Nakaz zapłaty z innej epoki
Jak skradziony PESEL może zniszczyć życie.
Przepis na zniszczenie komuś życia jest prosty. Jeśli znasz jego numer PESEL, bez problemu możesz wziąć na jego konto pożyczki liczone w dziesiątkach tysięcy złotych. Pamiętaj tylko, by w rubryce „adres” podać fałszywe dane, a rzekomy dłużnik nie wyplącze się z pułapki przez lata.
Czas na piątkowy rytuał. Robert Borkowski wychodzi przed dom w Wołominie, by jak co tydzień zajrzeć do pocztowej skrzynki. Nie częściej, by się nie denerwować. Tym razem obok listu z gazowni znalazł ponaglenie z siódmej już firmy windykacyjnej dotyczące pożyczki „chwilówki” i wezwanie na policję w sprawie „kredytu studenckiego”. – Za każdym razem zadaję sobie pytanie, jak długo to jeszcze potrwa? – 47-letni wdowiec z dwójką dzieci rzuca nowe listy na stół, który wcześniej zapełniliśmy dokumentami wyjętymi z dwóch grubych teczek. – Kredyt na 1500 zł, kolejny na 1800, „studencki” (co samo w sobie jest ciekawe) na 1000, „gotówkowa chwilówka” na 5000. To tylko część z 15 kredytów, o których na dziś wiem. Wszędzie zgadza się imię i nazwisko, numer PESEL i data urodzenia. Cała reszta – m.in. numer dowodu, stan cywilny – to są bzdury. Bzdury, których firma, udzielając pożyczki, w ogóle nie sprawdza! Co nie przeszkadza jej później domagać się ode mnie spłaty długu.
Sąd bez dowodów
Gdy blisko trzy lata temu komornik zabrał z konta pana Roberta ponad 2 tys. zł, mężczyzna myślał, że to pomyłka. Zadzwonił do kancelarii, by sprawę wyjaśnić. Tłumaczył, że nigdy nie brał żadnego kredytu i o niczym nie wie, lecz w odpowiedzi usłyszał, że „tak mówią wszyscy dłużnicy”. Gdy później wystąpił do Biura Informacji Kredytowej o zapisy dotyczące samego siebie, złapał się za głowę. Jego kartoteka liczyła kilkadziesiąt stron i zawierała dane dotyczące kilkunastu pożyczek na blisko 50 tys. zł.
Wyjaśnienie mechanizmu oszustwa zajęło panu Robertowi kilka miesięcy. Podający się za niego oszust znał jego imię, nazwisko i numer PESEL. To wystarczyło do wzięcia na jego konto kilkunastu, może nawet kilkudziesięciu kredytów i pożyczek. – Dane z dowodu osobistego pana Borkowskiego w ogóle się nie zgadzają. Numer dokumentu należy do jakiejś kobiety, adres też jest zupełnie inny, a w sumie do oszustwa użyto danych trzech różnych osób – podsumowuje sędzia Wioletta Krawczyk z Sądu Rejonowego w Radomsku, która jako jedna z niewielu prawników zgłębiła mechanizm sprawy. – Czy możliwe jest, żeby żaden z udzielających kredytu banków czy parabanków nie widział fizycznie osoby biorącej pożyczkę? – Oczywiście. Wszystkie zobowiązania zaciągnięto przez telefon i internet. Klient dzwoni, mówi, jaką kwotę sobie życzy, podaje adres i rachunek, na który mają wpłynąć pieniądze. W praktyce nikt tych danych nie weryfikuje!
Z jakiego powodu instytucje finansowe tak lekką ręką przekazują kredytobiorcom pieniądze, nie weryfikując podanych przez nich danych? Odpowiedź jest banalna – mogą sobie na to pozwolić. Jeśli klient nie spłaca pożyczki, bank (parabank) zwraca się do sądu o wydanie tzw. nakazu zapłaty. Nie robi tego jednak według „normalnej” procedury, lecz korzysta z uproszczonego postępowania przed tzw. sądem elektronicznym. Tzw. e-sąd to w praktyce jeden z wydziałów cywilnych lubelskiego sądu, gdzie kilkudziesięciu sędziów i referendarzy rozpatruje wpływające tego typu sprawy z całego kraju. Uproszczona procedura z normalnym procesem nie ma nic wspólnego. Powód (np. parabank) nie dołącza do pozwu dowodów na istnienie długu, tylko je opisuje, czyli zapewnia, że je ma. Jeśli do pozwu załączy imię, nazwisko dłużnika oraz odpowiadający mu numer PESEL, „e-sąd” wierzy instytucji finansowej na słowo i wydaje tzw. nakaz zapłaty. Gdy nakaz się uprawomocni, bank idzie do komornika, który zajmuje konto lub pensję obywatela, który dopiero wtedy – jak w przypadku Roberta Borkowskiego – dowiaduje się, że padł ofiarą oszustwa. Sędzia Wioletta Krawczyk: – To olbrzymi problem, a liczba tych spraw jest ogromna. W zasadzie w 90 proc. spraw rozpoznawanych w tzw. postępowaniach upominawczych, gdzie sędzia orzeka nie na sali rozpraw, lecz przy biurku, nie ma możliwości sprawdzenia, czy ta osoba rzeczywiście zawarła umowę pożyczki.
Problem systemowy
Robert Borkowski oprócz telefonu do komornika natychmiast złożył w prokuraturze zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa, stawiał się też na wszystkie przesłuchania, a kolejnym zgłaszającym się doń parabankom cierpliwie wyjaśniał mechanizm oszustwa i przekazywał dokumenty. Dziś – po blisko trzech latach – badająca sprawę Prokuratura Krajowa zna już
prawdopodobnych sprawców oszustwa i nieszczęść mieszkańca Wołomina. – To zorganizowana grupa przestępcza, a osoby działające w niej kupowały dane różnych osób – informuje Ewa Bialik, rzecznik Prokuratury Krajowej. – Później grupa uzyskiwała na te dane kredyty w parabankach i innych instytucjach finansowych. Jedenastu sprawcom prokurator przedstawił aż 600 zarzutów dotyczących takich wyłudzeń.
Śledztwo wciąż trwa, a proces przestępców rozpocznie się najwcześniej za kilkanaście miesięcy. Ustalenia prokuratury nie zmieniły jednak sytuacji pana Roberta: – Coraz to zgłaszają się do mnie kolejni rzekomi wierzyciele z żądaniem spłaty długu. Tu jest najświeższa sprawa, kredyt na 17 500 zł.
Z dokumentów wynika, że pożyczkę w wysokości 7500 zł oszuści wzięli z firmy „hapi pożyczki”. „Świat stoi otworem, gdy masz gotówkę na spełnianie marzeń” – krzyczy internetowa witryna. „Trzy kroki. Wybierasz kwotę i okres spłaty, wypełniając wniosek w internecie. Telefonicznie potwierdzamy Twoje dane. Przekazujemy pieniądze na rachunek bankowy”. Wobec braku spłaty firma „hapi pożyczki” sprzedała dług z odsetkami jednemu z funduszy skupujących hurtem tzw. trudne do spłaty długi. W jego imieniu „egzekucją” należności i odsetek zajęła się jedna z warszawskich kancelarii prawniczych i to ona rozpoczęła „odzyskiwanie długu” od pana Roberta.
Do mieszczącej się na piętrze ekskluzywnego biurowca kancelarii bez pozwolenia nikt nie wejdzie. Dostępu do windy broni portier i metalowa bramka. Jeden z właścicieli kancelarii zgodził się porozmawiać ze mną, ale tylko ogólnie, bo „wiąże go tajemnica adwokacka”. Zapewnia, że jeśli dłużnik uprawdopodobni, że pożyczka została wzięta przez kogo innego, kancelaria wstrzymuje egzekucję. – Próbował im pan tłumaczyć, że to nie pan brał pieniądze? Robert Borkowski: – Oczywiście! Ale na te firmy to w ogóle nie działa, interesuje ich tylko ściągnięcie pieniędzy. Dzwonią i piszą bez przerwy.
Cały czas żyję tą sprawą i próbuję znaleźć jakiś punkt zaczepienia, który pozwoli mi z tego wybrnąć. Co gorsza, wciąż nie wiem, ilu jeszcze wierzycieli się do mnie zgłosi. Z rejestru BIK wynika, że jest ich co najmniej dziesięciu.
–W sytuacji podobnej do pana Roberta są setki, jeśli nie tysiące ludzi w całej Polsce – potwierdza Piotr Mierzejewski, który zajmuje się tego typu sprawami w biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. – Zjawisko jest powszechne, a problem systemowy.
Płacą za święty spokój
Kilka przykładów. 36-letni Michał Ciruk, muzyk z Podlasia, od kilkunastu miesięcy boryka się z długiem, którego nie zaciągał: – Rzekomego zadłużenia jest 15 czy 16 tys. zł, a nie wykluczam, że kolejne firmy się zgłoszą. Jolanta Pawlak: – Komornik zabrał mi ponad 14 tys. zł. Hanna Głowacka: – Przyszedł do mnie list od windykatorów, na kopercie było napisane
„dogadajmy się”. Okazało się, że na moje imię i nazwisko wzięto sześć kredytów, dziesiątki tysięcy zł. Ofiarą systemu padła też... sędzia Wioletta Krawczyk z Radomska: – Na moje nazwisko były zawarte w sprzedaży ratalnej umowy na całą gamę sprzętu RTV, m.in. na telefony i laptopy.
I jeszcze raz Robert Borkowski: – Część osób w podobnej jak ja sytuacji odpuszcza i płaci. Po nagłośnieniu w mediach mojego problemu zgłosili się do mnie – po prostu kupują święty spokój. Status „dłużnika” rodzi szereg problemów: np. nie kupisz nic na raty, a jeśli masz kredyt hipoteczny, bank może go wymówić.
Piotr Mierzejewski z biura RPO tłumaczy: – Słynny „e-sąd” w Lublinie osądza co roku 2,5 – 3 mln spraw i robi to wyłącznie na podstawie twierdzeń wierzyciela. Jeśli rzekomy dłużnik nie dowie się na czas o sprawie i nie sprzeciwi wystawieniu „nakazu zapłaty”, trafia w pułapkę bez wyjścia. Oszuści o tym wiedzą i biorąc pożyczkę na czyjeś konta, podają fałszywe adresy zamieszkania, na które później „e-sąd” wysyła dłużnikom zawiadomienia o postępowaniu. A po dwóch wrzuconych do skrzynki awizach sąd przyjmuje tzw. fikcję doręczenia przesyłki i procedura toczy się dalej. – Sąd nie powinien weryfikować tych danych? Badać, kto naprawdę brał pieniądze? – Oczywiście, że powinien i Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej już dawno kazał Polsce zmienić procedurę związaną z wystawianiem nakazów zapłaty. Tyle że przez lata nikt z tym nic nie zrobił.
Szansa na zmianę sprzecznej z unijnym prawem procedury pojawiła się dopiero kilka miesięcy temu. – Wprowadzamy właśnie szereg zmian przepisów – informuje Marcin Sławecki z Ministerstwa Sprawiedliwości. – W przypadku braku skutecznego doręczenia dłużnikowi powiadomienia o toczącym się postępowaniu „e-sąd” będzie je dostarczał nie na adres wskazany przez bank, tylko na ten znajdujący się w rejestrze PESEL. Wprowadzamy też tzw. doręczenie komornicze i to komornik będzie musiał na zlecenie sądu skutecznie dostarczyć dłużnikowi taką przesyłkę. W ten sposób zamierzamy wyeliminować wyroki zaoczne, o których wydaniu rzekomi dłużnicy nie mieli pojęcia i nie mogli na czas reagować. Pierwsze pismo w sprawie będzie po prostu musiało trafić do ich rąk. Ostatnie zmiany z tego pakietu wejdą w życie w lutym i wtedy będziemy mogli ocenić, jak to działa.
Tekst i fot.: TOMASZ PATORA
Autor na co dzień jest dziennikarzem telewizji TVN. Jego reportaż na ten temat ukazał się kilka dni temu w programie „Uwaga!”.