Prawo dla barbarzyńców (Angora)
Skandaliczna nowelizacja Ustawy o ochronie praw zwierząt.
Obecna władza organizacji pozarządowych nie lubi i próbuje je pacyfikować, kryjąc się za maską obrońców interesów a to myśliwych, a to rolników, a to hodowców. No i oczywiście tzw. zwykłych Polaków wyznających zasadę: wolnoć, Tomku, w swoim domku. Po unieszkodliwieniu ekologów ustawą o odstrzale dzików, którą właśnie podpisał prezydent Duda, władza robi zamach na następnych działaczy społecznych. Posłowie Prawa i Sprawiedliwości wespół z PSL-Kukiz’15 i Konfederacją przygotowali nowelizację Ustawy o ochronie praw zwierząt. – Projekt tych przepisów to kpina z konających zwierząt, ludzi niosących im ratunek, a także samej ustawy – twierdzi w rozmowie z Okopress mec.
Karolina Kuszlewicz z Polskiego Towarzystwa Etycznego.
Własność jest święta
Po lex Ardanowski mamy więc lex Sachajko od nazwiska posła Kukiz’15, Jarosława Sachajko, będącego jednym z pomysłodawców projektu wypracowanego ponoć pod dyktando niektórych środowisk rolniczych i hodowców zwierząt futerkowych. Pomysł można streścić jednym zdaniem, trawestując „Rotę”. – Nie będzie działacz pluł nam w twarz i do zagrody lazł. Według artykułu 7 obowiązującej dziś Ustawy o ochronie zwierząt, członkowie organizacji prozwierzęcych mogą wejść na teren prywatnej posesji, by zabrać psa, kota, konia czy krowę, gdy są one zaniedbywane i dręczone. Dopiero później aktywiści zgłaszają ten fakt odpowiednim organom władzy lokalnej, które interwencję uznają za zasadną bądź
RAJCZYK Chiński Sfinks. Szantung to jedna z najmniejszych chińskich prowincji – jest wielkości połowy Polski. Oprócz licznych zabytków – bo jest to kolebka państwowości chińskiej – znajduje się tam niezwykła atrakcja turystyczna. Jest nią skała przypominająca głowę Sfinksa wyrzeźbiona przez erozję. Choć nie jest tak wielka jak oryginał z Gizy, bo ma około siedmiu metrów wysokości, to jednak przyciąga tłumy.
bezzasadną. Zgroza! Ale spokojnie, dobra zmiana wkrótce ten zły zapis ulepszy i wreszcie uczyni człowieka prawdziwym właścicielem zwierzęcia. A właściciel może wszystko – zagłodzić, zamęczyć, skatować i zabić i żadnym aktywistom nic do tego. Mogą sobie najwyżej popłakać, skoro są tacy wrażliwi. Renata Beger, była posłanka byłej Samoobrony, reprezentująca przy pracach nad projektem środowisko rolnicze, odgraża się, że obrońców zwierząt potraktuje brutalnie: – Jak któryś z tych pseudoekologów pojawi się na moim terenie, to nie ręczę za siebie. Jeśli nowelizacja trafi do Sejmu, a Sejm ją przyjmie, ratowanie zwierząt zostanie przyblokowane. Nawet gdy działacze społeczni będą dysponowali niezbitymi dowodami na winę właściciela, nie przekroczą bramy jego podwórka bez opinii Powiatowego Lekarza Weterynarii i asysty policji albo straży miejskiej czy gminnej. Poza tym chorego zwierzaka nie będzie można tak jak dziś zawieźć do kliniki, lecz wyłącznie do schroniska, zaś sposób jego leczenia trzeba uzgodnić z właścicielem, czyli człowiekiem, który je zniszczył.
Obrońcy zwierząt są przekonani, że ustawa w tym kształcie będzie martwym zapisem. Przytaczają liczby
– w Polsce co roku rejestruje się około 5 tys. przypadków maltretowania zwierząt. Tylko 11 proc. z nich kończy się odebraniem zwierzęcia na wniosek inspektoratów weterynarii. Prawie 90 proc. przestępstw ujawniają organizacje społeczne i to one samodzielnie przeprowadzają interwencje. Na przeszkodzie skutecznym działaniom staną teraz: biurokracja, zła wola, lenistwo, bezduszna obojętność i wszelkie inne wady ludzkości.
Konrad Kuźmiński z Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt w wywiadzie dla Onetu mówi: – Żeby na naszą interwencję przyjechała inspekcja weterynaryjna, my już teraz czekamy tydzień albo dwa. Trudno więc sobie wyobrazić, że po wprowadzeniu nowelizacji urzędnik mający określone godziny pracy zerwie się z domowej kanapy i popędzi na wezwanie aktywistów o każdej porze dnia i nocy. Tymczasem oni tak działają. Bo liczy się czas. Jutro zwierzę może już nie żyć, a zwyrodnialec zakopie je w ogródku i uniknie kary.
Portret sadysty
Artykuł 1 paragraf 1 Ustawy o ochronie zwierząt mówi: Zwierzę jako istota żyjąca, zdolna do odczuwania cierpienia, nie jest rzeczą. Człowiek jest mu winien poszanowanie, ochronę i opiekę. Brzmi pięknie, lecz nijak ma się do rzeczywistości. Facebookowy profil „Kronika przestępstw wobec zwierząt” to historia ludzkiego bestialstwa. Suczka rasy bernardyn o imieniu Balbinka trafiła do azylu prowadzonego przez Fundację „Oleśnickie bidy” z anemią, zapaleniem oczu, uszu i stawów. Była oblepiona odchodami. Właściciel trzymał ją w za małym kojcu, którego nie sprzątał. Stanął przed sądem. Dostał 5 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na rok, 1000 zł nawiązki dla fundacji i trzyletni zakaz posiadania zwierząt. Balbinka wyzdrowiała i ma już nowy dom dzięki skutecznej interwencji aktywistów.
Na terenie zakładu kamieniarskiego na warszawskiej Woli jedna z inspektorek Fundacji „Viva!” znalazła wycieńczonego owczarka niemieckiego z zanikiem mięśni. Leżał w kojcu i wył z bólu. Pracownicy firmy na pytanie, co się dzieje, wzruszyli ramionami – to tylko zdychający pies. – Kiedy dostał kroplówkę i trochę się ogrzał, zaczął łapczywie pić. Jeszcze nie widziałam, żeby pies tak rzucał się na wodę – opowiada inspektorka „Gazecie Wyborczej”. – Obawiam się, że był tak skrajnie odwodniony, iż mógł nie przeżyć do wieczora. W gminie Nieporęt Pogotowie dla Zwierząt odebrało właścicielowi sześć psów. – Głodził je, trzymał na łańcuchu, znęcał się nad nimi psychicznie i fizycznie. Chirurg przez kilka godzin nacinał skórę na szyi, by usunąć łańcuch, który na długości ośmiu sprzączek wrósł
w ciało. Metal był już cały zarośnięty mięśniami i skórą – opowiada portal Ratujmyzwierzaki.pl.
Jeszcze mniej szczęścia do ludzi miał kundelek z Kościelnika. Od jakiegoś czasu chorował, więc właściciel wyciągnął go z budy i zatłukł młotkiem. Wreszcie wydarzenie opisane na portalu Radia Wrocław – Katarzyna Stec z Nowej Rudy powiadomiła policję o umierającym z głodu psie w jednym z gospodarstw w miejscowości Jugów. Był przywiązany ciężkim łańcuchem do rozpadającej się szopy. Głodzono go od dawna. Zostały z niego tylko kości i skóra. Ledwie powłóczył łapami. Ale stróże prawa orzekli, że interwencja jest nieuzasadniona i zagrozili, że wyciągną wobec pani Katarzyny konsekwencje. Złożyła więc skargę do komendanta. Niestety, policjanci, choć zapewniają, że prowadzą czynności wyjaśniające, pozostawili psa u dotychczasowego właściciela. Zajął się nim wreszcie Dolnośląski Inspektorat Ochrony Zwierząt, zabierając go z gospodarstwa prosto do kliniki weterynaryjnej. – Pies był w stanie krytycznym. Tak naprawdę była to już wegetacja – opowiada jeden z inspektorów. – Gdyby nie szybka interwencja, skonałby po prostu na oczach swoich oprawców.
Filantropi czy złodzieje?
Twórcy projektu pochylają się z troską nie nad męczonymi zwierzętami, ale nad ich katami, tłumacząc, że interwencje nader często prowadzone są w warunkach łamania praw człowieka oraz praw obywatelskich właścicieli i opiekunów zwierząt. Czy lepiej zarekwirować 100 zwierzaków i w 14 z tych przypadków popełnić błąd, czy nie reagować wcale? Czy strata 14 właścicieli, którym na jakiś czas zabrano zwierzę przez pomyłkę lub nadgorliwość, waży więcej niż cierpienie 86 istot? Poseł Sachajko w wywiadzie dla TOK FM gra na naszych emocjach. Według niego interwencje spowodowały tragedie starszych osób, którym odebrane jest kochane zwierzę, a często jedyny towarzysz życia. Tego nie można bagatelizować. Z kolei w wywiadzie dla portalu Agrofakt.pl występuje jako bojownik o prawa rolników: – Aktywiści odbierają psy, koty, jak również wkraczają do gospodarstw. Rolnicy proszą o normalność. Nie ma wśród nich nikogo, kto tolerowałby znęcanie się nad zwierzętami. Ale oni boją się, że ktoś przyjdzie, zabierze im zdrowe zwierzę, bo zobaczy, że ma skręconą nogę. Sęk w tym, że interwencję musi później zatwierdzić lokalna władza. I zwykle to robi.
Fundacja Czarna Owca pana Kota oraz Stowarzyszenie Ochrony Zwierząt „Ekostraż” przygotowały raport zatytułowany „Filantropi czy złodzieje?”, w którym czytamy, że gminy co do zasady potwierdzały decyzją administracyjną zasadność dokonanego przez organizację pozarządową odbioru zwierząt (86,6 proc. w 2018 r.). Odbieranie postrzegane jest czasem jako kradzież. Cóż, nadużycia się zdarzają. Kilka przykładów przytacza raport. Jeden z nich dotyczy byłego prezesa stowarzyszenia Pogotowie dla Zwierząt, którego sąd skazał na karę pozbawienia wolności na okres 5 miesięcy, zapłatę 72 tys. zł na naprawę wyrządzonej szkody i pięcioletni zakaz sprawowania funkcji kierowniczych w organizacjach pomagających zwierzętom. Według sędziego prezes zabrał psy hodowcy i je przywłaszczył. Wyrok jest nieprawomocny, a pozwanemu, który nie zgadza się z opinią sądu, przysługuje apelacja. Tak działa prawo. Artykuł 7 Ustawy o ochronie zwierząt mówi, że ostateczna decyzja należy do sądu.
W praktyce czasowo odebrane zwierzę nie powróci do właściciela, jeżeli zostanie on skazany za popełnienie przestępstwa określonego w przepisach karnych ustawy o ochronie zwierząt (...). Z kolei prawomocne zakończenie postępowania karnego (...) postanowieniem o odmowie wszczęcia dochodzenia lub o umorzeniu dochodzenia, skutkuje ex lege obowiązkiem zwrotu zwierząt dotychczasowemu właścicielowi lub opiekunowi – wyjaśnia raport. Zatem obecne przepisy zaspokajają również prawa właścicieli. A że wymiar sprawiedliwości jest nierychliwy, to już inna kwestia.
Wszystko zależy od prezesa
Fundacja Czarna Owca pana Kota i Ekostraż przedstawiają również stanowisko Rzecznika Praw Obywatelskich, który, nie kwestionując słuszności istnienia przepisów prawa zakładających możliwość odebrania zwierząt opiekunowi przez organizację społeczną bez uprzedniej formalnej decyzji organu gminy, wskazał na potrzebę uregulowania w Ustawie o ochronie zwierząt ścisłego terminu zawiadomienia gminy o czasowym odebraniu zwierzęcia wraz z sankcją za jego niedochowanie, a także m.in. kwestii dotyczących miejsca pobytu odebranego zwierzęcia. Niestety, parlamentarny zespół przygotowujący nowelizację nie zastosował się do tej rady. Wolał wylać dziecko z kąpielą. A już kompletnym kuriozum jest fakt, że w pracach posłów uczestniczyły dwie osoby w przeszłości skazane za znęcanie się nad zwierzętami. Ujawnili to działacze. Poseł Sachajko umywa ręce: – Na salę mogli wejść wszyscy zainteresowani, którzy mieli coś do powiedzenia. Rozmawiamy przy kamerach, żeby zobaczyć, kto jakie ma intencje. A część organizacji wykorzystuje to, że przyszedł ktoś, kto potencjalnie ma wyrok, bo ja nie wiem, czy on ten wyrok rzeczywiście ma – mówi na antenie TOK FM. Z internetowych badań, w których wzięły udział 292 prywatne osoby i 49 przedstawicieli organizacji pozarządowych, wynika, że 95,2 proc. respondentów chce, by działacze, w przypadku zagrożenia zdrowia lub życia zwierzęcia, mieli możliwość odebrania go właścicielowi. Tylko 3,4 proc. uczestników badania było temu przeciwnych.
Czy posłowie wezmą ich zdanie pod uwagę? Władysław Kosiniak-Kamysz, kandydat na prezydenta, szef Polskiego Stronnictwa Ludowego, oznajmia, że jego ugrupowanie projektu nie zamierza składać. Na Twitterze PSL zamieścił oświadczenie następującej treści: Klub Parlamentarny Koalicja Polska nie pracuje nad żadnymi zmianami w Ustawie o ochronie zwierząt. Nie poprzemy przepisów pogarszających los zwierząt. Przeciwnie, uważamy, że należy wzmocnić rolę organizacji pozarządowych. Jaki będzie los projektu, czas pokaże. Jarosław Sachajko na łamach Agrofaktu twierdzi, że wszystko zależy od szefa PiS. – To pytanie do polityków PiS-u, a właściwie do prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Poszczególni posłowie mogą być bowiem za, ale jeśli prezes tej czy innej partii będzie przeciwko, to całe ugrupowanie będzie przeciw. Gdyby jednak najpotężniejszy polski poseł nie zgłosił weta, jak uczynił to w przypadku lex Ardanowski, każdy, kto nie zgadza się na zmiany w ustawie, już dziś może podpisać „Petycję przeciwko zlikwidowaniu prawnej ochrony zwierząt w Polsce” zamieszczoną na stronie internetowej www.petycjeonline.com/a/248834.