Skąd się biorą komuniści?
MICHAŁ OGÓREK PRZECZYTA WSZYSTKO
Jak to możliwe, że komunistów nie było w czasach, kiedy był komunizm, a po jego obaleniu tak się namnożyli? W czasach komunizmu tak dalece nie było w Polsce komunistów, że aż stworzono ostrożniejszą wersję, że ustrój ten dopiero jest w budowie, bo w realu nikt nie mógł dostrzec nie tylko całego ustroju, ale nawet pojedynczego jego reprezentanta. Potem – kiedy już uzgodniono, że odpowiada on za wszystkie nasze nieszczęścia – ostatni komuniści (których nie było) rzucili się pobierać najwyższe emerytury i tyle ich widzieli. Teraz wrócili – wszędzie! – i to jako młodzi ludzie.
Kiedy komuniści – a właściwie ci, którzy powinni byli być komunistami, ale woleli nie – śpiewali „to idzie młodość, młodość!”, to właśnie nie tylko nigdzie nie szli, nie tylko nawet nie stali w miejscu, ale się cofali. Teraz, kiedy ich nie ma i stali się najgorszą obelgą, jaką można kogoś obrzucić, jako młodość wkroczyli ze śpiewem na ustach.
A więc sędziowie to komuniści. Powiadomił o tym premier Morawiecki najpierw Niemców, czytelników dziennika „Die Welt”. Choć generalnie uważa się, że o polskich sprawach nie powinno się rozmawiać w obcych językach, ale czasami trzeba, bo oni polskiego ani w ząb. Kiedy więc Morawiecki uznał polskich sędziów za komunistów, a rozmawiający z nim
Niemiec (co mu do tego?) zauważył, że mają średnio 40 lat, premier doprecyzował, że to nic nie szkodzi, bo zostali wychowani przez komunistów.
Jest to jedna z większych tajemnic tego ustroju: jeśli komuniści biorą się przez replikację, to skąd wzięli się pierwotnie, kiedy ich w przyrodzie w ogóle nie było? A teraz znowuż nie chcą przestać się replikować i już tak z nimi zostaliśmy.
Niemcom można wszystko wcisnąć, ale w kraju gorzej. Kim bowiem byli sędziowie komunistyczni? Ano tępymi wykonawcami poleceń góry, ślepo posłusznymi i wydającymi wyroki tylko zgodnie z poleceniami. To jest ideał sędziego dla każdej władzy i takich właśnie im brakuje. Gdyby za komunistów byli tacy sędziowie jak dziś, to tylko rozstrzelani, niestety, jest to właśnie stan nie do odtworzenia, choć miał takie dobre strony i władza powinna go bardziej żałować niż potępiać.
Następną „czerwoną zarazą” jest tęczowa, opatrzona hasłem LGBT, co brzmi jak NKWD i dla polskich arcybiskupów oznacza to samo. Zarówno jedna, jak i druga organizacja nie daje episkopatowi mówić i robić, co chce i przez nie musi się ograniczać. Gejostwo uznają za odmianę marksizmu, choć wiadomo, że w filozofii hołdował mu już Platon, który jest znacznie starszy nawet od Ewangelii.
Perfidią komunistów jest to, że będąc tacy starzy, są tacy młodzi. Komunistyczni są najmłodsi sędziowie znacznie bardziej niż sędziowie stanu wojennego, którzy przynajmniej otwarcie nie przeciwstawiali się władzy i skazywali ją dopiero po latach i to niechętnie. (Jeszcze jeden powód, dla którego byliby dobrzy dla Ziobry). Komunistyczni są młodociani, dobierający się (do siebie) nie na podstawie różnicy płci, ale z innych powodów. Akurat za to poszliby w Rosji do łagru nie tylko wtedy, ale i dziś, a u nas nie, bo u nas nie ma (przejściowo?) łagru.
Kiedy jest ten wiek, w którym się jest jeszcze komunistą ze starości, a kiedy staje się nim już z wychowania? Wspomina się, że taki wzorzec komunisty, jakim był Władysław Gomułka (wiadomość dla młodych: już nie żyje), kiedy dowiedział się w dość późnym wieku, że „chłop może z chłopem” – strasznie go to rozbawiło i za bardzo chyba nawet nie uwierzył. Dzisiaj takiego komunisty ze świecą, a właściwie gromnicą, szukać.
Wieku granicznego nie tylko pomiędzy komunistą z urodzenia a komunistą z przejęcia nie można dokładnie określić (choć tylu próbuje), ale nie daje się jej w ogóle wyznaczyć pomiędzy kimś młodym a starym. W zależności od potrzeby można zostać zaliczonym i tu, i tu.
Tygodnik Wprost, pisząc o seniorach, przyjmuje, że jest ich „12 milionów powyżej 55. roku życia”. Jednak w Newsweeku reżyser Paolo Sorrentino mówi: „Nie mam jeszcze pięćdziesiątki, więc jestem stanowczo za młody, żeby czuć nostalgię”. Pięćdziesiąt lat to jeszcze stanowczo za mało, a pięćdziesiąt pięć to już za dużo. Ludziom zostaje ledwie pięć lat, żeby się zdecydować.
Jeszcze inny przedział wieku zastosowano w tygodniku Do Rzeczy. Na poparcie obliczeń, że starzy za dużo od państwa (tzn. od państwa młodych) dostają, dokonuje się tam takiego posegregowania: „Obniżenie wieku emerytalnego to 10 miliardów złotych rocznie, a długoterminowo to będzie więcej. Trzynasta emerytura to kolejne 10 miliardów. 20 miliardów kierowane jest do osób powyżej 60. roku życia, osiem razy więcej niż do młodych”. Pomimo że na emeryturę odchodzi się w wieku 65 lat, to na potrzeby tych obliczeń starym jest się już od 60 roku życia, co jest kolejnym, jeszcze innym progiem; każdy człowiek przekracza granicę starości tak często, że można osiwieć.
W dodatku nie wiadomo, kogo Do Rzeczy rozumieją przez młodych, którzy dostają osiem razy mniej, bo tego się nie precyzuje. Można ewentualnie przyjąć, że są to osoby w wieku, w którym komunistą można zostać już tylko niesamoistnie, a wyłącznie przez wychowanie przez starych, aczkolwiek dużo chętniej niż oni. Czy może być taka definicja młodości?