Kraj nad Bramą Łez
Poznać i zrozumieć świat. Dżibuti.
Pęknie. Jak nic za chwilę pęknie. Skóra napięta do granic. Policzek wypchany przeżutymi liśćmi khatu. Szkoda wypluć, bo to przecież cenne soki płyną do mózgu. Khat ( Catha edulis, czuwaliczka jadalna) – roślina o właściwościach narkotycznych porównywanych do amfetaminy. Dla niektórych przeklęte drzewo wspomniane w Koranie, dla większości użytkowników źródło energii i przyjemności. Często jedynej. W Dżibuti takie wypchane policzki zobaczymy wszędzie.
Ale nawet najbardziej wypchany policzek nie pęknie. Bo to lata praktyki. Zdarza się, że rodzice podają po kilka liści nawet małym dzieciom. W wielu krajach, w tym w Polsce, roślina uznawana jest za narkotyk. W Jemenie, Dżibuti, Etiopii i Somalii jest w powszechnym użyciu. W stolicy Dżibuti po raz pierwszy w życiu widzę sklepy z khatem. Przy głównym placu miasta sklep – jak się okaże, jeden z wielu prężnie działającej sieci – zapewnia, że oferuje nie tylko ilość, ale i jakość. Właściciel z nieukrywaną dumą pokazuje mi świeże (po trzech dniach roślina podobno traci swoje narkotyczne właściwości) i okazałe pęczki po 3 tys. franków dżibutyjskich (65 zł).
To duża kwota. Zwłaszcza w kraju, w którym jedna czwarta populacji żyje poniżej granicy ubóstwa i musi przeżyć dzień za mniej niż 1,25 dolara amerykańskiego, a 30 proc. dzieci poniżej 5. roku życia jest niedożywionych. – Skąd na to pieniądze? – pytam często. Widzę świeży khat nawet w obozie dla uchodźców, gdzie ludzie na miesiąc otrzymują po 500 franków dżibutyjskich, czyli około 10 zł. Rozmówcy zazwyczaj kwitują moje pytania wzruszeniem ramion. Na khat zawsze pieniądze się znajdą. Rodzina przyśle, ktoś się podzieli. Dziecku jedzenia czy lekarstw się nie kupi.
Khat sprzedawany w Dżibuti pochodzi z Etiopii. Dociera na miejsce o 13. Widać od razu, że coś się dzieje, nawet jeśli zrazu nie wiadomo dokładnie co. Kobiety siedzące na ulicach mają na drewnianych skrzynkach ułożone grube płócienne worki złożone na pół, tak jakby w nich nic nie było. Ale to właśnie tam są świeże pęczki przeklętego ziela. W przeciwieństwie do dumnego właściciela sklepu kobiety nie pozwalają robić zdjęć nawet liściom.
Żucie to zdecydowanie męska i towarzyska rozrywka. Najpierw trzeba znaleźć ocienione miejsce i wygodnie zalec. Cień to podstawa, choć lasy zajmują ledwie 0,1 proc. powierzchni Dżibuti. W centrum stolicy drzewa są. Im dalej od centrum, tym jest ich coraz mniej. Mało co chroni przed palącym słońcem. Przełom roku to najchłodniejsze miesiące, ale upał i tak dla większości z nas jest niewyobrażalny. W styczniu i lutym zdarzają się opady – kilkanaście minut upragnionego deszczu, zazwyczaj nad ranem.
Grupki mężczyzn wygodnie zalegających w półleżącej pozycji najwyraźniej mają czas. Fakt, że środek dnia – między 12 a 16 – to czas przerwy we wszystkim ze względu na upał. Zamykane są banki, biura, urzędy pocztowe, większość restauracji i barów. Według oficjalnych danych bezrobocie wynosi co najmniej 40 proc., a wśród najmłodszych (czyli do 24. roku życia) sięga 80 proc. Dla wielu młodych ludzi to jedyne zajęcie i jedyna rozrywka. Zaczynają żuć około pierwszej. Gdy zapada zmierzch, czyli w okolicach 18, nagle widzą, że kolejny dzień właśnie minął. Taki sam, jak wiele poprzednich.
Dla niektórych khat to część tradycji i niemalże dziedzictwa kulturowego. W Jemenie usłyszałam, że zakaz żucia byłby prawie jak nakaz zburzenia piramid w Egipcie. Pojawiają się argumenty natury religijnej. Khat chroni młodzież przed zgubnym wpływem alkoholu i narkotyków. Grupka młodych Jemeńczyków tuż po południowej modlitwie w meczecie w obozie dla uchodźców znajduje ocieniony skrawek ziemi, rozkłada tektury i zabiera się do żucia. Stoimy obok nich i rozmawiamy. Moi rozmówcy od lat khatu nie żują i mówią o tym zupełnie otwarcie. Ich żujący rodacy patrzą na to niemal jak na zdradę, a do mnie mówią: – Ty pijesz whisky. Nie wierzą, gdy odpowiadam, że nie. Ci, którzy przestali żuć, mówią o tym, że chcą zrobić coś nowego w życiu – nawet jeśli ich możliwości są bardzo ograniczone i przebywają w obozie uchodźców. Podkreślają, że czują się lepiej i nie gnębi ich bezsenność. Nie mam powodu, by im nie wierzyć. W Jemenie nieraz słyszałam od młodych ludzi, że żują khat na przykład przed egzaminami, żeby nie spać, gdy muszą się dłużej uczyć. Chociaż pierwsze wrażenie jest zupełnie inne – ludzie wydają się otępiali i senni, a po kilku godzinach żucia dzień jest praktycznie stracony.
W eleganckiej francuskiej kawiarni przy głównym placu miasta khatu nikt nie żuje. Kawa w wielu odmianach, świeżo wyciskane soki, wielki wybór ciastek. Klienci z nowymi telefonami przy uchu lub na stole. Wykształceni i dobrze prosperujący. Im khat nie jest potrzebny. Rozmawiam na ulicy z młodym człowiekiem. Pytam o drogę. Okazuje się, że pracuje w biurze podróży. Dobrze mówi po angielsku. Jemu też khat nie jest potrzebny. Dla większości mieszkańców Dżibuti czas edukacji to zazwyczaj 6 – 7 lat. Tak jak w innych miejscach na świecie – im niższy poziom wykształcenia, tym mniejsza szansa na pracę, a większa podatność na wszelkie obietnice – także sztucznych rajów.
Urzędowe języki Dżibuti to francuski i arabski. Gdy ktoś niewiele czasu spędził w szkole, po francusku trudno się z taką osobą porozumieć. W sylwestrowy wieczór dość wcześnie opuszczam centralny plac. Znajduję taksówkę. Kierowca, urodzony w stolicy, po francusku mówi bardzo dobrze. Najwyraźniej w szkole spędził więcej niż siedem lat. Nie myli Polski z Holandią. Pamięta polskich inżynierów pracujących w Dżibuti. Khatu nie żuje.
Następnego dnia rano jadę do Ubuk (Obock), portowego miasta w zatoce Tadżura. Według przewodnika Lonely Planet z Dżibuti City do Ubuk każdego dnia rano kursują minibusy. Nie ma czegoś takiego jak rozkład jazdy czy nawet oznakowane miejsce odjazdu. W końcu znajduję podwórze pełne kóz. Autobus czy minibus odjeżdża wtedy, gdy jest pełny. Gdy jest osiem osób w samochodzie – zamiast przepisowych czterech! – ruszamy. Na dachu piramida bagaży przymocowanych siatką. Co chwila coś spada. Swój mikry plecaczek trzymam na kolanach, chociaż wiem, że przed nami około pięciu godzin jazdy non stop bez możliwości ruchu. Kilku Etiopczyków, jeden jemeński uchodźca z Taiz i ja. Etiopczycy od razu zaczynają palić. Jeszcze nie ma trzynastej, więc nie pora na khat. Co jakiś czas zatrzymuje nas policja. Etiopczycy płacą bez dyskusji – najwyraźniej są w Dżibuti nielegalnie i nie mają dokumentów. Podczas postojów od razu też podchodzą kobiety sprzedające khat. Panowie przestają palić i zaczyna się żucie. Najuprzejmiej jak potrafię dziękuję za ziele. Wiem, że towar macany niekoniecznie należy do macanta. Każdy pęczek przeklętego ziela przechodzi przez wiele rąk, w większości niemytych. A dzięki myciu rąk wielu chorób – przenoszonych właśnie tą drogą – dałoby się uniknąć. Przewodnik Lonely Planet przestrzega amatorów khatu, żeby zaopatrzyli się w środku przeciwbiegunkowe – nie ze względu na właściwości ziela, ale raczej ze względu na brud.
Jedziemy wzdłuż wybrzeża, wokół zatoki Tadżura. Surowe góry, wulkaniczny krajobraz. Nagle ukazuje się morze, dookoła góry. Z morza też wyłaniają się czarne stożki. Nie mam odwagi wyjąć aparatu ani telefonu. Tak samo jak wcześniej, gdy moi współtowarzysze podróży wszystko, co niepotrzebne, wyrzucali przez okno. To nie czas i miejsce na pouczenia i robienie zdjęć – jeśli bezpiecznie chcę dotrzeć do Ubuk.
W pewnym momencie jest już bardzo blisko do jeziora Asal, jednej z największych atrakcji turystycznych Dżibuti. Wystarczyłoby tylko odbić na zachód. Ale tu nic nie dojeżdża. Cudzoziemcy mogą tu dotrzeć tylko poprzez biura podróży albo wynajmując samochód lub taksówkę. Słone jezioro położone 155 metrów poniżej poziomu morza, księżycowy krajobraz – to przyciąga wielu turystów każdego roku. Tak jak białe piaski plaż zatoki Tadżura.
Około 40 kilometrów od Tadżury (najpierw samochodem terenowym w stronę Randy, potem pieszo – zero cienia) znajduje się niezwykłe stanowisko archeologiczne Abourma z czasów neolitu. Wyryte w skałach wizerunki ludzi i zwierząt od dawna już tu niespotykanych. Wspaniale zachowane, odkryte przez francuskich archeologów w 2008 roku i już kandydujące do listy światowego dziedzictwa UNESCO.
W zatoce można nurkować mniej lub bardziej amatorsko. Można pływać – także z rekinami wielorybimi na wyciągnięcie ręki. Największe znane rekiny i ryby na świecie, zupełnie bezpieczne dla człowieka, a żywiące się planktonem i nektonem, można stosunkowo łatwo spotkać w zachodniej części zatoki Tadżura między listopadem a styczniem.