które wprowadzają w błąd opinię publiczną, a dowody przekazane przez Pilcickiego zostały zmanipulowane. Niestety, inne relacje potwierdzają doniesienia reporterów TVN. Na początku stycznia tego roku aktywiści Wrocławskiego Ruchu Antyłowieckiego towarzyszyli w polowaniu członkom Koła Łowieckiego „Sokół” z Oleśnicy. Dwukrotnie udało im się nie dopuścić do zabicia zwierząt. Za trzecim razem myśliwi postrzelili lochę. Uciekła, krwawiąc. Nikt się tym nie przejął. – Pozostawienie rannej lochy pokazuje, jak wygląda w praktyce przestrzeganie zasad bioasekuracji dotyczącej wirusa ASF.
Uwaga, polowanie!
Działacze ruchów antyłowieckich nazwali nowe prawo „lex Ardanowski”, nawiązując do sławnego kiedyś i równie rujnującego przyrodę „lex Szyszko”. Twierdzą, że teraz strach będzie wejść do lasu, nie tylko żeby nie zarobić kulki, ale też żeby nie być posądzonym o utrudnianie polowań. To prawda, ekolodzy bronią siebie i swoich akcji, ponieważ ustawa właśnie w nich najbardziej uderzy. I tak zresztą została pomyślana. Mają jednak rację, zasiewając obawę w nas wszystkich, zwykłych użytkownikach lasów. Góra Chełmska w Koszalinie to miejsce rekreacji. Szlaki są atrakcją dla turystów, biegaczy, rodzin z dziećmi odbywających niedzielne spacery oraz dla myśliwych. Ci ostatni do niedawna polowali tutaj tylko od czasu do czasu, ale właśnie wzmogli działalność, mimo że Koszalin nie znajduje się w czerwonej strefie ASF.
– W ten weekend, 11 stycznia, biegałam z koleżanką na Leśnej Piątce – donosi czytelniczka „Głosu Koszalińskiego”. – Wiedziałyśmy, że do godziny 15 będą polowania, dlatego biegałyśmy dopiero po 15. Ale jakie było nasze zdziwienie, gdy usłyszałyśmy strzały ok. 200 metrów od nas. Przecież to niebezpieczne. Pełno ludzi w lesie. A gdyby postrzelony zwierz wybiegł w naszą stronę? Jak to możliwe, że myśliwi robią, co chcą?! Poza tym te polowania są teraz non stop – były pod koniec roku i na początku roku, i w miniony weekend, i teraz w najbliższy też mają strzelać. A co mają zrobić mieszkańcy, którzy chcą spędzać czas na Górze Chełmskiej (...)? Władze pouczają, że trzeba czytać tabliczki z napisem: „Uwaga, polowanie!”. Trzeba też przeglądać Biuletyny Informacji Publicznej sporządzane przez gminy. A jak już się upewnimy, że postrzał nam nie grozi, możemy iść na spacer. I wszystko jasne. Niestety, tylko według urzędników. Aktywista Łódzkiego Ruchu Antyłowieckiego na Facebooku pisze o myśliwych: Zostawili auta z jedną tabliczką „Uwaga, polowanie” na skrzyżowaniu i oddalili się w bliżej nieokreślonym kierunku. Z tego skrzyżowania odchodzi 5 dróg i skąd przechodzień ma wiedzieć, gdzie poszli. Objechałem teren polowania – ANI JEDNEJ TABLICZKI POZA TYM!!! Czyli co – jak pójdę z drugiej strony, to narażam się na kilka gramów ołowiu??? Nikt nie pilnował, żadna droga nie była oznaczona, na stronie gminy zero info, na skraju lasu tym bardziej... Z kolei wspomniani wcześniej myśliwi, którzy do „spacerowiczów” wezwali policję, po telefonie do komisariatu przypomnieli sobie nagle, że sami nie są w porządku, bo nie wystawili tabliczki. Biegiem ją więc przytaszczyli i zaczęli wieszać. Spadła tuż przed przyjazdem funkcjonariuszy.
Rzeczpospolita myśliwska
Ekolodzy do ostatniej chwili czekali na cud. Poprzednią próbę przeforsowania zapisu o karaniu ludzi przeszkadzających w polowaniach zablokowała decyzja Jarosława Kaczyńskiego, miłośnika zwierząt.
Dlaczego teraz nie zareagował? Według „Rzeczpospolitej”, myśliwi go przechytrzyli. Gazeta przytacza opinię niektórych polityków PiS, którzy twierdzą, że po wyjściu ze szpitala Kaczyński nie śledził uważnie wszystkiego, nad czym pracował Sejm. Zdany był na informacje napływające od osób zaufanych. W takich przypadkach jeden z wysoko postawionych sympatyków PiS o poglądach prozwierzęcych wysyła e-maile do Barbary Skrzypek, sekretarki prezesa. Ta e-maile drukuje i zanosi na biurko Kaczyńskiego. Tym kanałem udało się np. zachęcić prezesa w 2017 r. do interwencji w sprawie wprowadzonego przez ówczesnego ministra środowiska Jana Szyszkę moratorium na odstrzał łosi. Dzięki Kaczyńskiemu moratorium wycofano. – Przed ostatnimi głosowaniami e-mail poszedł jak zwykle do pani Basi – mówi nasz informator. – Tyle że pani Basi nie było w pracy. To żartobliwe wyjaśnienie chyba nie jest prawdziwe, bo Kaczyński w ubiegłym tygodniu miał kolejną okazję wpłynięcia na swoich ludzi – i nie uczynił tego. 17 stycznia Senat przyjął ustawę bez poprawek. Przeciwko niej głosowali wszyscy senatorowie PO, Lewicy, trzej senatorowie niezależni (Krzysztof Kwiatkowski, Stanisław Gawłowski i Wadim Tyszkiewicz) oraz Michał Kamiński z klubu PSL. Za ustawą opowiedziało się 47 senatorów PiS, dwóch PSL i senator niezależna Lidia Staroń. „Lex Ardanowski” wygrało jednym głosem. Propozycja Alicji Chybickiej z PO, żeby zamiast odstrzałów przyznać większe fundusze na bioasekurację, nie została uwzględniona. Tym samym już niedługo lasy, pola będą należeć do rzeczypospolitej myśliwskiej. Strzelanie z tłumikami, karanie za spacery i inne „przywileje” zostaną wpisane w polską rzeczywistość. Zagrożenie bezpieczeństwa ludzi, którzy podziwiają naturę, stało się faktem – pisze na Facebooku Trójmiejski Ruch Antyłowiecki. Ustawę czeka już tylko drobna formalność – podpis prezydenta.