Dokument z lamusa
Ponad sto stron. Kilkadziesiąt zdjęć. Początek drugiej wojny światowej w hitlerowskim obiektywie
Odnaleziono album z niemieckimi zdjęciami z kampanii 1939 roku.
To z pewnością cenna pamiątka – unikatowy dokument odnaleziony w piwnicy pana Stanisława z Rumi. Książka wydana w 1940 r. w Berlinie nosi tytuł „Bilddokumente des Feldzugs in Polen. Ein Bildwerk der Front mit unbekannten Aufnahmen”, co oznacza „Dokumenty wizerunkowe kampanii w Polsce. Obraz frontu z nieznanymi zdjęciami”. Zawiera kilkanaście rozdziałów z kadrami zrobionymi w pierwszych tygodniach najazdu hitlerowskich Niemiec na Polskę. Wiele z nich przedstawia zwykłych żołnierzy znoszących trudy wojny, ale są i takie, na których widać Adolfa Hitlera, generalicję podczas spotkań, narad, a także jeńców. Polaków i Żydów.
Rumia należy do tzw. Małego Trójmiasta i położona jest między Gdynią a Wejherowem. Do 1920 r. leżała w granicach Niemiec. Przez jakiś czas uznawana była za miejscowość letniskową i uzdrowiskową. Nie brakowało tu hoteli, pensjonatów i restauracji. Podczas okupacji Niemcy rozbudowali powstałe tu w okresie międzywojennym lotnisko. Dziś Rumia to „sypialna” Trójmiasta.
Pan Stanisław od ponad 20 lat jest na emeryturze. W Rumi mieszka od urodzenia. Najpierw z rodzicami, później w pobliżu wybudował własny dom. To taka klasyczna willa. – Żyjemy tu z żoną już od blisko 57 lat – mówi. – Tu się urodziłem, a kiedy wybuchła wojna, ojciec wysłał całą rodzinę do rodzinnego Sędziszowa, na Kielecczyznę.
Gospodarz pokazuje książkę. Pożółkły papier, kartki porozrywane, nie ma okładki. Widać na niej ząb czasu. To niemiecka pozycja z 1940 r. wypełniona zdjęciami. Podpisy wykonano gotykiem. – Kiedyś oglądałem ją z ojcem, ale wtedy byłem małym chłopcem. Tata umarł dziesięć lat temu. I znalazłem ją w piwnicy. Do tej pory jakoś nie chciałem się tym dzielić, ale kiedy niedawno zobaczyłem i usłyszałem w telewizji Mariana Turskiego, który mówił w obozie w Auschwitz: „Nie bądźcie obojętni”, bardzo mi to utkwiło w pamięci. I zmobilizowało. Uznałem, że chcę podzielić się tą, jak sądzę, unikatową książką, pokazać ją. Bo może to mieć jakieś znaczenie. Myślę, że wiele zamieszczonych tu zdjęć jest w Polsce nieznanych.
Do dziś nie wiadomo, skąd „Dokumenty wizerunkowe kampanii w Polsce. Obraz frontu z nieznanymi zdjęciami” znalazł się w posiadaniu rodziny pana Stanisława. Jego ojciec, też Stanisław, nigdy nie mówił, skąd to ma. – Tata pochodził z Sędziszowa. Studia skończył w Radomiu – Wyższą Szkołę Techniczną. Był romantykiem, więc kiedy Polska uzyskała dostęp do morza, przeniósł się do Tczewa. I tam studiował w Państwowej Szkole Morskiej na Wydziale Mechanicznym. Jako student (nie wiem, na którym był roku) został wysłany do Francji w ramach nadzoru przy budowie okrętu ORP „Wicher” w Le Havre. Był tam rok, może dwa. I był w pierwszej załodze tego okrętu, która przyprowadziła ORP „Wicher” do Gdyni.
Co potem ojciec robił, pan Stanisław nie wie. – Na pewno wybudował dom w Rumi. A jak wybuchła wojna, pracował w Stoczni Marynarki Wojennej. I tam został zmobilizowany do obrony Oksywia.
Po kapitulacji Kępy Oksywskiej trafił do Gdańska. – Zabrali ich do Victoria Schule, to była szkoła i internat dla dziewcząt. Punkt zborny dla jeńców. Stamtąd wywieźli ich do Stutthofu.
Pan Stanisław opowiada, że po agresji hitlerowców na Związek Sowiecki w czerwcu 1941 r. Niemcy potrzebowali rąk do pracy. – I szukali też ludzi w obozie. Zrobili selekcję pod względem zawodowym. Na szczęście ojciec znał język niemiecki i uznał, że jest to szansa na zwolnienie. Powiedział, że jest mechanikiem i chce wrócić do Gdyni, do pracy. Niemcom to pasowało. Przy okazji uratował przyjaciela Anatola Nowińskiego, który pochodził z Warszawy, a który był księgowym. Kazał mu mówić, że też jest mechanikiem. Dzięki temu obaj wyszli ze Stutthofu.
Po wyjściu nie pojechał jednak do Gdyni, ale do rodziny, do Sędziszowa. – Pracował przy budowie bocznicy kolejowej. A potem był maszynistą.
Jeździł m.in. do Dniepropietrowska. Co ciekawe, zawsze po powrocie spotykał się z jakimś jegomościem, któremu dokładnie opowiadał, co widział. Ten gość musiał być z AK. Później ten mężczyzna już nie przychodził do domu – umawiali się na ryby. Do końca wojny był maszynistą. Niemcy chcieli go ewakuować do Rzeszy, ale odmówił.
Po wojnie cała rodzina wróciła na Wybrzeże, do Rumi. – I dalej ojciec pracował na kolei jako maszynista. Nigdy nie chciał pojechać do Sztutowa, aby zobaczyć obóz. Miał dużą traumę.
Pan Stanisław opowiada, że ojciec zostawił sporo ciekawych książek z okresu wojny, ale większość z nich zabrała siostra. – Dużo poniemieckich rzeczy oddaliśmy do Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Wśród nich była np. bomba lotnicza, stara 200-litrowa beczka, stabilizator od bomby, jakaś walizka.
– Nie wiem, skąd ojciec miał tę książkę – mówi. – Na pewno nie ukradł. Może znalazł albo dostał od kogoś, od któregoś z maszynistów. Nie chwalił się tym.
Pierwsza część książki to zdjęcia związane z lotnictwem. Pilotów, samolotów i nalotów, a także zniszczeń. Druga, zatytułowana „Droga przez Polskę”, to kadry żołnierzy, jak również Führera podczas operacyjnej narady z dowództwem Wehrmachtu. Nie brakuje zdjęć takich ludzkich – zwykłych umęczonych niemieckich żołnierzy. Widać trudy wojny.
Kolejny rozdział to „Polityka zagraniczna”. I tu są zdjęcia z narad, ale i z Gdańska, atak na Westerplatte, na Pocztę Polską. Jest też Gdynia. Potem „Führer na wyzwolonej ziemi”. – Oni nas wyzwolili – obrusza się pan Stanisław. – Ale taka była retoryka. Sporo zdjęć, jak Niemcy i folksdojcze z Pomorza witali hitlerowców, nie tylko w Gdańsku. Są zwycięzcy i przegrani. I trupy też.
Jest wiele zdjęć z najazdu na Polskę, różne epizody, jeńcy. Jest też o spotkaniu z Sowietami i podziale Polski. Widać, jak 18 września w Brześciu generał pułkownik Heinz Guderian, generalny inspektor Wojsk Pancernych, szef sztabu naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych i komisarz Borowieński wyznaczają linię demarkacyjną między armią niemiecką i radziecką.
Jak zauważa pan Stanisław, wiele z tych zdjęć nie było nigdzie wcześniej publikowanych. Wśród nich atak na Warszawę, wejście wojsk hitlerowskich do stolicy i idących do niewoli polskich żołnierzy. Pod jednym z kadrów podpis o bezsensownym oporze, jakbyśmy nie mieli prawa się bronić. Książkę kończy parada zwycięstwa w Warszawie 5 października 1939 roku.
– Może to nie jest jakieś wielkie odkrycie, ale uznałem, że ważne. To grzebanie w historii, a nie matematyka. Na razie nie wiem, co z tym zrobię, nie myślę o oddaniu tej książki. Póki co zostanie w domu, jak ja żyję, to nie zginie.