Zabójstwo w Sandomierzu
Mówili na nią Ukrainka, choć była Polką z krwi i kości. Było tak być może dlatego, że przez wiele lat miała kontakty właśnie z naszymi sąsiadami ze Wschodu. Ta starsza pani często wynajmowała im pokoje i pomagała w interesach. Miała jednak diametralnie zmienić swoje życie – planowała na stałe wyjechać z Sandomierza do USA. Nie zdążyła jednak, bowiem ktoś w brutalny sposób przerwał jej życie.
30 listopada 1997 roku o godzinie 12.10 dyżurny Komendy Rejonowej Policji w Sandomierzu został powiadomiony przez lokatorkę bloku przy ulicy Króla, że coś niepokojącego dzieje się z panią Ireną N. Twierdziła, że drzwi do mieszkania sąsiadki są otwarte, a ona nie daje oznak życia. Dzwoniąca twierdziła, że pani Irena jest osobą w podeszłym wieku i mogło się jej coś stać.
Gdy policjanci weszli do mieszkania, ujrzeli, że jego właścicielka leży na wersalce w dużym pokoju. Górną część jej ciała przykrywała poduszka. Na szyi kobiety widać było zaciśnięty biały przewód elektryczny. Jak później ustalił lekarz, kobieta nie żyła od kilkunastu godzin. W tym samym pokoju był włączony telewizor, a w kuchni palił się ogień na jednym z palników. Stwierdzono też, że w pokoju, gdzie znaleziono ciało, ktoś przeszukał zawartość szafy. Dokładnie nie udało się ustalić, co zginęło. Najprawdopodobniej mordercy (morderca) ukradli złotą obrączkę i damski radziecki zegarek. Policjantów zdziwił fakt, że w czasie oględzin w mieszkaniu znaleziono sporo złotej biżuterii, której mordercy nie zabrali.
Pani Irena mieszkała w centrum Sandomierza przy ulicy Króla. To niedaleko bazaru, na którym m.in. handlowali Ukraińcy. Przez ostatnie miesiące pani Irena wynajmowała pokój handlującym, więc przez jej mieszkanie przewinęło się wiele osób. Z niewiadomych powodów w połowie 1997 roku pani Irena zrezygnowała z wynajmowania lokalu Ukraińcom. Prawdopodobnie powodem był zbliżający się termin wyjazdu do Ameryki. Ostatni raz Irenę N. widziano 29 listopada 1997 roku, kiedy około godziny 16 sprawdzała skrzynkę pocztową na klatce schodowej.
Sąsiadkę zaniepokoiły uchylone drzwi do mieszkania emerytki. Wiadomo było, że pani Irena była osobą nader ostrożną – nigdy nie zostawiła otwartych drzwi. Jak ustalono, zawsze przez wizjer sprawdzała, kto dzwoni, a kiedy się upewniła, że zna gości, wpuszczała ich do domu.
W jednej z hipotez założono, że zabójstwa dokonali obywatele Ukrainy kiedyś mieszkający u pani Ireny. Tuż przed pojawieniem się morderców pani Irena wstawiła wodę na herbatę. Musiała więc ich znać i na nich czekać. Nie było wątpliwości, że mordercy udusili gospodynię białym kablem od grzałki. Takimi grzałkami m.in. handlowano na miejscowym bazarze.
Policyjne rozpoznanie pozwoliło ustalić, że tuż przed zabójstwem widziano mężczyznę w wieku 20 – 26 lat, 170 cm wzrostu, o normalnej sylwetce. Miał krzywe, beczkowate nogi i charakterystycznie stawiał stopy palcami na zewnątrz. Miał wystające kości policzkowe, włosy czarne, krótkie, uczesane do tyłu, obcięte na kant, brwi czarne, szerokie, lekko łukowate, cerę ciemną, lekki czarny zarost, a w lewym uchu srebrny kolczyk w formie kółeczka z zawieszonym na nim krzyżykiem. Ubrany był w czarną skórzaną kurtkę, ciemnoniebieskie dżinsy, sznurowane skórzane półbuty koloru bordowego.
Mężczyznę tego widziano na klatce schodowej, gdzie mieszkała Irena N. Towarzyszyły mu dwie kobiety. Jedna drobna w wieku 50 – 60 lat (w fioletowym berecie na głowie), druga około 30 lat, szczupła blondynka. To byli najprawdopodobniej sprawcy tej zbrodni. Niestety, nigdy nie ustalono personaliów tych osób.