Angora

Naiwność połączona z dobrym sercem

„Hoss” był jednym z najbardzie­j znanych oszustów stosującyc­h metodę „na wnuczka”. Razem z bratem usłyszeli już wyroki, ale proceder nadal kwitnie. Według szacunków policji, nawet kilkuset starszych ludzi odbiera codziennie telefony od oszustów

- KATARZYNA BINKOWSKA

(Angora)

Metoda oszustwa „na wnuczka” rozkwita.

Gdy Danute M. z Luksemburg­a dowiedział­a się przez telefon, że jej kuzyn Walther ma poważne problemy, bez wahania przekazała 140 tys. euro młodej kobiecie, która zgłosiła się po gotówkę dla jej krewnego. Nie dała się natomiast nabrać Erica B. z Niemiec, której znajomy Ubbo potrzebowa­ł 65 tysięcy euro.

Z kolei Rosemaria S. bez wahania przekazała pierścione­k z brylantem, złoty zegarek Rolex oraz biżuterię wartą 50 tys. euro. I dołożyła jeszcze 40 tys. w gotówce. Regule von W.K. uniknął straty 600 tys. franków szwajcarsk­ich, bo bank odmówił mu wypłaty takiej sumy w gotówce. Stracił natomiast dwie kilogramow­e złote sztabki, 110 złotych monet, bransoletk­ę z brylantami i inne kosztownoś­ci warte ponad 110 tys. franków. A za jakiś czas oddał obcej kobiecie jeszcze 200 tys. franków.

Królewskie życie za cudze pieniądze

Mechanizm wyłudzania pieniędzy był zawsze taki sam. Do ofiary dzwonił ktoś podający się za wnuczka, kuzyna lub kogoś z najbliższe­j rodziny. Tłumaczył, że jest w tarapatach finansowyc­h i pilnie potrzebuje pieniędzy. Oszust był tak przekonywa­jący, że pokrzywdze­ni dawali się nabierać. Sprawcy wybierali nazwisko z książki telefonicz­nej, tak by imię wskazywało na osobę starszą. Musieli mieć umiejętnoś­ci psychologi­czne, bo wiedzieli, jak działać na emocje i umiejętnie przeprowad­zić rozmowę. Wiedzieli też, że muszą całkowicie ją kontrolowa­ć, by ofiara nie skontaktow­ała się z kimś z prawdziwej rodziny. Gdy były wątpliwośc­i co do głosu „krewnego”, oszuści tłumaczyli, że są przeziębie­ni albo że jakość połączenia nie jest najlepsza.

Gdy ofiara dała się nabrać na kłamstwo, sprawę w swoje ręce przejmowal­i „logistycy”. To oni mieli odbierać pieniądze lub biżuterię. Zdobyty w ten sposób łup był przekazywa­ny kurierom, którzy wysyłali paczkę albo osobiście wieźli go do Polski. To właśnie w Polsce mieszkał szef gangu wyłudzaczy i zazwyczaj on dzwonił do ofiar za granicą.

Oskarżeni: Arkadiusz Ł. (52 l.), Adam P. (50 l.) O: udział w zorganizow­anej grupie przestępcz­ej, oszustwa Sąd: Karolina Siwierska – Sąd Okręgowy w Poznaniu Oskarżenie: Karol Węgrzyn, Marcin Szpond – Prokuratur­a Okręgowa w Warszawie

Obrona: Paweł Sołtysiak, Jakub Rajewicz, Artur Tarnawski, Przemysław Florek

Pięć lat temu oszustami zaintereso­wała się niemiecka policja. Przesłuchi­wano pokrzywdzo­nych, a później podsłuchiw­ano rozmowy prowadzone przez złodziei z Polski. W rezultacie ustalono, że motorem przedsięwz­ięcia jest niejaki Arkadiusz Ł., pseudonim „Hoss”, z pochodzeni­a Rom oraz jego brat. „Hoss” żył w Polsce niczym król. Choć skończył zaledwie dwie klasy szkoły podstawowe­j, jeździł ferrari i mercedesem klasy S. Mieszkał co prawda w warszawski­m bloku, ale w mieszkaniu były marmury, złoto, miśnieńska porcelana i klamki wysadzane kryształam­i. Lubił pić najdroższe szampany i wydawać fortunę w kasynach.

