Szukamy ciągu dalszego – Bez sportu moje życie nie byłoby nic warte
Jeszcze niedawno Mirosław Okoński walczył o powrót do zdrowia.
szybkiego ruchu, leżało wysypisko śmieci nad jeziorem Calumet – największe wysypisko śmieci na całym Środkowym Zachodzie. Od strony północnej znajdowała się miejska oczyszczalnia. Jednak władze nie były w stanie ukryć zapachu oczyszczalni – ciężkiego, gnilnego smrodu o nasileniu zmieniającym się w zależności od temperatury i kierunku wiatru; smrodu, który przenikał przez najszczelniej zamknięte okna. Smród, toksyny i opustoszały, niezamieszkany krajobraz. Przez niemal stulecie tych kilka mil kwadratowych stanowiących Altgeld Gardens i okolice kumulowało w sobie odpadki z dziesiątek fabryk – była to cena, którą ludzie musieli zapłacić za dostęp do dobrze płatnej pracy. Kiedy praca się skończyła i każdy, kto tylko mógł, zdążył już wyjechać, naturalną decyzją okazało się wykorzystanie tego terenu na wysypisko śmieci”.
Celem działań Obamy była aktywizacja zawodowa mieszkańców osiedla, walka z bezrobociem, demoralizującym i kryminogennym. Odzierającym z nadziei, skąd uciec do lepszego życia udawało się nielicznym. Coś jakby o pokolenie wcześniejszy prequel bestsellerowej „Elegii dla bidoków” J. D. Vance’a. Nauka, jaką Obama pobrał na południowym przedmieściu Chicago, stanie się fundamentem jego wiedzy o społeczeństwie amerykańskim, która przez urzędy stanowe w Illinois i Uniwersytet Harvarda zaprowadzi go do Białego Domu. Misja społeczna stanie się dlań „prometejskim promieniem”.
Aktywność pośród mieszkańców dalekich, zapuszczonych przedmieść i świadomość „czarnego gniewu” nakłada się w opowieści Baracka Obamy na pełne głęboko przeżytych emocji relacje z afrykańskimi krewnymi, przyrodnim rodzeństwem i poczuciem dziedzictwa. Rasy i rodziny. Dziedzictwa wspólnoty. To było precyzyjne uczucie. Gdy w drodze do Kenii na kilka dni zatrzymał się w Europie, miał poczucie błędu, gdyż Europa nie była... jego. Podróżując po rodzinnych kenijskich bezdrożach, trafił na cmentarz swych przodków. „Przez długi czas siedziałem pomiędzy grobami i płakałem. Kiedy łzy się skończyły, poczułem, jak przepełnia mnie spokój – jak krąg wreszcie się domyka. Uświadomiłem sobie, że to, kim jestem i co jest dla mnie ważne, jest nie tylko kwestią intelektu czy obowiązku, że nie jest to jedynie słowną konstrukcją. Ujrzałem, że moje życie w Ameryce – życie czarnych, życie białych, poczucie odrzucenia z dzieciństwa, frustracje i nadzieje, które oglądałem w Chicago – w całości łączyło się z tym spłachetkiem ziemi za oceanem; że ten związek to coś więcej niż kwestie przypadkowe, takie jak nazwisko czy kolor skóry. Kłujący mnie ból był zarazem bólem mojego ojca”.
Wspomnienia Obamy, pełne osobistych emocji, są też nacechowane literacko. Uderza w nich pisarski talent autora, który z łatwością objaśnia autoanalizy, posługując się językiem prostym, precyzyjnym i obrazowym. „Przyszła zima – opisuje Chicago – i miasto nabrało monochromatycznego wyglądu – czarne wierzchołki drzew na tle szarego nieba ponad białą ziemią. Ciemność zapadała już późnym popołudniem, zwłaszcza podczas śnieżyc ciągnących z bezkresnych prerii, kiedy niebo zniżało się tuż nad ziemię i światła miasta odbijały się od chmur”.
Drugim ważnym walorem pisarstwa Baracka Obamy jest zdolność do uniwersalizacji konkluzji, do modyfikacji indywidualnych obserwacji we wnioski ważne dla każdego i zawsze. Do dostrzegania w epizodach prawd generalnych. „Uważamy następujące prawdy za oczywiste – Obama cytuje tu pierwsze słowa Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych. W tych słowach słyszę ducha nie tylko Thomasa Jeffersona i Abrahama Lincolna, ale też czarnych abolicjonistów, Martina Delany’ego i Fredericka Douglassa; słyszę w nich zmagania Martina Luthera Kinga i Malcolma X oraz bezimiennych demonstrantów maszerujących, aby wcielić ich słowa w życie. Słyszę w nich głosy japońskich rodzin internowanych w czasie wojny za zasiekami z drutu kolczastego; głosy młodych rosyjskich Żydów znoszących niewolniczy wyzysk w szwalniach na nowojorskiej Lower East Side; głosy przedwojennych rolników z Oklahomy, ładujących podczas wielkiej suszy resztki zrujnowanego dobytku na ciężarówki. Słyszę w nich głosy mieszkańców Altgeld Gardens, a także ludzi stojących u granic naszego kraju, gromad znękanych i głodnych ludzi próbujących się przeprawić przez Rio Grande. Słyszę, jak wszystkie te głosy domagają się uwagi i zadają te same pytania, które ukształtowały moje życie i które nieraz w środku nocy zadaję ojcu. Na czym polega nasza wspólnota i jak można ją pogodzić z osobistą wolnością?”.
Czarnoskóry demokrata, dwukrotny prezydent Stanów Zjednoczonych jest ważną postacią nie tylko dla Amerykanów. Jego długa opowieść o potrzebie uświadomienia sobie własnej tożsamości wyjaśnia nam, dlaczego.