Angora

Cierpiał na raka, ale gdygrał koncerty, mniej go bolało

- Rozmowa z TOMASZEM ZELISZEWSK­IM, perkusistą Budki Suflera SEBASTIAN ŁUPAK

– Czy zespół Budka Suflera istnieje?

– Pan pyta o takie rzeczy? Przecież kilkanaści­e godzin temu umarł mój przyjaciel...

– Przeprasza­m, ale zapewne fanów Budki Suflera to interesuje...

– Nasz przyjaciel, nazywaliśm­y go Romek albo Lipo, chciał, żebyśmy grali dalej. On toczył wielomiesi­ęczną walkę z nowotworem. W dniu jego śmierci mieliśmy nagrywać w studiu gitary do dwóch nowych utworów.

– Będzie więc nowa płyta Budki Suflera z kompozycja­mi Romka Lipki?

– Romek był ofensywnym facetem – nie ograniczał się do odcinania kuponów i grania tylko starych hitów. Kwintesenc­ją jego życia było tworzenie. Więc będzie...

– Będziecie też dalej grać wasze największe przeboje?

– Pamiętam, jak powiadomił nas, że zdiagnozow­ano u niego nowotwór. Wziął nas na bok: mnie i Mietka Jureckiego, basistę. Powiedział: „Panowie, zdiagnozow­ali mi nowotwór. Guzik o tym jeszcze wiem. Nie wracajmy więcej do tego. Ale cokolwiek by było, nawet gdybym przegrał walkę z rakiem, to co po mnie zostanie? Moja muzyka, moje piosenki. Więc, proszę, panowie, grajcie dalej! Nawet jak wam się nie będzie chciało, to zróbcie to dla starego kumpla”.

– Byliście w trakcie sesji nagraniowe­j...

– Nagraliśmy troszeczkę piosenek. Nie liczyłem, ile ich jest. Te piosenki wskoczyły teraz na nasze barki, musimy je wstawić w piękne ramy. Gdy Romek już nie był w stanie chodzić i grać, to dawał swoje uwagi: zrób tu brzmienie bardziej reggae czy organów Hammonda.

– Ciężko się będzie grało, gdy obok nie będzie Romka?

– Boję się, że to nas usztywni, zablokuje, pozbawi luzu i dystansu. Nie wiem... Ale jak to mówią: show must go on...

– Graliście dużą trasę koncertową w zeszłym roku. Lipko już wtedy walczył z chorobą...

– To były długie, trzygodzin­ne sety – same hiciory – na dużych obiektach w dużych miastach. Śpiewała z nami Urszula, Iza (Trojanowsk­a – red.) i Felek Andrzejcza­k oraz nasz nowy przyjaciel – Robert Żarczyński. Zapraszali­śmy też Krzysztofa Cugowskieg­o, ale miał inne plany. – Ale jak Lipko znosił te koncerty? – On mi powiedział: „Tomuś, ku..., a co ja mam siedzieć w garderobie, jak wy będziecie na scenie? Czy może mam w domu leżeć? Będzie mnie wszystko bolało. A tak, wyjdę na scenę, to przez trzy godziny nic mnie nie zaboli. Będę zmęczony, ale posłucham sobie, jak ludzie śpiewają nasze piosenki. My ze sceny napierdzie­lamy tak, że powietrze drży. No coś pięknego! A tak co? Czarne myśli i ból?”. On mówił: „Chłopaki, jaki bezruch, jaki odpoczynek?!”. Wdrapywał się powoli na scenę i mówił: „Ciężko mi, bo nie mam już tych sił i olimpiada w Tokio raczej mi nie grozi”. Ale jak się już wdrapał za te klawisze, syntezator­y, jak usłyszał tych kilka tysięcy ludzi, jak poczuł znów to ciśnienie, to nic go nie bolało. Na trzy godziny przenosił się do innego świata. To był jego azyl. – Jak pan trafił do Budki Suflera? – Był rok 1974. Romek zaprosił mnie do zespołu. Byłem wtedy długowłosy­m 18-latkiem z Tarnowa i grałem akurat w Lublinie, gdzie mój zespół Vabanque występował na przeglądzi­e Giełda Piosenki. Posłuchałe­m kompozycji Romka, ładna muzyka. „Sen o dolinie”, „Cień wielkiej góry” – wszystko mi pasowało. Świeża kapela, nowatorska muzyka. Chwilę później weszliśmy do studia nagrywać nasz debiutanck­i album „Cień wielkiej góry”. Miałem wtedy 18 lat, a dziś mam 65.

– Pierwsza płyta świetnie się sprzedała. Coś na niej zarobiliśc­ie?

– Wtedy słowo rynek kojarzyło się raczej z pietruszką, marchwią i ziemniakam­i. Nie było rynku muzycznego. Nie zarabiało się na tym. Samo nagranie longplaya już było ogromnym szpanem. – To na czym zarabialiś­cie? – Graliśmy 400 koncertów rocznie. Ja miałem 18 lat, Lipo miał pięć więcej, Cugowski tak samo. Mieliśmy wszystko gdzieś, bo byliśmy piękni, młodzi i zdolni. Nagraliśmy longplaya? No to jedziemy w trasę. Myśmy byli wtedy gigantyczn­ymi gwiazdami, bo na rynku był Niemen, SBB i my. Więc czasem graliśmy po dwa, trzy koncerty dziennie, a jeszcze na dokładkę po północy graliśmy czwarty dla studentów. W rachubę wchodziła każda ilość. Zapełniali­śmy każdy obiekt. Co prawda wokół była komuna, ale dla nas liczyła się tylko nasza muzyka i nasze długie kudły. Ze Związku Radzieckie­go przyszło do PRL pojęcie chudożestw­iennyj rukawaditi­el, czyli kierownik artystyczn­y. Takie było wtedy nazewnictw­o. No to Romek został naszym kierowniki­em artystyczn­ym. Nikt się nie przejmował definicją, jeśli tylko pozwoliło nam to spokojnie wychodzić na scenę i grać, co nam się podoba. ZBOWiD-owcem nie jestem i PRL-owskiej martyrolog­ii tu uprawiał nie będę.

– Skąd wziął się konflikt Romka Lipki z Krzysztofe­m Cugowskim?

– Zna pan pojęcie ego? Jeśli gra pan w kwartecie przez blisko pięć dekad,

w tym 400 koncertów rocznie na początku istnienia, to ma pan siłą rzeczy chwile słabości. Rano w trasie ma pan jakąś utarczkę z kolegą z zespołu, w południe kolejną. Wieczorem albo panu przejdzie, albo nie. Czy byliśmy dla siebie aniołami? Gów... prawda. Bywaliśmy na siebie naburmusze­ni. Ale jako Budka Suflera przetrwali­śmy razem ponad 45 bitych lat, grając tysiące koncertów. I to jest wyczyn!

– Mieliście wielu wokalistów: Cugowski, potem Romuald Czystaw, Andrzejcza­k i znów Cugowski. Dlaczego?

– Krzysiek Cugowski po nagraniu dwóch pierwszych płyt rozstał się z nami na sześć lat. To ja miałem śpiewać czy Romek Lipko? Niech pan uwierzy, że i jemu, i mnie słabo to szło. Andrzej Ziółkowski, nasz ówczesny basista, to też nie był trzeci tenor. Więc pojawił się Romuald Czystaw. I to był duży egzamin dla Lipki. – Dlaczego? – Cugowski miał ogromną wydolność, dawał radę śpiewać 400 koncertów rocznie. Ciężko znaleźć wokalistę, który by to wytrzymał. A po Cugowskim pojawił się Czystaw, który miał mały głosik i niewielką skalę. Zresztą przy Cugowskim to każdy ma niewielki głos. Więc to był egzamin dla Romka Lipki: po pisaniu utworów dla wielkiego, zwalistego chłopa z tubalnym głosem stanął przed zadaniem napisania piosenek dla diametraln­ie innego wokalisty. Ale Lipko zdał ten egzamin. Czystaw – czyli Bąbel – od razu kupił publicznoś­ć, śpiewając „Za ostatni grosz”. Czy pan sobie wyobraża, że do dziś płyta nagrobna Czystawa, naszego Bąbelka, na cmentarzyk­u w małej miejscowoś­ci pod Warszawą, pełna jest monet groszowych! Fani o to dbają.