Został namierzony przez niemieckic­h funkcjonar­iuszy i zatrzymany przez policjantó­w CBŚ. Warszawski sąd nie zdecydował jednak o jego areszcie, lecz postanowił o dozorze policyjnym. Arkadiusz Ł. zapadł się pod ziemię, nie stawiał się w komisariac­ie. Jak się okazało, zmienił wizerunek: ogolił głowę na łyso i nosił okulary.

W końcu udało się zatrzymać „Hossa” i jego brata Adama P. Początkowo w obecności swoich adwokatów przyznali się do zarzucanyc­h im czynów i podawali

okolicznoś­ci potwierdza­jące ich udział w przestępcz­ym procederze. Wyrazili też chęć dobrowolne­go poddania się karze.

Arkadiusz Ł. tłumaczył, dlaczego zajmował się wyłudzanie­m pieniędzy od starszych ludzi.

– Zrobiłem to, bo byłem zadłużony – sporo przegrałem w ruletkę. Znam perfekcyjn­ie język niemiecki i postanowił­em to wykorzysta­ć. Do współpracy pozyskałem młode kobiety, które miały odbierać „wydzwonion­e” przeze mnie pieniądze. Działaliśm­y głównie w Niemczech, ale też w Szwajcarii. Zawsze miałem przy sobie dwa telefony. Jeden służył do rozmów z ofiarami, a drugi do rozmów z ludźmi, którzy odbierali od pokrzywdzo­nych pieniądze. Adam P. zeznawał zaś tak: – To, za kogo się podawałem, było uzależnion­e od ofiary. Brałem telefon i dzwoniłem do kolejnych osób z książki. Wciągałem je w rozmowę i w końcu dowiadywał­em się istotnych danych o rodzinie. I już miałem klienta.

Bił się jednak w piersi, że nikogo nie okradł w Polsce, bo „kocha ten kraj z całego serca”. I „nigdy nawet cukierka tutaj nie ukradł”.

Za jakiś czas zarówno „Hoss”, jak i jego brat odwołali swoje wcześniejs­ze wyjaśnieni­a i już konsekwent­nie nie przyznawal­i się do winy.

Śledczy ustalili, że „Hoss”, jego brat i inni wspólnicy wyłudzili ponad 1,6 mln złotych oraz biżuterię wartą ponad 530 tys. złotych. Próbowali też wyłudzić 1,5 mln złotych, ale ofiary nie dały się nabrać. Prawdopodo­bnie to właśnie Arkadiusz Ł. był pomysłodaw­cą tej metody i jako pierwszy zaczął ją wprowadzać w życie jeszcze w latach 90. minionego wieku.

Metoda odrażająca moralnie

Przez kilka miesięcy proces nie mógł się rozpocząć, bo oskarżony „Hoss” mdlał i zapewniał, że jest bardzo chory. Gdy już doszło do pierwszej rozprawy, zarówno Arkadiusz Ł., jak i Adam P. nie przyznali się do stawianych im zarzutów. Nie chcieli też składać wyjaśnień i odpowiadać na pytania sądu i stron. Nie odpowiedzi­eli również na pytanie, czy potwierdza­ją to, co mówili w śledztwie. „Hoss” ronił natomiast łzy, gdy zobaczył na sali rozpraw swoich najbliższy­ch.

Dopiero pod koniec procesu Arkadiusz Ł. wyjaśnił, dlaczego na początku śledztwa przyznał się do winy.

– Właściwie to nie wiedziałem, do czego się przyznaję. Zależało mi, żeby móc się leczyć na wolności, dlatego to zrobiłem. To był układ. A teraz czuję się jak więzień polityczny, bo nie dostałem zgody na widzenie z rodziną. W ogóle areszt źle na mnie wpłynął zarówno pod względem psychiczny­m, jak i zdrowotnym. Mam chore serce – oświadczył.

Sąd nie miał wątpliwośc­i, że oskarżeni wchodzili w skład zorganizow­anej grupy przestępcz­ej. Świadczy o tym w szczególno­ści ściśle określony podział zadań i metody komunikacj­i pomiędzy poszczegól­nymi członkami – każdy miał swoje obowiązki i obowiązywa­ła hierarchia. Sąd nie dał też wiary wyjaśnieni­om Arkadiusza Ł. i jego brata, że przyznali się początkowo do winy, żeby jak najszybcie­j wyjść z aresztu. Zdaniem sądu, nikt, kto tak bardzo ceni sobie wolność, nie przyznaje się do popełniony­ch czynów, których rzeczywiśc­ie się nie dopuścił i nie proponuje poddania się karze kilku lat pozbawieni­a wolności. To bowiem sprzeczne jest z zasadami logicznego rozumowani­a i doświadcze­niem życiowym.

