Prześladowcy lokatorów
Gang oszustów przejmował mieszkania.
50 osób w trudnej sytuacji finansowej straciło mieszkania przez niejasne zapisy w umowach pożyczek. Gang oszustów z Trójmiasta opanował metodę przejmowania nieruchomości, której ofiarą może paść każdy.
550 tys. zł – taką kwotę mieli zyskać Andrzej i Agnieszka K. na przejęciu jednego tylko mieszkania należącego do zadłużonej osoby. Zdaniem prokuratury przez kilka lat oni i ich wspólnicy zarobili 10 mln zł dzięki sprawnemu systemowi wyłudzania nieruchomości od osób z problemami finansowymi. System opierał się na trzech filarach: szemranym biznesmenie, nieuczciwych notariuszach i bezwzględnych gangsterach. Spowodował trudne do wyobrażenia tragedie osób w ciężkiej sytuacji życiowej.
Wielkie śledztwo
20 stycznia do Sądu Okręgowego w Gdańsku wpłynął obszerny akt oskarżenia w sprawie tzw. lichwy mieszkaniowej. Sprawa dlatego jest precedensowa, że wśród siedmiu oskarżonych znalazło się aż trzech notariuszy (to pierwsza taka historia kryminalna w Polsce). Oskarżonym zarzucono dokonanie 81 przestępstw, popełnionych od 2010 r. do 2017 r., na szkodę 50 pokrzywdzonych, zamieszkujących na terenie całej Polski – mówi Remigiusz Signerski z Prokuratury Regionalnej w Gdańsku, która prowadziła śledztwo w sprawie. – Są to działania w zorganizowanej grupie przestępczej, oszustwa, pranie brudnych pieniędzy, niedopełnienie obowiązków przez funkcjonariuszy publicznych i inne czyny. Łączna wartość utraconych przez pokrzywdzonych nieruchomości to około 10 mln zł.
Atrakcyjna oferta
Wiosną 2015 roku na posterunek policji w Trójmieście zgłosiła się 69-letnia Wanda K. – emerytowana nauczycielka. Poskarżyła się, że padła ofiarą gangu, który odebrał jej mieszkanie, a teraz stosuje wobec niej przemoc i szantaż, a ona boi się o swoje życie. Podczas przesłuchania starsza pani opowiedziała policjantom następującą historię:
Kilka miesięcy wcześniej zmarł jej mąż, a ona znalazła się w trudnej sytuacji finansowej. W dodatku spółdzielnia mieszkaniowa przysłała jej wezwanie do uregulowania zadłużenia. Starsza pani nie miała pieniędzy, a w banku odmówiono jej pożyczki ze względu na brak zdolności kredytowej. Pani Wanda zauważyła na tablicy ogłoszeniowej na popularnym deptaku informację, że prywatna firma oferuje możliwość udzielenia nisko oprocentowanej pożyczki pod zastaw mieszkania. Właścicielem firmy, jak wykazało śledztwo, był Andrzej K. Duży napis głosił: „Oferta dla osób zadłużonych”. Kobieta nawiązała więc kontakt z firmą. Jeszcze tego samego dnia odwiedził ją młody, elegancko ubrany i sympatyczny mężczyzna, który po krótkiej rozmowie przedstawił jej propozycję: pożyczka na korzystnych warunkach (wysoka kwota, niskie oprocentowanie) pod zastaw mieszkania. – Tłumaczył mi, że zastawienie mieszkania będzie tylko formalnością; zostanie ono przejęte tylko w sytuacji, gdybym nie zdążyła spłacić pożyczki z powodu śmierci – relacjonowała pani Wanda. – Natomiast co miesiąc miałam spłacać raty i normalnie żyć.
Umowa pożyczki miała być zawarta w kancelarii notarialnej w Trójmieście. – Liczyłam, że skoro wszystko zostanie załatwione u notariusza, to nikt mnie nie oszuka – opowiadała starsza pani policjantom.
„Niezachowanie ekwiwalentności”
Kilka dni później, o umówionej porze, pani Wanda przyszła do kancelarii notarialnej. Treść dokumentu, który podpisała, znacząco różnił się od tego, co uzgodnił z nią sympatyczny i elokwentny młody człowiek. Po pierwsze: pożyczka nie została zawarta na długi okres, lecz jedynie na 6 miesięcy. Po drugie: oprocentowanie okazało się bardzo wysokie: 15 proc. w skali roku plus bardzo wysokie opłaty i prowizje. Po trzecie w końcu: wpisana kwota pożyczki była znacznie wyższa niż kwota wręczona pani Wandzie gotówką.
Na tym jednak nie koniec. W akcie notarialnym, który zabezpieczyła później prokuratura, znalazł się m. in. taki zapis: „ Pożyczkodawca wyraża zgodę na niezachowanie ekwiwalentności zobowiązania do wartości zabezpieczenia”. Co to oznacza? W praktyce chodziło o to, że pani Wanda zgodziła się z wyceną wartości mieszkania dokonaną przez firmę pożyczającą pieniądze, sporządzoną w oparciu o nieznane przesłanki. Ta wycena okazała się znacząco zaniżona w stosunku do wartości rynkowej lokalu. Drugi zapis mówił, że jeśli pożyczkobiorca przestanie spłacać raty, to wówczas firma przejmuje jego mieszkanie za kwotę wskazaną we wspomnianej wycenie. A ta wycena była zbliżona do wartości pożyczki! Różnice między rzeczywistą wysokością pożyczki a wartością nieruchomości wynosiły nawet do 80 proc. – mówi Remigiusz Signerski z Prokuratury Regionalnej w Gdańsku.
Inaczej mówiąc: zadłużony klient najpierw poświadczał, że jego mieszkanie jest warte kilka razy mniej niż w rzeczywistości. Następnie pod zastaw tego mieszkania zaciągał pożyczkę na skrajnie niekorzystnych warunkach i kwitował odbiór gotówki, ale w mniejszej kwocie, niż wynikało to z aktu notarialnego. Potem miał spłacić pożyczkę wraz z horrendalnymi odsetkami, a jeśli się to nie udało w ciągu sześciu miesięcy, to – według umowy – przestawał być właścicielem mieszkania. Z podpisanego dokumentu wynikało ponadto, że „poddaje się egzekucji wprost z treści aktu notarialnego”. Oznaczało to zgodę na eksmisję bez postępowania sądowego.
Wielkie nieszczęście
Pani Wanda zorientowała się, że została oszukana, po tym jak otrzymała pocztą harmonogram spłat pożyczki. Każda rata była znacznie wyższa, niż wcześniej ustalono ustnie i wynosiła więcej niż comiesięczna emerytura byłej nauczycielki. Wszystko było natomiast zgodne z treścią zapisu w akcie notarialnym. Kobieta próbowała zwrócić uwagę pracownika firmy pożyczkowej, że co innego jej obiecywał, jednak nie dało to rezultatu. Pani Wanda nie miała z czego spłacić już drugiej raty pożyczki. Wówczas firma Andrzeja K. wysłała do niej oficjalne pismo żądające opuszczenia mieszkania. Powoływała się na zapis aktu notarialnego mówiący o egzekucji. Notariusz, który wcześniej sporządził akt, złożył w sądzie wniosek o zmianę w księdze wieczystej dotyczącej lokalu. Wnioskował, aby wykreślić panią Wandę, a wpisać jako nowego właściciela firmę należącą do Andrzeja K.
Tego samego dnia, gdy notariusz wysłał swoje pismo do sądu, u pani Wandy pojawił się pracownik firmy Andrzeja K. wraz ze ślusarzem. Wyważono drzwi i wymieniono zamek, a starszej pani nie dano kluczy. Poinformowano ją jedynie, że nowy właściciel znalazł chętnych na wynajem mieszkania, a starsza pani ma się natychmiast wyprowadzić. Jeszcze tego samego dnia w mieszkaniu pojawili się dwaj mężczyźni. Ze śledztwa wynika, że mieli bogatą przeszłość kryminalną; byli karani za rozboje, pobicia i drobne kradzieże. Zachowywali się arogancko, bluźnili, wyzywali mnie, niszczyli meble – relacjonowała pani Wanda policjantom. – W końcu wyrzucili mnie siłą z mieszkania i przy tym wielokrotnie obrazili. Nie pozwolili mi nawet zabrać swoich rzeczy. Relacja jest tym bardziej wstrząsająca, że do natychmiastowej eksmisji kobiety doszło zimą. Starsza pani w ciągu kilku godzin znalazła się na bruku bez rzeczy osobistych. Uratowała ją interwencja opieki społecznej. Doprowadzona do rozpaczy, zgłosiła się na policję. Gdy trwało śledztwo, nowi lokatorzy wyrzucili jej rzeczy i zniszczyli meble. Potem wystawili mieszkanie na sprzedaż za atrakcyjną cenę.
Wielkie pieniądze
Pani Wanda okazała się jedną z 50 poszkodowanych osób. Jej zeznania będą dziś dowodem przeciwko Andrzejowi K. i jego wspólnikom. Śledztwo wykazało, że mechanizm przestępstwa we wszystkich przypadkach był podobny: w internecie i na słupach ogłoszeniowych spółka oferowała pożyczki na korzystnych warunkach, umożliwiające wyjście z długów. Osobom w trudnej sytuacji ustnie obiecywano kredyt na korzystnych warunkach, jednak dawano do podpisu akt notarialny zawierający skrajnie niekorzystne zapisy, pozwalające za bezcen przejąć mieszkanie kredytobiorcy. Potem okazywało się, że kwoty są niemożliwe do spłaty. Firma rozpoczynała więc brutalną egzekucję, aby potem sprzedać mieszkanie z dużym zyskiem. A atrakcyjna oferta finansowa szybko zmieniała się w wielki życiowy dramat. O szczęściu w nieszczęściu może mówić 23 pokrzywdzonych. Prokurator dokonał przymusowej hipoteki na nieruchomościach, które wcześniej do nich należały. To daje szansę na odzyskanie mieszkań w niedalekiej przyszłości. Jednak traumy związanej z upokorzeniem i wyrzuceniem na bruk nie zrekompensuje żaden wyrok sądowy.