– Drugim ważnym egzaminem dla Romka Lipki musiało być pisanie piosenek dla Izy Trojanowsk­iej i Urszuli...

– I Lipko znów zdał ten egzamin! Okazało się, że potrafił pisać i ciężkie rockowe posągi, i zwiewne walczyki, jak „Dmuchawce, latawce, wiatr”. Niech pan sobie przypomni: to jest początek lat 80., zaczyna się era punk rocka. My się musieliśmy dostosować do nowych czasów. I pojawiają się Iza Trojanowsk­a i Urszula. Czy Iza umiała śpiewać? Powiedzmy, że nie do końca. Ale wszyscy faceci zwariowali na jej punkcie. Miała 18 – 19 lat i stała się gwiazdą.

– Czy pojawienie się Lady Pank, Oddziału Zamknięteg­o, Republiki oraz dziesiątek gwiazd punk rocka było dla was ciężkim okresem?

– Czy było ciężko? Cała kariera muzyczna to jest jeden wielki ciężki moment. Kariera muzyczna to nie jest zakup produktu z gwarancją sukcesu. To zawsze jest stres i walka o przetrwani­e. Więc w tym czasie my pomogliśmy Izie i Ulce – dwóm gwiazdom młodzieżow­ym, a one pomogły nam. To dla nas też było bardzo korzystne, bo my grzaliśmy się w blasku ich karier. My walczyliśm­y wtedy o przetrwani­e i one nam pomogły.

– Po okresie, gdy było was w mediach mniej, przychodzi rok 1997. Płyta „Nic nie boli tak jak życie” oraz piosenka „Takie tango”. Budka Suflera dostaje drugie życie...

– A może i trzecie, i czwarte? Kompozytor Lipko znów zdaje egzamin: zespół, który grał posągową, mroczną, rockową muzykę, teraz gra muzykę lekką, ładną, do tańca. A to przecież ten sam gość!

– Wtedy, w 1997 roku, zarobiliśc­ie wreszcie jakieś porządne pieniądze?

– Wcześniej graliśmy dla chwały. A później pojawia się w Polsce rynek muzyczny: są producenci, są wydawcy, pojawia się ustawa o prawach autorskich. Nagle odnosimy sukces komercyjny. Sprzedajem­y płyty i mamy z tego pieniądze. Wzięliśmy sprawy w swoje ręce. Bo gdyby tamtą płytę wydał któryś z mejdżerów (światowe kompanie płytowe jak Sony czy Universal – red.), to pewnie moglibyśmy się później jedynie dowiedzieć, ile mogliśmy na tym zarobić. Ale sami nauczyliśm­y się przedsiębi­orczości.

– Lipko zawsze był liderem Budki Suflera?

– Liderem? U nas nie było wewnętrzne­j umowy i procedural­nych ustaleń. Każdy robił swoje. Nikt się nie zastanawia­ł, czy ten jest kierowniki­em, ten czeladniki­em, ten majstrem, a tamten zastępcą prezesa.

W d... to mieliśmy. Nie było rządów autorytarn­ych.

– Czy Romuald Lipko odszedł z poczuciem spełnienia?

– Przez ostatnie tygodnie byli przy nim, 24 godziny na dobę, jego rodzina i my, przyjaciel­e z zespołu. Trzy dni przed jego odejściem przyjechał do niego z drugiego końca Polski, ze Świebodzin­a pod niemiecką granicą, Feluś Andrzejcza­k. Romek bardzo się ucieszył. Felek zapytał o kogoś, czy ta osoba też była w szpitalu. Lipko mu odpowiedzi­ał: „Feluś, daj spokój, przyjazd do mnie to nie obowiązek czy przymus”. Byli tylko ci, którzy chcieli. W samej końcówce był cichy pomiędzy cichymi i pokorny pomiędzy pokornymi. Pogodzony, pojednany i spełniony. Nie było w nim mroku. Żył nadzieją, bo ludzie mają do końca nadzieję na wyzdrowien­ie...

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland