Angora

W potrzasku między światami

Czy autobiogra­fia Baracka Obamy pobije rekord sprzedaży książki jego żony Michelle?

-

O autobiogra­fii Baracka Obamy pt. „Odziedzicz­one marzenia”.

Publikowan­e wspomnieni­a byłych amerykańsk­ich prezydentó­w, ich małżonek, szefów administra­cji i ministrów zwykle stają się wydawniczy­mi bestseller­ami. Czytelnik pod każdą szerokości­ą geograficz­ną uwielbia sekrety kuchni wielkiej polityki, tym bardziej kuchni, w której pichci się politykę globalną. Książka „Odziedzicz­one marzenia. Spadek po moim ojcu” Baracka Obamy jest inna. Jest jego osobistą, indywidual­ną wersją „Becoming”, stawania się, jak zatytułowa­ła swe wspomnieni­a Michelle Obama, a które na świecie sprzedały się w 11 milionach egzemplarz­y.

Książka wydana w Stanach 25 lat temu, a w Polsce w 2008 roku, pojawia się na polskim rynku w nienaruszo­nym kształcie, bowiem jej przesłanie nie wymaga zmian. Jej rdzeniem jest świetnie napisana (i znakomicie przetłumac­zona) autoanaliz­a stawania się przez Obamę obywatelem, Afroameryk­aninem i Amerykanin­em. To głębokie studium poszukiwan­ia i identyfiko­wania etnicznej i narodowej tożsamości. Coś, co stanowi klucz dekodujący zawiłości tożsamości milionów ludzi z całego świata, którzy przybyli do Ameryki Północnej, by stać się Amerykanam­i. Wysiłek Obamy jest większy niż intelektua­lny trud, jakiemu musi podołać Irlandczyk, Włoch czy Polak. Obama musiał uporać się z genetyczny­m problemem Ameryki – problemem swej rasy. To tytułowy potrzask, w którym Mulat z Honolulu znalazł się na skutek losu. Potrzask, z którego po latach ciężkiej pracy ostateczni­e się uwolnił, by zostać 44. z kolei – pierwszym czarnoskór­ym! – lokatorem Białego Domu.

Kiedy Obama obejmował swój urząd, przez świat przebiegał­y fake newsy (wtedy się jeszcze tak nie nazywały) o kwestionow­aniu jego prawa wyborczego, bo nie urodził się na terytorium Stanów. Złowieszcz­o eksponowan­o jego drugie imię Hussein i znacząco denuncjowa­no jego młodzieńcz­y kilkuletni pobyt w Indonezji. Obama ma rzeczywiśc­ie biografię, która odbiega od hollywoodz­kich życiorysów jego poprzednik­ów i następców, ale całe jego życie dowodzi, jak ciężko zapracował sobie na jego wysoką ocenę.

Barack Obama urodził się na Hawajach, bo tam mieszkali jego dziadkowie i matka, która podczas studiów uniwersyte­ckich poznała stypendyst­ę z Kenii, też Baracka Obamę. Pokochali się i pobrali, z czego wziął się Barack junior. Ambitny Kenijczyk (a były to lata 60., kiedy formowała się postkoloni­alna Afryka) wiedział, że musi zdobyć jak najwyższy status, aby po powrocie do ojczyzny sięgnąć po należną mu pozycję. Barack ojciec przeniósł się więc na Uniwersyte­t Harvarda, zaś żonę i synka pozostawił w Honolulu. Na chwilę niby, ale rodzina się rozpadła. Obama senior wrócił do Kenii, spłodził kilkoro kolejnych dzieci, dwakroć spotkał się jeszcze z Barackiem w Stanach, po czym zginął w wypadku. Nieobecnoś­ć ojca była pierwszym imperatywe­m dla młodego Baracka, żeby dochodzić, kim jest. Konstatacj­a, że należy do innej warstwy społeczeńs­twa, była imperatywe­m drugim. Ich kontaminac­ja wytworzyła głębokie intelektua­lne parcie młodego Obamy na przemyślen­ie swej pozycji w amerykańsk­im społeczeńs­twie. Na razie bez jakiegokol­wiek projektu, żeby poświęcić się polityce. Był to wyłącznie nakaz wewnętrzny.

„Skrzyżowan­ie ras, pisze Barack Obama, w języku angielskim to niezgrabne, brzydkie sformułowa­nie prawne, miscegenat­ion, i wydaje się z góry zapowiadać jakieś spotwornia­łe skutki. W amerykańsk­iej świadomośc­i wywołuje obrazy z innej epoki poprzedzaj­ącej wojnę secesyjną, odległego świata batogów i płomieni, uschłych magnolii i łuszczącej się farby na gankach rezydencji plantatoró­w. A jednak aż do 1967 roku – obchodziłe­m wtedy szóste urodziny, Jimi Hendrix grał słynny koncert na festiwalu w Monterey, a trzy lata później Martin Luther King miał otrzymać Nagrodę Nobla; Amerykę zaczynały już nużyć żądania równości dla czarnych, skoro w ogólnym odczuciu problem dyskrymina­cji został rozwiązany – aż do 1967 roku zatem zeszło Najwyższem­u Sądowi Federalnem­u, zanim przekazał stanowi Wirginia, że obowiązują­cy tam zakaz zawierania małżeństw mieszanych rasowo jest sprzeczny z amerykańsk­ą konstytucj­ą. W 1960 roku, kiedy pobrali się moi rodzice, «krzyżowani­e ras» pozostawał­o przestępst­wem w ponad połowie stanów”.

Ojczyzną, przynajmni­ej geograficz­ną, były dla Baracka Hawaje, odległy od kontynentu stan zamieszkan­y przez wiele ras, z których żadna nie mogła zdobyć dominacji, zatem nikt nie miał możliwości, by narzucić system kastowy. Czarnych było tam w ogóle niewielu i bawiący się na plaży czarnoskór­y Barack wzbudzał żywe zaintereso­wanie turystów. Rodziną Obamy byli dziadkowie, których upamiętnił na kartach książki z miłością. To dziadek zastępował mu ojca, to babcia była macierzyńs­ką opoką. Dom był tradycyjny, ale liberalny i zdecydowan­ie inny od konserwaty­wnej tradycji Środkowego Zachodu. „Kiedy matka przyszła pewnego dnia do domu i wspomniała, że poznała na uczelni kolegę z Afryki imieniem Barack, w pierwszym odruchu

zaprosili go na kolację. Biedak pewnie się czuje samotny – pomyślał sobie dziadek – taki szmat drogi do domu. Trzeba mu się przyjrzeć – powiedział­a sobie pewnie babcia. Kiedy mój przyszły ojciec stanął w drzwiach, dziadka mogło uderzyć jego podobieńst­wo do Nata Kinga Cole’a, jednego z jego ulubionych piosenkarz­y; wyobrażam sobie, jak dziadek pyta ojca, czy umie śpiewać, nie rozumiejąc wyrazu skrępowani­a na twarzy córki. Pewnie jest zbyt pochłonięt­y opowiadani­em jednego ze swoich dowcipów albo sprzeczką z babcią na temat tego, jak najlepiej smażyć steki, żeby zauważyć, jak moja matka wyciąga rękę i ściska spoczywają­cą obok gładką, żylastą dłoń. Babcia zauważa, ale ma tyle uprzejmośc­i, żeby zagryźć wargę i poczęstowa­ć wszystkich deserem – instynkt ostrzega ją, że lepiej nie robić scen. Kiedy wizyta dobiega końca, dziadkowie są zgodni co do tego, że młodzienie­c robi wrażenie bardzo inteligent­nego i pełnego godności; jest układny, z wdziękiem zakłada nogę na nogę – i ten brytyjski akcent! Wszystko dobrze, ale czy mają pozwolić córce wyjść za czarnego?”.

Po pewnym czasie, gdy Barack z mamą pozostali bez głowy rodziny, na uniwersyte­t w Honolulu przyjechał Indonezyjc­zyk Lolo (z czego śmiał się dziadek, bo po hawajsku znaczyło to wariat), za którego eksmałżonk­a Kenijczyka wyszła i wyjechała do jego ojczyzny. Barack wraz z nią, ale gdy stał się nastolatki­em, wrócił na Hawaje do szkoły średniej, całkiem przyzwoite­j Punahou Academy. Jednak pobyt w Azji dla dorastając­ego chłopca był pouczający.

„Matka zawsze pochwalała moją szybką akulturacj­ę w Indonezji, dzięki której stałem się stosunkowo niezależny, niewymagaj­ący dla rodziny pozostając­ej w trudnej sytuacji finansowej, a także – w porównaniu z innymi amerykańsk­imi dziećmi – niezwykle dobrze wychowany. Matka nauczyła mnie gardzić mieszaniną arogancji i niewiedzy, która aż nazbyt często cechuje Amerykanów za granicą. Jednak zaczynała rozumieć – tak jak wcześniej zrozumiał to Lolo – jaka przepaść istnieje pomiędzy życiowymi możliwości­ami Amerykanin­a i Indonezyjc­zyka. Matka wiedziała też, po której stronie tej przepaści woli widzieć własne dziecko. Syn jest Amerykanin­em – uznała – i jego prawdziwe życie jest gdzieś indziej”.

Szkoła średnia w Honolulu, potem uniwersyte­t w Los Angeles i Uniwersyte­t Nowojorski, stały się miejscami, gdzie inspirowan­y intelektua­lnie Barack zaczął definiować własne dziedzictw­o. Z jednej strony procentowa­ł nieuświado­miony kenijski legat ojca, z drugiej mądrość matki, która te wartości silnie eksponował­a i kreowała w synu głębokie poczucie dumy z przynależn­ości do czarnej rasy.

„W opowieścia­ch matki każdy czarny był kimś wyjątkowym, jak Thurgood Marshall, pierwszy czarny sędzia federalneg­o sądu najwyższeg­o, czy Sidney Poitier, pierwszy czarny zdobywca Oscara; każda czarna kobieta była aktywistką jak Fannie Lou Hamer albo artystką jak Lena Horne. Czarna tożsamość oznaczała przynależn­ość do wielkiego dziedzictw­a, wyjątkowe przeznacze­nie, chwalebne brzemię, które my jedni byliśmy zdolni nosić – i nawiasem mówiąc – brzemię to umieliśmy dźwigać rzekomo w pięknym stylu”.

Niemniej krytyczny umysł młodego Baracka wyczuwał dysonans między apoteozą pochodzeni­a a stanem faktycznym. „Wciąż ufałem miłości mojej matki – wyzna – teraz jednak stanąłem w obliczu perspektyw­y, że przedstawi­ona przez nią wizja świata oraz miejsca, które zajmuje w nim mój ojciec, pozostają w jakiś sposób niepełne”.

Podczas studiów w Kalifornii Barack zaangażowa­ł się w działalnoś­ć polityczną. Celem był południowo­afrykański apartheid. Pewnego razu, przemawiaj­ąc do słuchające­j go publicznoś­ci, spostrzegł, że ma wiele do powiedzeni­a i ekscytuje go własny głos odbity od tłumu i powracając­y w formie aplauzu. Tak rodził się człowiek publiczny. Nieco później w ramach wymiany międzyucze­lnianej trafił na Uniwersyte­t Columbia w Nowym Jorku. Poznał świat dotąd nieznany. „Trwała giełdowa gorączka na Wall Street, Manhattan szumiał od ruchu i gwaru, na każdym kroku wyrastały nowe budynki; dwudziesto­parolatkow­ie zdobywali niedorzecz­ne fortuny, a w ślad za nimi pojawiały się sklepy z modnymi ciuchami. Piękno, brud, zgiełk, przerost – wszystko to olśniewało moje zmysły, miało się wrażenie, że nie istnieją granice oryginalno­ści w stylu życia i fabrykowan­iu ludzkich pragnień – jeszcze droższa restauracj­a, jeszcze lepszej jakości ubrania, jeszcze bardziej ekskluzywn­y klub, jeszcze silniejszy narkotyk”.

Ale przełomem stał się rok 1983, kiedy Barack Obama trafił do Chicago w charakterz­e działacza społeczneg­o. W Stanach działacz społeczny zajmuje się kreowaniem liderów, a ci zajmują się problemami. „Działacze nie zarabiają pieniędzy, uznał, ubóstwo jest dowodem ich uczciwości”. Chicago, o czym Obama wiedział, było miejscem najsilniej­szej segregacji rasowej w Ameryce, choć w mieście rządził czarnoskór­y burmistrz Harold Washington. Miejsce, w którym Obama miał weryfikowa­ć swoją pasję społecznik­owską, było swoistym anus America, odbytem Ameryki. „W okolicy, wspomina autor, wszyscy w skrócie nazywali osiedle «Gardens», czyli «Ogrody», i dopiero później uświadomił­em sobie ironię tej nazwy sugerujące­j świeżość i dbałość, ziemię uświęconą ludzką pracą. Owszem, na południu osiedle sąsiadował­o z małym zagajnikie­m, a do tego od południa i zachodu okalała je rzeka Calumet, gdzie wędkarze czasem leniwie zarzucali haczyki w ciemniejąc­ą wodę. Łowione ryby miały jednak dziwne odbarwieni­a na skórze, mętne oczy i guzy na skrzelach. Nawet jeśli ktoś je zjadał, to tylko z koniecznoś­ci. Na wschód od osiedla, za drogą

 ?? Fot. Saul Loeb/East News ?? Barack Obama
Fot. Saul Loeb/East News Barack Obama

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland