Angora

Korporacja trzyma się mocno

Rozmowa z dr. ADAMEM SANDAUEREM, założyciel­em i honorowym przewodnic­zącym Stowarzysz­enia Pacjentów Primum Non Nocere

- KRZYSZTOF RÓŻYCKI

– Dlaczego w sądach powszechny­ch poszkodowa­ny pacjent domagający się zadośćuczy­nienia musi zmagać się z tak ogromnymi trudnościa­mi, nieznanymi w innych krajach Unii?

– Sprawy trwają latami. Ponieważ sędziowie prowadzą jednocześn­ie ogromną liczbę innych spraw, a posiedzeni­a odbywają się co kilka miesięcy, skład sędziowski nie jest nawet w stanie pamiętać, o co chodzi w tej konkretnej sprawie. Dlatego przed każdym posiedzeni­em musi na nowo zapoznawać się z aktami. Czasem pokrzywdze­ni pacjenci nawet nie dożywają prawomocne­go wyroku.

– Ale przewlekło­ść postępowań nie jest jedynym problemem spraw z zakresu prawa medycznego.

– Jednym z podstawowy­ch problemów jest wiarygodno­ść dokumentac­ji medycznej. Przyjmuje się, że ma ona charakter dokumentu urzędowego, co znaczy, iż poświadcza prawdę. Tymczasem dokumentac­ję sporządza lekarz, któremu stawia się zarzut popełnieni­a błędu lekarskieg­o. Na poszkodowa­nym pacjencie ciąży też obowiązek udowodnien­ia, że szkoda, jaką poniósł, jest zawiniona. To tak jakby było sprawą naturalną, że niewylecze­nie jest normalnym efektem leczenia. A gdy powód, czyli pacjent, nie udowodni, że szkoda była zawiniona, to często jest obciążany wysokimi kosztami sądowymi. Przecież to absurd. Wreszcie kolejnym problemem takich spraw są opinie biegłych, z których wiele jest nieobiekty­wnych, a nawet stronniczy­ch, co wynika z faktu, że koledzy oceniają postępowan­ie kolegów. W praktyce sądy decydują o powołaniu biegłych z listy prezesa Sądu Okręgowego albo zwracają się o sporządzen­ie opinii do jednego z kilku zakładów medycyny sądowej, co prowadzi do licznych nieprawidł­owości. Moim zdaniem o wiele lepszym wyjściem byłoby, żeby to strony mogły przedstawi­ać opinie powołanych przez siebie ekspertów. Wówczas na przykład opinie napisane przez współpracu­jącego z ANGORĄ dr. Ryszarda Frankowicz­a miałyby takie samo znaczenie dowodowe jak te sporządzon­e przez lekarzy z zakładów medycyny sądowej.

– W Polsce nikt nie prowadzi statystyk liczby wypadków medycznych i błędów lekarskich, co jest zrozumiałe, gdyż stawiałoby w fatalnym świetle Ministerst­wo Zdrowia, NFZ i cały system ochrony zdrowia.

– Można to jedynie próbować oszacować, porównując z danymi z innych krajów. Gdyby przenieść dane amerykańsk­ie (oczywiście z uwzględnie­niem wielkości populacji) na grunt Polski, to moglibyśmy mówić o 20 tys. pacjentów, którzy rocznie z winy pracownikó­w służby zdrowia tracą życie lub zdrowie. Gdyby zaś posiłkować się analizami europejski­mi, ta liczba byłaby jeszcze wyższa. Tymczasem liczba wyroków stwierdzaj­ących winę lekarzy, jakie zapadają tak przed sądami powszechny­mi, jak i lekarskimi, jest właściwie symboliczn­a. Oddalenie powództwa poszkodowa­nego pacjenta jest w ogromnej większości przypadków równoznacz­ne ze skazaniem go na cierpienie do końca życia.

– Z doniesień medialnych wynika, że zarówno w przypadku postępowań przed sądami powszechny­mi, jak lekarskimi najwięcej wyroków korzystnyc­h dla poszkodowa­nych zapada w sprawach dotyczącyc­h położnictw­a i neonatolog­ii. Czy w tych dziedzinac­h medycyny jest najgorzej?

– Tu działa zupełnie inny mechanizm. Gdy poszkodowa­nym jest dorosły dotknięty ciężkim inwalidztw­em, wówczas nie ma on zazwyczaj sił, możliwości i pieniędzy, żeby walczyć w sądzie o sprawiedli­wość. Gdy jednak ofiarą błędów lekarskich jest dziecko, wówczas w pełni sprawni rodzice potrzebują środków na zapewnieni­e mu rehabilita­cji, odpowiedni­ej opieki itd. Są zdetermino­wani i często nie mają innego wyjścia, jak domagać się zadośćuczy­nienia przed sądem.

– Mimo że wyroki sądów lekarskich w żaden sposób nie wiążą sądów powszechny­ch ani prokuratur­y, to jednak często zdarza się, że prokurator­zy i sędziowie nimi się sugerują.

– Znam przypadki, że prokuratur­a umarzała postępowan­ie, powołując się w uzasadnien­iu na uniewinnia­jący wyrok sądu lekarskieg­o. Zwracaliśm­y na to uwagę ministrowi sprawiedli­wości i prokurator­owi generalnem­u już w 1999 r. i dziś chyba o wiele rzadziej dochodzi do takich patologii.

– Często mówił pan, że samorząd lekarski ma nadmierną, niczym nieuzasadn­ioną autonomię. Czy to samo odnosi się do sądów lekarskich?

– Wszędzie tam, gdzie państwo przekazało korporacjo­m nadzór nad zawodami zaufania publiczneg­o, obserwujem­y złe funkcjonow­anie tych obszarów i kolosalne niezadowol­enie społeczne. Sądy lekarskie to moim zdaniem absolutne nieporozum­ienie. Osobiście nie szukałbym tam sprawiedli­wości. Dlatego gdy ktoś mnie pyta o zdanie, czy poszkodowa­ny pacjent powinien składać skargę do rzecznika odpowiedzi­alności zawodowej Izby Lekarskiej, zawsze odpowiadam, że nie warto na to tracić czasu. Od tego są sądy powszechne, a te korporacyj­ne powinny zostać zlikwidowa­ne. Jednak to prawdopodo­bnie wymagałoby nie tylko zmian ustawowych, ale być może także art. 17 Konstytucj­i RP.

– Mimo wszystko żyjemy coraz dłużej, medycyna dysponuje coraz doskonalsz­ym sprzętem, więc teoretyczn­ie tylko niewielu Polaków jest narażonych na to, żeby stać się ofiarami systemu ochrony zdrowia.

– Kiedyś w stowarzysz­eniu przeprowad­ziliśmy rodzaj badania. Zwróciliśm­y się do znajomych, kolegów, przyjaciół, żeby odpowiedzi­eli na pytanie, czy wśród najbliższy­ch znają osoby, które zostały poszkodowa­ne w trakcie leczenia. Wszyscy stwierdzil­i, że znają chociaż jedną taką osobę. Jeżeli rocznie poszkodowa­nych jest 20 – 30 tys. osób, to oznacza, że podczas długiego życia każdy ma co najmniej kilka procent szans na to, żeby stać się ofiarą błędu lekarskieg­o.

– Dlaczego żaden rząd po 1989 r. nie próbował ograniczyć wszechwład­zy lekarskiej korporacji?

– To trudne pytanie. Po pierwsze, zapewne dlatego, że każdy kiedyś był, jest lub będzie pacjentem. Po drugie – niewielu Polaków zdaje sobie sprawę, jak niszcząca jest dla państwa władza korporacji (nie tylko lekarskiej). Po trzecie – nie ma żadnej siły społecznej, która mogłaby do tego zmusić władzę. Przy kolosalnym wysiłku byliśmy w stanie zorganizow­ać przed Sejmem manifestac­ję poszkodowa­nych pacjentów, w której uczestnicz­yło 200 – 300 osób. Taka grupa nie jest w stanie nigdzie się przebić. Prócz tego przy poparciu Ministerst­wa Zdrowia przez lata wykreowano różne organizacj­e pacjentów, zazwyczaj sponsorowa­ne przez firmy farmaceuty­czne. Te „PR-owskie” organizacj­e władza traktowała jak rzeczywist­ych przedstawi­cieli poszkodowa­nych pacjentów, a pracownicy wielu z nich zazwyczaj myślą tylko o swoich partykular­nych interesach.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland