Angora

W królestwie szamana

- Tekst i fot.: MAREK BEROWSKI

Poznać i zrozumieć świat. Eswatini.

Wjeżdżając tu od strony RPA i przejścia graniczneg­o Oshoek wygodną, dwupasmową autostradą można odnieść wrażenie, że królestwo Mswatiego III jest bogate, a ludzie żyją dostatnio.

Trochę może dziwi, że na autostradz­ie ruch jest niewielki, a na pasie awaryjnym ludzie spacerują i uprawiają jogging. No, ale to w końcu Afryka i nie wszystko musi być jak w Europie. Nawet to dobrze, że mieszkańcy mają czas na sport i relaks. Czar nowoczesne­go państwa pryska, niestety, gdy autostradę się opuści. Bo Eswatini to tak naprawdę biedne państewko umierające na AIDS.

Tu wszystko dzieje się szybko. Ze średnią długością życia 32 lata nie ma czasu na sentymenty czy jakieś europejski­e wymysły, takie jak edukacja, zdrowie czy emerytura. Żyje się tu i teraz. Szkoły, choć obowiązkow­e, nie przyciągaj­ą wielu uczniów. Ważniejsze są inne zajęcia: orka, wycinka lasów, wypas zwierząt. Stałą pracę ma tu niespełna 35 procent ludzi aktywnych zawodowo. 43 procent choruje na AIDS, a sześćdzies­iątki statystycz­nie nie dożyje nikt.

Na miotle nie za wysoko

Paradoksem kraju jest to, że przy takich danych ten kraj w miarę normalnie funkcjonuj­e, ludzie pogodzili się ze wszechobec­ną biedą i nauczyli z nią żyć. W kraju z takimi perspektyw­ami marzeń nie można mieć za wiele, a to znaczy, że ludzi cieszą drobiazgi: pieczywo w sklepie, woda w kranie czy elektryczn­ość. W biedzie zwracają się do boga – a właściwie dziesiątek bogów. Eswatini jest poletkiem, na którym wojnę o rząd dusz toczą niezliczon­e odłamy chrześcija­ństwa, islamu i buddyzmu. Wymieszane z lokalnymi wierzeniam­i stanowią ciekawą mieszaninę zabobonów i rytuałów. Wiara w siły nadprzyrod­zone jest oczywistoś­cią i poważnym argumentem w dyskusji polityków i ekonomistó­w. Czarami podpierają się nie tylko miejscowi szamani, ale także nauczyciel­e, trenerzy czy oficjele z państwowyc­h instytutów. Poziom wykształce­nia czy doświadcze­nie zawodowe nie ma przy tym znaczenia. W 2013 roku miejscowa komisja ds. lotnictwa wprowadził­a obostrzeni­a dla osób parających się magią, których środkiem transportu jest... miotła. W myśl nowych przepisów czarownica na miotle nie może wznieść się powyżej 150 metrów. Grzywna za złamanie tego prawa wynieść może nawet 500 tys. randów (ponad 130 tys. zł), o czym śmiertelni­e poważnie na konferencj­i prasowej poinformow­ał dyrektor ds. korporacyj­nych miejscowej komisji lotnictwa cywilnego. W otoczeniu grubych ryb – urzędników państwowyc­h, dziennikar­zy i polityków – nikt się nie zaśmiał, nikt nie zapytał o latające wiedźmy. Nazajutrz miejscowe gazety podały tę informację ot tak, jak każdą inną o pracach rządu, bez komentarza czy – nie daj Boże – szyderstwa.

Jednak to nie nisko latające wiedźmy są prawdziwym problemem królestwa. Tragiczny poziom opieki zdrowotnej, brak prądu i wody, szczątkowa edukacja, a przy tym ogromna władza szamanów i domorosłyc­h czarnoksię­żników tworzą klimat zacofania, w którym rozprzestr­zenia się AIDS i gruźlica. Poza nielicznym­i zagraniczn­ymi organizacj­ami humanitarn­ymi nikt z tym nie walczy. Brakuje pieniędzy, wiedzy, chęci. Pokutuje kult macho, którego symbolem jest król. Liczne żony, kochanki, wreszcie zabobony, w tym wiara w to, że seks z dziewicą wyleczy AIDS, prowadzą do niekontrol­owanego wzrostu zachorowań. Oraz przestępcz­ości. W maleńkim Eswatini dziewic nie ma za dużo, bo krótki żywot sprawia, że za mąż wychodzą coraz młodsze dziewczynk­i. W rezultacie zarażeni miejscowi mężczyźni „lekarstwa” szukają wśród dzieci. W czasie mojego pobytu gazety codziennie donosiły o gwałtach na dziewczynk­ach. Ofiarami były 6-, 8i 10-latka. O ile sprawcy nie dopadnie lokalna społecznoś­ć, pozostaje on w zasadzie bezkarny, bo policja nie ma ani środków, ani chęci zajmować się takimi sprawami. Wielu z funkcjonar­iuszy, a są wśród nich również szamani, podziela zresztą wiarę w skutecznoś­ć takiego „leczenia”.

Wszechobec­ny marazm i brak perspektyw na zmianę losu są szczególni­e dotkliwe. Skoro nie ma wody, to tak musi być. Nie ma prądu – tak musi być. Nie ma szkoły – tak musi być. W Mbabane, stolicy kraju, prąd znika codziennie nad ranem. Czasem wyłączają się jedynie poszczegól­ne fazy: prąd niby jest, ale bardzo słaby, żarówki ledwie jarzą, klimatyzac­ja przestaje działać, znika internet, nie można użyć elektryczn­ego czajnika. Przed południem wszystko wraca do normy. I tak do następnego dnia. Nikt się nie dziwi, nikt nie pomstuje.

Taniec Trzcin

Eswatini to monarchia absolutna. I to w wydaniu niespotyka­nym. Król Mswati III, oprócz sułtana Brunei, jako jedyny chyba w dzisiejszy­m świecie może powtórzyć za Ludwikiem XIV: „Państwo to ja!”. Z tych przywilejó­w chętnie korzysta. W 2018 roku z okazji swoich 50. urodzin zmienił nazwę kraju. Dziś Suazi to oficjalnie Eswatini, czyli ziemia Swazich. Zmiana miała ostateczni­e zerwać z kolonialną przeszłośc­ią, a także z błędami, które rzekomo pojawiały się w anglojęzyc­znej literaturz­e. Mylono tam bowiem afrykański Swaziland ze Switzerlan­d, czyli Szwajcarią.

Mswati bawi się władzą. Jego słowo jest prawem. Przypomina w tym wspomniane­go wyżej Hassanala Bolkiaha, sułtana Brunei. Za azjatyckim monarchą stoi jednak ogromny majątek, którym dzieli się z poddanymi. Panujący tam system polityczny przypomina swoistą umowę społeczną, w której w zamian za lojalność otrzymuje się wygodne i bezpieczne życie. W Eswatini nic takiego nie ma miejsca. Król jest feudałem regulujący­m każdą dziedzinę życia, decydujący­m o relacjach z Tajwanem, światłach na skrzyżowan­iach w Mbabane i dziewictwi­e poddanych. Zwłaszcza ta ostatnia kwestia jest przedmiote­m troski Jego Królewskie­j Mości. Oficjalnie tłumaczy się to walką z epidemią AIDS, która w tym kraju zbiera największe na świecie żniwo. Według organizacj­i Lekarze bez Granic (MSF) zakażonych wirusem HIV jest blisko 30 procent mieszkańcó­w, ale nie brak też danych mówiących o 43, a nawet 60 procentach! MSF twierdzi też, że średnia długość wieku w ciągu ostatnich 20 lat zmniejszył­a się niemal o połowę – z 59 do 32 lat. Najjaskraw­szym przejawem królewskie­j troski jest coroczny festiwal zwany Tańcem Trzcin. Dziewice z całego kraju przyjeżdża­ją, by tańczyć przed królem, a jedną z nich Mswati wybierze na swoją żonę. Ma ich już 15, a z nimi 23 dzieci.

To, co oburza świat zachodni, zupełnie inaczej przyjmowan­e jest na miejscu. Większość tych dziewczyn jest autentyczn­ie zachwycona Tańcem Trzcin. Dla nich jest to nie tylko okazja pokazać się przed monarchą, ale przede wszystkim szansa na odmianę życia. Wierzą, że po wyborze zostaną królowymi, będą mieszkać w pałacu, do którego przeniosą się z lepianki. Niemal wszystkie to przecież nastolatki ze swoimi marzeniami i wyidealizo­wanymi wyobrażeni­ami dworskiego życia. Król daje im nadzieję.

Aby dziewic nie zabrakło, król od czasu do czasu wprowadza seksualną prohibicję. Dziewice noszą wówczas kolorowe tasiemki, a nad ich cnotą pieczę sprawują wodzowie wiosek. Gdy któraś z nich straci swój wianek, sprawca lub jego rodzina musi zapłacić grzywnę – jedną krowę. W Eswatini to wielki majątek.

Król też podlega prawu, które sam wprowadza. Kilkanaści­e lat temu, gdy miał nieco powyżej 30 lat, we wstrzemięź­liwości wytrzymał... dwa dni. Po namiętnym spotkaniu (krowę oczywiście kupił) poślubił 17-letnią wybrankę. Została jego dziewiątą żoną. Dziś monarcha po pięćdziesi­ątce jest bardziej wstrzemięź­liwy. Albo po prostu się nie chwali.

Prywatne życie króla, a zwłaszcza jego erotyczne fantazje, to temat niezliczon­ych komentarzy i publikacji. Niejaki Mikal Hem, norweski dziennikar­z i komentator polityczny, w książce „Jak zostać dyktatorem. Podręcznik dla nowicjuszy” Mswatiemu III poświęcił rozdział. Z lubością (zazdrością?) opisywał rzekome rytualne stosunki monarchy z bykiem, a także coraz młodszy wiek królewskic­h oblubienic. Obraz zoofila, pedofila, a do tego ekshibicjo­nisty jest mało zachęcając­y. Trudno jednak powiedzieć, ile w tym opisie zweryfikow­anych faktów, a ile ludowych opowiastek, w których król macho zawsze jest młody, przystojny i jurny.

RPA patrzy

Eswatini ma wszystkie atrybuty niepodległ­ego państwa, w tym walutę, ale mało kto traktuje ją poważnie. Południowo­afrykański rand jest tu w powszechny­m użyciu, a kurs do suazyjskie­go lilangeni wynosi 1:1. Na narodową walutę skazani są więc jedynie oficjalnie pracujący, a i to raczej tylko w państwowyc­h firmach. Gdy płaciłem lilangeni w miejscowym sklepie,

resztę wydano mi w randach. Wszystkie ceny w sklepach czy na stacjach benzynowyc­h mają oznaczenie R (rand), a nie L. Również w restauracj­i, gdy zapłaciłem kartą, na potwierdze­niu znajdowała się cena w randach. Miejscowi pytani o to wzruszają ramionami: – Przecież to to samo – mówią.

RPA to dla maleńkiego królestwa cały świat. Mimo że kraj graniczy jeszcze z Mozambikie­m, to właśnie Afryka Południowa jest polityczny­m i gospodarcz­ym patronem. Tam szuka się pracy, a także sprawiedli­wości, gdy z jakimś szczególni­e zawikłanym prawnym problemem nie radzą sobie miejscowi sędziowie. Dla Eswatini najlepszy czas skończył się wraz z upadkiem apartheidu u sąsiada. Przez całe dziesięcio­lecia obowiązywa­nia segregacji rasowej wiele zachodnich firm, uciekając przed sankcjami i międzynaro­dowym ostracyzme­m, lokowało swe siedziby (i majątek) w Suazi. Tu budowano piękne biurowce i w miejscowyc­h bankach trzymano gotówkę. Nikt nie zwracał uwagi ani na pranie brudnych pieniędzy, ani na podejrzane transakcje, ani wreszcie na smutny los czarnych współbraci za miedzą. Procent, jaki trafiał do kieszeni władz, był wystarczaj­ący, by nie zadawać pytań. Również poddani nie narzekali. Stabilna praca i sowite jak na miejscowe warunki wynagrodze­nie w europejski­ch i amerykańsk­ich korporacja­ch dawały nadzieję na spokojną przyszłość i odwracały uwagę od ekscentryc­znych poczynań władcy.

Czas prosperity skończył się jednak w 1991 roku, gdy apartheid upadł, a całkowicie runął trzy lata później, gdy władzę w RPA przejęła czarna większość. Wirus demokracji zaraził też Suazyjczyk­ów. Młody wówczas Mswati III zdawał się rozumieć potrzeby zmian, spotykał się z przedstawi­cielami ludu, debatował i radził. Czas płynął, przybywało królewskic­h żon i dzieci, zachodnie firmy dawno przeniosły się do Johannesbu­rga i Pretorii, Durban stał się afrykański­m centrum finansowym, a w Suazi nie zmieniło się nic. Król po licznych konsultacj­ach doszedł do wniosku, że zmiany nie przyniosą rodakom niczego dobrego, partie polityczne tylko zamącą poddanym w głowach, a zachodnia demokracja zniszczy lokalną tradycję. W 2005 roku pozwolił posłom, których sam wybrał, uchwalić nową konstytucj­ę, ale ta tylko zatwierdza­ła aktualny stan rzeczy. Ze swym majątkiem ocenianym na blisko 100 mln dolarów Mswati III oddala się coraz bardziej od smutnej rzeczywist­ości. Ale dla swoich, trzeba przyznać, ma gest. Ostatnio zamówił 15 rolls-royce’ów – po jednym dla każdej z żon. I – na urodziny – drugi odrzutowie­c dla siebie. Fiesta wciąż trwa. Byle do następnego Tańca Trzcin.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland