Mieszanina lęku i emocji
W Opolu zakończył się proces właściciela warsztatu samochodowego oskarżonego o zabójstwo swojego klienta, od którego pożyczał pieniądze na procent (2)
(Angora)
Właściciel warsztatu samochodowego zabił klienta.
Żona oskarżonego, jako osoba bliska, skorzystała z prawa do odmowy składania zeznań. Zdecydował się natomiast złożyć je ojciec. Wiktor M. nie był jednak w stanie odpowiedzieć na pytanie sądu, czy jego syn czuł się kiedykolwiek zagrożony.
– Nigdy na ten temat nie rozmawialiśmy. Nie opowiadał mi też nic o pokrzywdzonym. Nie odczułem, żeby przed tym tragicznym zdarzeniem coś się zmieniło w zachowaniu syna.
Mecenas Waldemar Miedziejko, jeden z obrońców oskarżonego, chciał się dowiedzieć, czy jego klient posiadał broń palną.
– Marka broń w ogóle nie interesowała, choć sam jestem od lat myśliwym. Kiedyś, jak był młody, zabrałem go na polowanie, ale nie był nim w ogóle zainteresowany. Później powiedział mi, że to jest zabijanie zwierząt i już nigdy ze mną nie pojedzie. Dużo za to działał społecznie, pomagał innym ludziom, wspierał Kościół...
Raz spokojny, raz nadpobudliwy
Zeznania złożył także Jan Z., pracownik warsztatu, w którym doszło do zabójstwa.
– Kojarzę pokrzywdzonego jako naszego klienta, widziałem go kilka razy. Nie miałem jednak pojęcia, że pożyczał pieniądze oskarżonemu.
– Jak się zachowywał Maciej Z., gdy przyjeżdżał do warsztatu? – pytał świadka sąd.
– Jego zachowanie było różne. Czasami przychodził uśmiechnięty, a czasami nawet nie mówił: „Dzień dobry”, tylko od razu pytał, gdzie jest Marek. Był albo spokojny, albo nadpobudliwy i agresywny. Często zachowywał się bardzo po cwaniacku. – Jak to należy rozumieć? – Sprawiał wrażenie przemądrzałego człowieka.
Zupełnie inne zdanie o pokrzywdzonym miał świadek Mirosław D.
– Maciek był moim przyjacielem, można powiedzieć. Wiem, że pożyczał ludziom pieniądze, ale głównie utrzymywał się z nieruchomości. Ostatni raz widziałem go dzień przed jego śmiercią.
– Jak się wówczas zachowywał? – dociekał sąd.
– Normalnie. Mówił, że chce u siebie zrobić wigilię i zaprosić przyjaciół. Bardzo się do tego przygotowywał, bo to był wyjątkowo towarzyski człowiek. Nie widziałem u niego tego dnia jakichś złych emocji. W ogóle nie byłem nigdy świadkiem, żeby na kogoś krzyczał. Prędzej to ja byłem wybuchowy, a on mnie hamował. To był człowiek pełen humoru, taka dusza towarzystwa. – Czy był uzależniony od narkotyków? – Coś obiło mi się o uszy, że lubił zapalić sobie marihuanę, ale nie wiem, czy brał też coś innego, na przykład amfetaminę. – Czy miał problemy finansowe? – Maciej nigdy nie miał takich problemów, bo żył skromnie. Raczej miał pieniądze, ale nie pokazywał tego po sobie.
Świadek zapewnia też, że nigdy nie widział u Macieja Z. broni palnej.
– Znaliśmy się trochę czasu, wielokrotnie siedziałem w różnych jego samochodach i niczego takiego nie dostrzegłem.
Strzykawka z napisem HIV
Podobną opinię o pokrzywdzonym wyraził również świadek Piotr P.
– Poznaliśmy się na studiach i pamiętam, że Maciek zawsze służył pomocą. Kiedyś popsuł mi się samochód w nocy w Warszawie i zadzwoniłem do niego. Przyjechał do mnie już po czterech godzinach.
– Czy wiedział pan o tym, że pożyczał ludziom pieniądze na procent? – chciał ustalić mecenas Waldemar Miedziejko.
– Wiedziałem o tym, ale nie miałem pojęcia, na jaką skalę i czy było to notoryczne.
– Czy miał jakieś problemy z dłużnikami? – Nic mi na ten temat nie wiadomo. –A zażywał jakieś środki psychotropowe? – Nie wiem. – Czy mówił panu, że był kiedyś karany?
– Wiem, że miał jakąś sprawę karną kilka lat temu, bo coś mi o tym wspominał. Nie dopytywałem go jednak o szczegóły.
Do akt sprawy dołączono wyrok Sądu Rejonowego w Opolu sprzed kilku lat. Wówczas Maciej Z. skazany został na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata. Odpowiadał za groźby karalne. Konkretnie za straszenie „przedmiotem przypominającym broń” i przystawianie go do kolana oraz strzykawką z napisem HIV i AIDS. A także grożenie pozbawieniem życia członków rodziny dłużnika. Chodziło o wymuszenie zwrotu długu w wysokości 30 tys. z odsetkami.
Nie było afektu
Kluczowe w tej sprawie były zeznania biegłej psycholog. Joanna Nawelska-Grabowska potwierdziła przed sądem to, co napisała w swojej opinii – nic nie wskazuje na to, że było to zabójstwo w afekcie.
– Kryteria afektu fizjologicznego wykluczają konsekwentne zacieranie śladów oraz logiczne przyczynowo-skutkowe rozumowanie. Tymczasem oskarżony wycierał krew, założył ofierze worek na głowę i próbował ukryć ciało. Gdyby działał w afekcie, to po opadnięciu emocji nastąpiłaby faza krytycyzmu, w trakcie której sprawca żałuje tego, co zrobił i zazwyczaj myśli o wezwaniu pogotowia czy policji. A tego w zachowaniu Marka M. nie było – zeznała biegła.
W badaniach psychologicznych wyszło także, że dla oskarżonego bardzo ważna była potrzeba kontroli sytuacji.
– Można powiedzieć, że paradoksalnie samo ukrycie zwłok na terenie warsztatu samochodowego też jest elementem sprawowania kontroli nad tym, co dalej się dzieje. Przecież nie da się lepiej kontrolować zwłok ofiary niż na naszym terenie.
Biegła pytana przez sąd, czy Marek M. mógł działać w stanie silnego wzburzenia, opowiedziała:
– Tak, bo mógł być zagrożony, widząc pistolet wręcz przyłożony do głowy. Działał więc w mieszaninie lęku i emocji, ale nie w afekcie. Przecież fakt, że tego dnia rozmawiał jeszcze z ojcem na temat przygotowań do świątecznego obiadu, wskazuje na racjonalne zachowanie. Moim zdaniem oskarżony do końca wierzył, że ukrycie ciała i zacieranie śladów może się udać.
– Czy jego reakcja na groźby formułowane między innymi wobec jego syna była adekwatna?
– Ciężko odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie. Ale biorąc pod uwagę ujawnioną u oskarżonego potrzebę kontroli, taka groźba mogła rozbudzić emocje, a także gniew. Marek M. deklarował podczas badania, że ma udane życie rodzinne, podkreślał także silną więź z synem.
Jednak strach a lęk to nie są pojęcia tożsame. Lęk bardziej dezorganizuje zachowanie, a strach działa mobilizująco.
– Czy deficyt lękowy zaobserwowany u oskarżonego, o którym pisze pani w swojej opinii psychologicznej, mógł mieć wpływ na przebieg zdarzenia?
– Zazwyczaj człowiek, który uderza kogoś młotkiem i widzi krew, jest do tego stopnia przerażony, że uciekłby z tego miejsca albo siedział roztrzęsiony i nie wiedział, co robić. Natomiast deficyt lęku daje dużą odporność na stres, a to pozwala na logiczne działanie. Taki deficyt potrafi sobie poradzić w sytuacjach, które dla innych ludzi byłyby bardziej stresujące. Krótko mówiąc: strach jest mniejszy dla ludzi z deficytem lęku.
– Czy to oznacza, że oskarżonemu obcy był stres i strach? – naciskał jego obrońca.
– Niewątpliwie był w stresie, ale powinien wiedzieć, na co się pisze, pożyczając pieniądze od lichwiarza. Zwłaszcza że wcześniej opisywał, że zachowanie pokrzywdzonego zmieniło się od czerwca, a kolejną pożyczkę wziął w październiku. Już wtedy, kiedy miał świadomość, że Maciej Z. bywał nieobliczalny i agresywny, wiedział, z jakim człowiekiem ma do czynienia. Również fakt, że oskarżony był zadłużony, mógł działać stresująco, a dodatkowo wizja podpisania tego papieru in blanco spowodowała, że zareagował gwałtownie. To wszystko są elementy, które wpłynęły na eskalację agresji. Poza tym do zdarzenia doszło na terenie posesji oskarżonego i nie było świadków. Plus jeszcze płeć męska, że się tak wyrażę. Przypominam jednak, że jako psycholog oceniam afekt fizjologiczny.
– Czy zaobserwowała pani u oskarżonego tendencje do kłamania? – chciał natomiast dowiedzieć się sąd.
– Tak, ma tendencję do mijania się z prawdą. Jeżeli był w stanie wielokrotnie kłamać policji, to znaczy, że nie boi się kłamstwa.
Nie jest też korzystna dla Marka M. opinia biegłego lekarza. Zdaniem przeprowadzającej sekcję zwłok, Maciej Z. otrzymał trzy silne ciosy młotkiem w głowę, z których każdy był potencjalnie śmiertelny. Gdyby jednak udzielono mu natychmiastowej pomocy lekarskiej, byłaby jakaś szansa na przeżycie. Natomiast strzał w głowę, gdy pocisk przeszedł przez kość skroniową i mózg, musiał spowodować natychmiastową śmierć.
Biegła podała też w wątpliwość wyjaśnienia oskarżonego, że strzelił dopiero wtedy, gdy pokrzywdzony zaczął się podnosić po uderzeniu młotkiem
– To mało prawdopodobne, bo człowiek po takim uderzeniu traci przytomność przynajmniej na kilkanaście minut – zeznała lekarka.
Mało wiarygodne są też – według biegłej – wyjaśnienia oskarżonego, że przemieszczał zwłoki.
– Nie stwierdziliśmy śladów na ubraniu i ciele ofiary, a takie ślady powinny być, bo teren był nierówny i kamienisty. Na nadgarstkach pokrzywdzonego była natomiast taśma izolacyjna – zeznała dr Dorota Malec.
O wyjaśnienie sąd poprosił oskarżonego, bo Marek M. w śledztwie o tym nie wspominał.
– To jest prawdopodobnie taśma z mojego warsztatu, ale nie umiem wytłumaczyć, dlaczego znalazła się na rękach pokrzywdzonego. Być może sam ją założyłem, ale nie pamiętam tego faktu.
– A może ktoś panu pomagał? – dociekał sąd.
– Na pewno nikt oprócz mnie w tym zdarzeniu nie uczestniczył.
Działanie z premedytacją
Prokurator oraz pełnomocnicy oskarżycieli posiłkowych podczas mów końcowych dowodzili, że oskarżony działał z premedytacją. Trzykrotnie uderzył ofiarę młotkiem, a w końcu strzelił do niej z pistoletu. Dlatego wnioskowano o 25 lat pozbawienia wolności z możliwością skrócenia kary dopiero po 20 latach oraz zadośćuczynienie dla rodziny ofiary.
– Każda z ran została zadana pokrzywdzonemu w chwili, kiedy jeszcze żył, ale jednocześnie każda z tych ran była raną śmiertelną. To znaczy prowadziła do zgonu, jeśli w odpowiednim czasie ofiara nie otrzymała pomocy – uzasadniał prokurator.
Obrona wnioskowała o uniewinnienie Marka M., a gdyby sąd uznał, że przekroczył on granice obrony koniecznej, o możliwie niski wyrok, czyli 8 lat pozbawienia wolności.
Zdaniem adwokatów pokrzywdzony Maciej Z. nie był – jak zeznawali świadkowie – człowiekiem kulturalnym, grzecznym i stroniącym od przemocy. A tego dnia pojawił się w warsztacie oskarżonego, wymachując kartką do podpisania i straszył bronią przystawioną do głowy. W tej sytuacji miało prawo wystąpić silne wzburzenie.
Marek M. skazany został na 25 lat więzienia. Musi też zapłacić zadośćuczynienie w wysokości po 50 tys. zł matce, siostrze i synowi ofiary. Sąd nie uwierzył w wersję oskarżonego, że nie chciał zabić i bronił się tylko przed atakiem wierzyciela.
Zdaniem sądu Marek M. nie zachował się jak ofiara i człowiek zaatakowany, ale jak sprawca, wręcz jak drapieżnik.
– A po zabójstwie zachowywał się pan, jakby się nic nie stało – sprzedawał samochód i rozmawiał o wigilii. Wierzyciel był pana problemem i pan wyeliminował ten problem. Pan go uderzył raz, a kiedy już leżał, kolejny raz. Nie zadzwonił na policję, po karetkę. Nie zabezpieczał także dowodów, ale wręcz się ich pozbywał i to pana dyskwalifikuje. Pozbawił pan życia w sposób gangsterski i było to działanie z premedytacją. Dlatego nie może być mowy o żadnym pobłażaniu i niższym wymiarze kary – zwrócił się bezpośrednio do oskarżonego sędzia Mateusz Świst.
Wyrok jest nieprawomocny. Prawdopodobnie obrona złoży apelację.