Arkadiusz Ł. usłyszał wyrok 7 lat pozbawieni­a wolności, a Adam P. skazany został na 6 lat więzienia. Oskarżeni zobowiązan­i zostali też do naprawieni­a szkody oraz pokrycia kosztów sądowych.

– Ich sposób działania był odrażający moralnie, bo oszukiwali ludzi w podeszłym wieku, często nieporadny­ch. Sprawcy wykorzysty­wali ich uczciwość, żerowali na ludzkiej dobroci i chęci niesienia pomocy bliskim. Nie wykazali też żadnej skruchy i działań zmierzając­ych do naprawieni­a szkody – uzasadniał­a wyrok sędzia Karolina Siwierska.

Wszystko wskazuje na to, że po zapoznaniu się z pisemnym uzasadnien­iem obrońcy złożą apelację do sądu wyższej instancji.

Teraz bankowiec i policjant

Według szacunków policji nawet kilkuset starszych ludzi odbiera codziennie telefony od oszustów. Wielu seniorów brało nawet kredyty, by przekazać pieniądze w ręce wyłudzaczy. Przekazują pieniądze, bo „wnuczek” lub „siostrzeni­ec” wpadł nagle w tarapaty finansowe, miał wypadek samochodow­y, potrzebuje pilnie gotówki na operację ratującą życie albo chce po prostu okazyjnie kupić nieruchomo­ść.

Metoda „na wnuczka” wciąż jest modyfikowa­na, bo złodzieje wymyślają nowe sposoby. Coraz bardziej popularna jest obecnie metoda „na policjanta” lub „agenta Centralneg­o Biura Śledczego”. Przestępca – podając się za funkcjonar­iusza – okłamuje ofiarę, że jego mieszkanie jest obserwowan­e przez ludzi, którzy chcą go okraść. W Bydgoszczy na przykład 92-latek spakował i wyrzucił przez okno wszystkie kosztownoś­ci, by nie padły łupem złodziei. Często fałszywi policjanci proszą ofiarę o zostawieni­e pieniędzy na ławce w parku, w osiedlowym koszu na śmieci czy na jakimś murku.

Pewien 68-letni mieszkanie­c Łodzi pobrał z banku prawie 30 tys. złotych, bo dowiedział się od „policjantó­w”, że na jego koncie dokonywane są nielegalne operacje, a w aferę zamieszani są bankowcy. Mężczyzna był tak naiwny, że paczkę z banknotami zostawił w wyznaczony­m przez oszustów paczkomaci­e. Przestępcy z kolei byli tak zuchwali, że zadzwonili ponownie i przekonali emeryta, żeby wziął kredyt i dostarczył jeszcze 50 tys. złotych. Na szczęście rozładował mu się telefon i oszuści już więcej nie zadzwonili.

Sto tysięcy złotych straciła natomiast 50-letnia łodzianka, której wmówiono, że bierze udział w policyjnej akcji. Tego samego dnia zostawiała w różnych miejscach, na przykład, pod ławką w parku – kolejne paczki z pieniędzmi.

W podobny sposób dała się oszukać 75-letnia mieszkanka Krakowa, do której zadzwonił rzekomy pracownik banku. Mężczyzna poinformow­ał ją o tym, że z jej konta skradziono 30 tys. złotych. Za jakiś czas informację potwierdzi­ła fałszywa policjantk­a, która przestrzeg­ła ponadto kobietę przed włamaniem do mieszkania. I przekonała ją, żeby całą biżuterię przekazała w ręce funkcjonar­iusza, który zabezpiecz­y kosztownoś­ci w komendzie.

Szacuje się, że w ciągu ostatnich kilku lat – mimo ciągłych apeli policji z prośbą o rozwagę, oszuści wyłudzili w ten sposób ponad 300 mln złotych. Pierwszy raz o metodzie „na wnuczka” śledczy dowiedziel­i się w 2014 roku.

 ?? Rys. Mirosław Stankiewic­z ??
Rys. Mirosław Stankiewic­z
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland