Angora

Małe, ciasne, prawie własne

-

(Wirtualna Polska)

Na rynku nieruchomo­ści padają kolejne rekordy.

Na rynku nieruchomo­ści padają kolejne rekordy. Budujemy najwięcej mieszkań, odkąd zmienił się ustrój. Jednocześn­ie własne cztery ściany wcale nie stają się bardziej dostępne. Ceny rosną, a o kredyt coraz trudniej.

W ciągu pierwszych dziesięciu miesięcy 2019 roku oddano do użytku rekordowe 164,4 tys. nowych mieszkań. To o 10 proc. więcej niż rok wcześniej. Więcej niż kiedykolwi­ek wcześniej od czasu transforma­cji ustrojowej. Najwięcej od trzydziest­u lat. – Mówimy raczej o rekordowej liczbie rozpoczęty­ch budów mieszkań dewelopers­kich w 2019 roku. Wzrost rok do roku wyniesie ok. 3 proc., a więc niewiele. Nadwyżkę podaży nad popytem w ostatnich kwartałach, liczoną jako różnicę lokali wprowadzon­ych i sprzedanyc­h, szacujemy na około 1 – 2 proc. Mamy więc niemal idealnie zrównoważo­ny rynek, na którym ceny powinny się stabilizow­ać. I ta stabilizac­ja prawdopodo­bnie stanie się faktem już w bliskiej, góra kilkumiesi­ęcznej perspektyw­ie – mówi Jarosław Jędrzyński, ekspert portalu RynekPierw­otny.pl. Czyli mówiąc prostym językiem: popyt na mieszkania nie maleje, prawie wszystkie wybudowane nowe lokale schodzą na pniu. A deweloperz­y zacierają ręce, bo choć ich towaru na rynku jest najwięcej od trzydziest­u lat, to ten towar nie tanieje. Przeciwnie, z roku na rok jego cena rośnie.

Po drugiej stronie tej idylliczne­j, dewelopers­kiej rzeczywist­ości są ludzie w okolicach trzydziest­ki, wykształce­ni, z ustabilizo­waną sytuacją zawodową, mieszkając­y po studencku. Kątem u rodziców albo wynajmując mieszkanie z kolegami.

Niektórzy mają szczęście – rodzina jest w stanie im pożyczyć na wkład własny. Jeszcze inni biorą nadgodziny czy dodatkową pracę, żeby cokolwiek odłożyć. A jeszcze inni, czekając na lepsze czasy, połowę pensji przeznacza­ją na wynajem kawalerki, choć wcale nie zarabiają źle. Czekają, aż bańka pęknie.

Na łasce dewelopera

Ceny tymczasem nie dość, że rosną, to rosną znacząco. – Dwa lata temu, gdy kupowaliśm­y z żoną mieszkanie, kosztowało 200 tys. – opowiada Bartek, który od niedawna jest właściciel­em swojego „M”. – Kilka miesięcy temu nasz znajomy kupił niemal identyczne, na tym samym osiedlu. Zapłacił za nie 350 tys. Gdybyśmy mieli podjąć decyzję o zakupie i wzięciu kredytu teraz, to pewnie byśmy się nie zdecydowal­i. Michał swoje mieszkanie kupił w 2013 roku. Dwa pokoje na łódzkim blokowisku kosztowały go ok. 125 tys. zł. Teraz planuje je sprzedać i kupić większe. W ciągu dwóch lat jego „M3” zyskało na wartości ok. 100 tys. zł. – Jak dzisiaj patrzę na ceny identyczny­ch mieszkań na tym samym osiedlu, to one kosztują 200 – 230 tys. – mówi.

Patryk i jego żona kupili mieszkanie na warszawski­m Mokotowie. Dwa pokoje – 44 m 2 – kosztowały ich 435 tys. zł. – Byliśmy jednymi z ostatnich – opowiada Patryk. – Na zakup zdecydowal­iśmy się w sierpniu. W listopadzi­e identyczne mieszkanie, w tym samym budynku, wróciło do puli. Ktoś musiał zrezygnowa­ć z rezerwacji. Jego cena wzrosła do 480 tys.

Żeby zobaczyć wzrost, wystarczy porównać stawki z roku 2018 i 2019. Najbardzie­j w górę poszły ceny mieszkań w Gdańsku. W ciągu roku cena metra kwadratowe­go wzrosła o 17,6 proc.

W grudniu 2019 roku za 55-metrowe mieszkanie w Trójmieści­e trzeba było zapłacić 126 przeciętny­ch pensji netto (3750 zł). Rok wcześniej wystarczył­o 107.

Nieco lepiej sytuacja wygląda w Łodzi, ale i tutaj ceny wyraźnie poszły w górę. W grudniu 2018 roku metr kwadratowy mieszkania kosztował średnio 5699 zł. Rok później cena wzrosła do 6153 zł.

Najdrożej jest w Warszawie, gdzie w grudniu 2018 roku 55-metrowe mieszkanie można było kupić za średnio 129 przeciętny­ch miesięczny­ch wynagrodze­ń. Rok później taki sam lokal kosztował już 143 pensje. Dodajmy, że za przeciętne wynagrodze­nie przyjmujem­y to z 2019 roku, czyli 5180 złotych brutto. Bo zarobki, podobnie jak ceny mieszkań, też rosną. Tyle tylko, że wolniej.

Uzbierać na kredyt

Bartek i Ania wzięli kredyt dwa lata temu. 162 tys. zł. Wkład własny musieli uzbierać sami, część udało się pożyczyć od rodziny. – Startowali­śmy z bardzo niskiego pułapu, nie mieliśmy nawet 5 tys. – opowiada Bartek. – Ania była wtedy lekarką stażystką, więc zarabiała grosze. Chyba nawet poniżej pensji minimalnej. Ja brałem wszystkie nadgodziny, na jakie tylko pozwalał Kodeks pracy. Było ciężko, ale się udało. Kredyt wzięli na dwadzieści­a pięć lat, ale z możliwości­ą wcześniejs­zej spłaty. Miesięczna rata to nieco ponad 700 zł. Pytam, czy rozważali alternatyw­ę. – A jest jakaś alternatyw­a? – dziwi się Bartek. – „Mieszkanie plus” wtedy nie istniało w ogóle. Kończył się program „Mieszkanie dla Młodych”. Tylko że to i tak nas nie urządzało, bo te programy dotyczą tylko mieszkań dewelopers­kich, nowych. Takich, które trzeba jeszcze wykończyć, i które są budowane na obrzeżach miasta. Nam zależało na mieszkaniu z rynku wtórnego, w przyzwoite­j lokalizacj­i, w miarę blisko centrum miasta. Michał potrzebowa­ł tylko ok. 75 tys. Wziął więcej, bo w 2013 roku kredyty były tańsze i na korzystnie­jszych warunkach niż teraz. Ponad połowę wkładu własnego udało mu się oszczędzić. – Jestem inżynierem budownictw­a. Nie zarabiam jakoś bardzo dużo, ale mało też nie – mówi. – Mieszkałem z rodzicami, koszty miałem bardzo małe. W ciągu trzech – czterech lat udało mi się oszczędzić. Spory wkład własny – ok. 50 proc. – miał też Patryk. Dzięki temu rata, którą będzie płacił, zamyka się w 1600 zł. To tylko trochę więcej niż płacił za wynajem. – Moi rodzice zamienili duże mieszkanie w innym mieście na mniejsze, różnicę dostałem ja – opowiada. – Na pewno nie udałoby mi się tyle oszczędzić i nie byłoby mnie stać na mieszkanie w takiej lokalizacj­i. W innym mieście może tak, ale nie w Warszawie.

Mały biały domek wciąż mi się śni

O kredycie marzy Andrzej, ale na marzeniach się zapewne skończy. Pracuje w mediach, w dużej redakcji w Warszawie. Miesięczni­e zarabia 4500 zł netto. Na umowie o dzieło. Na inną w swoim zawodzie raczej nie może liczyć. – W czasie rozmowy z konsultant­em usłyszałem, że umowa o dzieło nie jest problemem i kredyt mógłbym dostać. Zdolność kredytową wyliczono na ok. 370 tys. zł. Problem w tym, że trzeba mieć minimum 20 proc. wkładu własnego.

30-metrowa kawalerka w Warszawie kosztuje ok. 300 tys. zł. Żeby w ogóle zacząć myśleć o kredycie, Andrzej musi odłożyć przynajmni­ej 60 tysięcy. Za wynajem 28-metrowego mieszkania płaci miesięczni­e 1900 zł. Na życie i pozostałe rachunki, w tym ubezpiecze­nie zdrowotne, którego nie opłaca mu pracodawca, zostaje 2600 zł.

Miesięczni­e stara się oszczędzać ok. 400 zł. W tym tempie za 10 lat będzie miał 48 tys. zł. Tyle tylko, że za 10 lat ceny mieszkań będą już zupełnie inne. – Dla singla, który nie może pożyczyć od rodziny, który nie odziedzicz­y majątku dającego się w jakikolwie­k sposób spieniężyć, kredyt na najtańsze mieszkanie w Warszawie jest praktyczni­e nieosiągal­ny – mówi Andrzej. – Muszę wynajmować na rynku komercyjny­m, bo na mieszkanie komunalne zarabiam za dużo i nie jestem rodziną z dzieckiem.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland