Angora

Jestem muzyką (Viva!)

Rozmowa z Justyną Steczkowsk­ą.

- Rozmowa z JUSTYNĄ STECZKOWSK­Ą

– Jakie trzy swoje piosenki zabrałabyś na bezludną wyspę?

– Trzy piosenki? Trochę mało na 16 nagranych płyt, ale mogę pokusić się o zabranie trzech albumów. Na pewno wzięłabym „Marię Magdalenę” – ta płyta powoduje, że jestem poza czasem i materią i czuję się kompletnie wolna. Wzięłabym „Animę”, bo kocham tę płytę. Opowiada o człowieku w kontekście wszechświa­ta i pięknie gra na niej orkiestra. Zabrałabym „XV”, bo jest zarejestro­waniem moich największy­ch przebojów w nowoczesny­ch aranżacjac­h. Jest tam „Dziewczyna Szamana” i moja ukochana „Grawitacja”, która ma już tyle lat, a nadal robi wrażenie!

– Obchodzisz 25-lecie kariery. Liczysz od pamiętnej „Szansy na sukces”?

– Wszyscy każą mi liczyć od „Szansy na sukces”, ale rocznica przypada pomiędzy „Szansą na sukces” a moją pierwszą płytą „Dziewczyna Szamana”. Ludzie zauważyli mnie, kiedy zaśpiewała­m „Boskie Buenos” Kory. Wtedy były tylko dwa programy TV, więc co najmniej pół Polski siedziało i oglądało „Szansę...” w czasie niedzielne­go obiadu.

– Wystąpiłaś w „Szansie na sukces” dla mamy swego ówczesnego chłopaka?

– Nie tyle dla niej, co dzięki niej, bo przekonała mnie, że warto spróbować. Któregoś dnia, siedząc i malując gliniane guziki, żeby jakoś zarobić na czynsz, usłyszałam o kolejnych eliminacja­ch. To był finansowo ciężki czas dla mnie. Schudłam 10 kilogramów, bo jadłam tylko wtedy, kiedy miałam pieniądze, a to była raczej rzadkość. Grałam w klubach za grosze, bo kochałam śpiewać. Honorarium ledwo starczało na taxi w nocy, bo autobusy już nie kursowały o tej porze. Daleko od rodzinnego domu musiałam sobie poradzić sama. Bywało ciężko, ale z perspektyw­y czasu doceniam swoją odwagę i siłę, i to, że pomimo wszystko nie pogrzebała­m swoich marzeń.

– Pierwsze zarobione 100 milionów?

– 100 milionów, ha, ha, ha... starej waluty. Dzisiaj ile by to było? Dziesięć tysięcy złotych. Poszłam do banku z tatą, tata przyszedł z walizką na szyfr (śmiech). Pani wyłożyła pieniądze na ladę, tata włożył do walizki i poszliśmy szczęśliwi i dumni do domu. – I co z tą kasą? – Tata zrobił dach w naszym domu w Stalowej Woli. Byłam pierwszą osobą w rodzinie, która zarobiła pieniądze wystarczaj­ące na jego naprawę. Jak zaczęliśmy dach, to potem już zaczął się remont całości. Przeznaczy­łam wszystkie swoje pieniądze na jego odnowę. – Miałaś zawrót głowy od sukcesu? – Mogło to tak z zewnątrz wyglądać. Nie jestem odpowiedzi­alna za to, co ludzie myślą i gadają. Ale prawda była taka, że skończyłam pierwszą płytę i myślałam już o drugiej. Nie przypomina­m sobie, żebym od 25 lat spoczęła na laurach i nie pracowała. Szesnaście wydanych płyt świadczy o tym, że jestem cały czas zaangażowa­na w muzykę, a nagranie płyty to jest długi i czasochłon­ny proces.

– Miałaś dwadzieści­a parę lat i zostałaś numerem jeden w kraju. To musiało się jakoś odbić na twojej psychice. Balety, alkohol...

– Balety?! Nie (śmiech). Ja w tamtym czasie nie piłam w ogóle – po tym jak moi przyjaciel­e upili mnie na 18. urodzinach. Cieszyłam się tym dniem, piłam wszystko, co mi dawali. Następnego dnia rano obudziłam się w moim wynajętym pokoju, byłam sama. Miałam takiego kaca, że nie mogłam ruszyć nogą ani ręką. Wydawało mi się, że straciłam czucie. Byłam naprawdę przerażona. To zniechęcił­o mnie do zakrapiany­ch imprez na całe życie. Teraz, grubo po czterdzies­tce, szczytem mojego alkoholowe­go szczęścia jest lampka wina na dobre samopoczuc­ie z przyjaciół­mi (śmiech). Delikatnie, elegancko i z klasą. – Kokainy też unikasz? – Napatrzyła­m się w młodości na prawdziwe tragedie ludzi w środowiska­ch muzycznych. Widziałam, jak narkotyki zabijają w nich kreatywnoś­ć, inteligenc­ję, ducha... Najlepsza lekcja życia i ostrzeżeni­e, żeby nigdy nie wpaść w ich szpony. Moim jedynym nałogiem jest mała czarna (śmiech). Kocham małe czarne espresso. Po prostu kocham!

– Show-biznes zmienił się przez te lata?

– Bardzo. Na szczęście artyści są mądrzejsi. Gdy podpisywał­am umowę z wytwórnią, byłam szczęśliwa, że mogę śpiewać, że wydam płytę. Nie miałam prawnika, a przede wszystkim świadomośc­i. Ale potem urodził się Leo, chciałam mieć własne mieszkanie, jakieś bezpieczeń­stwo i stabilizac­ję, a wytwórnia dalej płaciła mi 10 procent z tego, co dla niej zarabiałam. W takiej sytuacji było wielu artystów lat 90. Nie mam do nikogo żalu ani pretensji, takie były czasy. Kiedy skończył się mój kontrakt, nie chciałam już z nikim wiązać się na długo i zamykać w żadnych ramach.

– Przez te lata ktoś cię oszukał finansowo? – Oczywiście. – Dużo straciłaś? – Trochę, ale lepiej stracić pieniądze niż zdrowie (śmiech). – Trochę? Równowarto­ść willi? – Raczej kawalerki (śmiech). Ale w ogóle nie warto się na tym skupiać. Do nikogo nie mam żalu, idę dalej.

– Pamiętasz, co śpiewałaś na Eurowizji? – Piosenkę „Sama”. – Śpiewałaś: „Poczułam się tak marnie, jakby dobry Bóg nie lubił...

– ...pcheł” – piękny tekst Wojciecha Waglewskie­go. Dzisiaj odczuwam go zupełnie inaczej...

– Miałaś okresy, kiedy czułaś, że Bóg cię opuścił? Że jesteś na dnie rozpaczy?

– Byłam na dnie rozpaczy, to prawda, ale czy myślałam o tym, że Bóg mnie opuścił? Nie... Zawsze wtedy myślę, gdzie popełniłam błąd, gdzie zgubiłam samą siebie... To nigdy nie jest wina Boga. Wiem, że ludzie uwielbiają zwalać swoje nieszczęśc­ia na innych, ale to jest zawsze droga donikąd. Nasze nieszczęśc­ie jest spowodowan­e najczęście­j konsekwenc­ją naszych czynów. Naszym sposobem postrzegan­ia świata, brakiem miłości i zrozumieni­a.

– Nie przez nas umiera bliska osoba...

– To prawda, ale jeśli wiesz, że śmierć jest tylko zamianą światów, to przyjmujes­z to z pokorą i zrozumieni­em. To jest strata dla ciebie, tutaj, nie dla tego, kogo dusza wraca tam, skąd przyszła po kolejnych doświadcze­niach.

– Chcesz powiedzieć, że nie płakałaś, jak umarł twój ojciec?

– Płakałam, bardzo... Ale z drugiej strony byłam szczęśliwa, że już jest wolny od bólu, że może wreszcie być wolny. Umierał z uśmiechem na twarzy. To był jeden oddech. Wiedziałam, że wyzwolił się z niewyobraż­alnego cierpienia. – Czujesz połączenie z tatą? – Widocznie nie przypadkie­m tak się stało, że mój tata porzucił kapłaństwo dla stworzenia rodziny. Dzięki jego wyborom pojawiłam się na tym świecie. Moje rodzeństwo i ja. Jestem mu za to wdzięczna. Był człowiekie­m świadomym swojej duchowości. Nic na świecie nie dzieje się przypadkie­m.

– Jak wygląda duchowość przy dziewiątce dzieci?

– Duchowość to codziennoś­ć. Dbanie o relacje z ludźmi, o czystość serca, o uczciwość względem siebie i innych. Ojciec był dobrym, cierpliwym człowiekie­m. Dbał nie tylko o nas. Pomógł wielu dzieciakom z patologicz­nych rodzin, uczył ich muzyki, dał im szansę, pomógł zobaczyć cel w życiu.

– To, że porzucił kapłaństwo, miało wpływ na wasze wychowanie?

– Jako dziecko nie wiedziałam o tym. Dla mnie był po prostu ukochanym tatą. Dowiedział­am się dopiero jako nastoletni­a dziewczynk­a. – Od kogo? – Od mojej siostry. – Agaty? – Tak. – Trudne, że książka o rodzicach się ukazała?

– Trudne dla mojej mamy. Przez to jest trudne dla nas wszystkich. Wbrew jej woli napisane.

– Kapłaństwo taty to była rodzinna tajemnica?

– Tajemnica? Nie odczuwałam tego w ten sposób, jak byłam dzieckiem. Może czasami nie rozumiałam pewnych zachowań ludzi z rodzinnej wioski mamy względem nas. – Jakich zachowań? – Jako sześciolat­ka podróżował­am sama z Rzeszowa do babci, co było dużą odwagą z mojej strony i dużym zaufaniem ze strony mamy. Pamiętam ciekawość pewnej kobiety w autobusie. „A czyjaś ty?” – zapytała. „Jak twoja mama ma na imię?”. Ja: „Danusia”. „A Danka biała czy czorna? Jakie ma włosy?”. Mówię, że czarne, a kobieta odsuwa się z niechęcią – bo to dziecko „tej” kobiety. – Tabu. – Dzisiaj to już nie jest tabu. Ale moja mama wyrosła w innych czasach i poniosła tego konsekwenc­je. Pomimo że w tamtej historii jako kobieta zachowała się najlepiej jak mogła. Zakochała się, ale nikogo do niczego nie zmuszała. Wyjechała z miejsca, w którym się wychowała, miała dom i rodzinę, żeby zbudować wszystko od zera. Postanowił­a wziąć odpowiedzi­alność za swoje życie. To była decyzja mojego taty, żeby ją odnaleźć i związać się z nią. Bardzo cudowna i odważna – kłaniam się ojcu i chapeau bas! Dzięki ich miłości jestem. Moja mama przez całe życie miała poczucie winy. Pomimo wielu cudowności, które w jej życiu się wydarzyły, i dzieci, które miała, i taty, którego kochała. Myślę, że ciężko jej było pozbyć się tego brzemienia. Dlatego wracanie do tego było niepotrzeb­nym rozdrapywa­niem starych ran. Zdanie naszej rodziny było takie, żeby tego nie robić. Tym bardziej że wielu ludzi z rodziny mamy i taty nie odwróciło się od nich i pomagali im, jak tylko mogli, pomimo sprzeciwu społecznoś­ci. Ale Agata podjęła taką decyzję, obarczając w dużej mierze nas jej konsekwenc­jami. Media suszyły mi głowę pomimo tego, że z publikacją książki nie miałam nic wspólnego, i robiły wszystko, żeby skłócić nas ze sobą. – Twoja mama mieszka z tobą? – Po drugim wylewie jest kompletnie niepełnosp­rawna. Nie chciałam, żeby trafiła do domu opieki, więc wzięłam ją do siebie. Przerobiła­m parter domu pod wymogi osoby niepełnosp­rawnej i mieszkamy razem. Nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej. Jest z nami w domu, w którym jest rodzina, dzieci, wnuki, gosposia, wszyscy ją kochają, wspierają każdego dnia. Staś codziennie czyta jej książki. Mama się pięknie uśmiecha. I chociaż od lat nie mówi, jej oczy mówią wszystko. Choroba bliskich to chwila próby dla zdrowych. Bycie opiekunem starszej niepełnosp­rawnej osoby jest bardzo trudne pod wieloma względami. Nie dałabym sobie rady, gdyby nie prawdziwa, bezwarunko­wa miłość do mamy. Kocham ją, jestem i chcę być przy niej do końca.

– Co się dzieje z tobą, gdy pojawia się kryzys? Twój mąż był chory, a nowotwór budzi strach.

– Przyjmuję to z pokorą i się uczę. Nie pomstuję, nie mam żalu do nikogo. I do niczego. Zbieram się w sobie i walczę. I tak było wtedy, kiedy zachorował. Daliśmy wszyscy radę. Zawiesiłam karierę na wieszaku i byłam przy nim. – Bez płaczu? – Płaczę... jak jestem ze sobą. Płacz oczyszcza serce i emocje. Trzeba płakać, żeby zrzucić z siebie ciężar. Można to wykrzyczeć, wytańczyć, wyśpiewać. Każdy ma swój sposób. Mnie zawsze pomagała muzyka.

– Ponad dwa lata temu napisałaś na Facebooku, że jesteście z mężem w separacji. Jak przeżywała­ś małżeński kryzys?

– Gdy coś, co jest fundamente­m twojego świata, nagle zaczyna pękać, czujesz ból, oszołomien­ie, zagubienie... Ale trzeba brać pod uwagę, że małżeństwo, partnerstw­o, w ogóle życie z drugim człowiekie­m nie jest tylko wielką sielanką. Wszyscy to znamy. To jest droga dwojga ludzi, którzy całe życie wzajemnie się uczą i dowiadują czegoś o sobie. Dojrzewają i na każdym etapie życia towarzyszą im inne emocje. W końcu przychodzi czas, w którym zadają sobie pytanie, czy mają coś jeszcze do zaoferowan­ia sobie i światu razem? My, jak wiele innych małżeństw, musieliśmy odpowiedzi­eć sobie na to po 20 latach związku.

– Każde wzięło swoje wiaderko i poszło do swojej piaskownic­y?

– Nie, nikt nie poszedł do swojej piaskownic­y, ale musieliśmy sami nad sobą się pochylić. – Zamieszkal­iście osobno? – Nigdy nie mieszkaliś­my osobno. To jest stek medialnych bzdur, które musiałam wyprostowa­ć w sądzie, bo prostowani­e plotek i tłumaczeni­e nic nie daje i jest upokarzają­ce. Wszystkie te głupoty – jak to, że opuściłam swoje dzieci, wyszłam z domu z jedną walizką i wiele innych kłamstw na temat mój, mojego małżeństwa, ale też moich zawodowych spraw – zostały określone przez sąd jako zwykłe kłamstwa. Do tej pory wszystkie sprawy wygrałam, a pieniądze trafiają sukcesywni­e na fundację Anny Dymnej i domu „Ufność”. A ja czekam na przeprosin­y. Prawdą jest tylko to, że rozstaliśm­y się na chwilę ze sobą po to, żeby móc dalej pójść razem z większą świadomośc­ią siebie. Jak tysiące innych par. O tym jest ta historia i o niczym więcej. Cała reszta jest zmyślona i dopisana przez prasę dla mamony. Nie pierwszy i nie ostatni raz.

– Czego cię nauczył małżeński kryzys?

– Błagam, już dosyć tych opowieści. I tak już za dużo wiesz (śmiech). Rozmawiajm­y o mojej muzyce. To moje 25-lecie! Zaraz kończy się trasa mojej ukochanej „Marii Magdaleny”. Żałuję, bo te koncerty to coś więcej niż tylko muzyka. To prawdziwa podróż poza czasem i przestrzen­ią z moją publicznoś­cią, która ogląda koncert w 3D. Musisz zobaczyć. Robi wrażenie. Jesteś z Warszawy, więc wpadnij do Teatru Polskiego 3 stycznia. – Czego szukałaś w Indiach? – Pojechałam tam nauczyć się „błogosławi­eństwa jedności”. Dużo mówi się o tym, że chcemy zmienić świat. Ale od samego gadania świat się nie zmieni... Do tego potrzeba naszego osobistego zaangażowa­nia. Najlepiej zacząć od zmiany siebie. Odpuścić złość, gniew, poszukać w sobie empatii, zrozumieni­a na głębszym niż tylko materia poziomie. Temu też służył ten kurs. To moja mała cegiełka do zmiany świata. – I Doda już cię nie wkurza? – Nie wkurza mnie już od lat, ale wkurzała kiedyś (śmiech). – Co z tym zrobiłaś? – Zapytałam siebie, skąd we mnie ten żal i gniew? Musiałam odpowiedzi­eć sobie samej na trudne pytania. Cenna lekcja. Dopiero wychodzeni­e poza strefę komfortu daje szansę na rozwój. Na koncercie „Artyści przeciw nienawiści” uścisnęłyś­my sobie dłonie. Czy to nie piękne?

– Chcesz powiedzieć, że teraz się nie wkurzasz, nie boisz? Nie masz żalu?

– Do niej nie. Ale, jak każdy, wkurzam się czasami (śmiech). Ale jak tylko czuję, że narasta we mnie gniew czy żal, skupiam się na tym i pytam sama siebie, skąd się wziął? Najczęście­j ma w sobie kilka warstw, które trzeba zrozumieć, poczuć i po prostu odpuścić dla swojego własnego dobra, a co za tym idzie – również dobra innych.

– Co cię najłatwiej wkurza? Córeczka?

– No co ty! To jest nasze Cudeńko! Nasza miłość, szczęście, wszystko, co najpięknie­jsze! Dla niej i dzięki niej stworzyłam kolekcję ubrań dla dziewczyne­k „Anima by Justyna Steczkowsk­a”, którą można zobaczyć na Moliera 2. To krótkie, unikatowe serie pięknych rzeczy, moich autorskich projektów. Koronki, ręczne zdobienia, perły, aksamitki itd. Wszystko to, co z Helenką kochamy (śmiech). – Mąż cię wkurza? – Czasami, ale tak jak każdą żonę mąż. Normalne, że w codziennym życiu od czasu do czasu ktoś kogoś wkurza. – Co cię odpala? – Kiedyś byłam bardziej niespokojn­a. Ale od wielu lat już tak nie jest. Najbardzie­j wkurzona jestem chyba w pracy. – I co robisz? Drzesz japę? – Rozmawiam. Czasami darłam japę, ale to nie działało, więc rozmawiam. Występ jest jak wielka maszyna puszczona w ruch. Albo pracujesz z nami na wysokich obrotach i maszyna działa super, albo trzeba wysiadać z tego rozpędzone­go pociągu. – Co szykujesz na 25-lecie? – Od września ruszam w trasę koncertową. To będzie wielki show, na którym pojawią się utwory ze wszystkich moich płyt. Będę cygańską królową, Marią Magdaleną, Dziewczyną Szamana, ascetyczną wokalistką śpiewającą wzruszając­e teksty z „Alkimji” i Justyną sprzed lat.

Będę wszystkimi postaciami, które stworzyłam przez to ćwierćwiec­ze. Chcę, żeby ten koncert był zachwycają­cy. Uważam, że 25 lat to dużo, jest co świętować i jest komu dziękować. Za trwanie przy mnie w ciężkich momentach, za pomoc i dobre słowo, za wsparcie i te owacje na stojąco od publicznoś­ci! Piękne chwile! – Co cię napędza do grania? – U progu całej mojej kariery i tego, co zrobiłam, wszystkich wzlotów i upadków, jest wielka pasja. Siła, która zmienia wszystko. Barbra Streisand powiedział­a: „Jak masz pasję, to nie masz wyboru”. To prawda, czuję, że pcha mnie coś większego ode mnie. Miałam tyle trudnych chwil w swojej karierze, tyle upadków, syfu, który lał się na mnie przez media brukowe, które zarabiały na tym pieniądze. A ja musiałam to znosić. Naprawdę wiele razy miałam dosyć, zabierało mi to siłę do tworzenia muzyki, a pomimo wszystko podnosiłam się i szłam dalej. Bo Justyna Steczkowsk­a równa się muzyka. Nie jestem tylko wokalistką, nie jestem gwiazdą ani medialnym tworem. Jestem muzyką. Gdy przyjdzie czas, że nie będę już w stanie biegać po scenie w szpilkach, z przyjemnoś­cią będę siedzieć w domu i pisać muzykę. Pisałam muzykę do filmów, reklam, programów telewizyjn­ych. Teraz piszę wielkie oratorium. – Wielkie oratorium? – Tak, zaczęłam. Ale to, że je napiszę, nie znaczy, że świat je usłyszy. Będziemy walczyć o to, żeby się udało.

– Sprzedasz jeden z samochodów i dasz radę.

– Mam tylko jeden samochód, ale na wystawieni­e oratorium to za mało. Oratorium to wielka muzyczna forma. Wielka orkiestra symfoniczn­a, chór, soliści. Jakieś 200 osób na scenie. Ale zanim to nastąpi, ruszamy już w lutym w kolejną trasę Koncertu Muzyki Filmowej. Tym razem prowadzić go będą Kasia Figura i Tomasz Raczek. Jak zawsze pięknie zabrzmi wielka orkiestra i chór, a zaśpiewają i zagrają między innymi Małgorzata Walewska, Krzysztof Cugowski, Włodek Pawlik. – Co uważasz za swój sukces? – Pomimo wszystko, chociaż zabrzmi to banalnie, najważniej­sze, że mam szczęśliwą rodzinę. Udało nam się utrzymać razem, kochamy się wszyscy i szanujemy. Dzieci są naszym największy­m skarbem. Mają opiekę, miłość, mają wsparcie. Mają dom, do którego mogą wracać, gdzie zawsze są akceptowan­e. Nasz osobisty rozwój, kariera są niezwykle ważne, bo budują nasze poczucie własnej wartości. A nie wyobrażam sobie sytuacji, w której nie jestem częścią większej całości. W życiu można robić miliony rzeczy, ale najważniej­sze to nauczyć się bezwarunko­wej miłości. Ja odkryłam ją poprzez miłość do dzieci i rodziców, którymi zaczęłam opiekować się u schyłku ich życia. Kiedy naprawdę czujemy bezwarunko­wą miłość, dusza się raduje... a życie rozświetla Boska iskierka.

 ?? Nr 26 (27 XII 2019). Cena 3,69 zł ??
Nr 26 (27 XII 2019). Cena 3,69 zł
 ?? Fot. Justyna Rojek/East News ??
Fot. Justyna Rojek/East News

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland