Bez sportu moje życie nie byłoby nic warte
Przed laty uważany byłza jeden z największych talentów w polskiej piłce. Jeszcze niedawno Mirosław Okoński walczył o powrót do zdrowia
Ikona poznańskiego Lecha. Gwiazda i legenda tego klubu. Ulubieniec publiczności. Lewonożny napastnik, znakomity technik. Mówiono o nim piłkarski artysta, wirtuoz. Nazywano „Paganinim futbolu”, a także „Brazylijczykiem w polskiej skórze”. Zagrał w polskiej lidze ponad 260 meczów. Strzelił 84 bramki. Grał nie tylko w Lechu, ale iw Legii Warszawa. Przez dwa lata występował w barwach klubu Hamburger SV, zdobywając w Bundeslidze 15 goli. Tyle samo grał w greckim AEK Ateny, gdzie strzelił 22 bramki. Potem pracował jako trener. Od kilku lat zmaga się z chorobą. Jest po trzech operacjach.
Od naszej pierwszej rozmowy telefonicznej do spotkania mija ponad pół roku. Niestety, z jego zdrowiem wciąż nie jest dobrze. – Muszę się bardzo kontrolować. W ciągu półtora roku przeszedłem trzy operacje. To były poważne zabiegi. Marskość wątroby i kłopoty z trzustką.
Wzrusza się, kiedy mówi o pomocy, jaką sprezentowali mu kibice Lecha. Bo mimo że przez wiele lat zarabiał całkiem dobrze, to z oszczędności niewiele pozostało. A leczenie kosztowało. – To była inicjatywa ludzi z Fabryki Futbolu. To agencja menedżerska. Zaproponowali, aby zorganizować zbiórkę pieniędzy na moją operację i na rehabilitację. To są naprawdę duże koszty. Potrzebne było kilkadziesiąt tysięcy złotych. Zbiórkę zorganizowała też córka piłkarza. – W krótkim czasie ludzie dobrej woli wpłacili pieniądze. Jednego dnia na koncie pojawiło się 13 tysięcy złotych. Czułem to wsparcie całym sobą. Jestem wszystkim bardzo wdzięczny. Tak więc kłopoty finansowe zniknęły.
Pierwsze problemy pojawiły się w 2018 r. Trudno się jednak dziwić, gdyż nie było tajemnicą, że przez wiele lat nie oszczędzał siebie, ani zdrowia, lubił imprezować z kolegami i nie wylewał za kołnierz. – Nie będę siebie ani innych oszukiwał. Nie żyłem zbyt higienicznie. Za dużo papierosów i mocniejszych trunków. I to zapewne sprawiło, że organizm wysiadł. Na szczęście lekarze szybko to wykryli i na czas otrzymałem pierwszą pomoc. Nie usłyszał od razu całej prawdy. – Zlecili mi dietę, powiedzieli, co mogę, a czego nie. Podczas pierwszej operacji oczyścili trzustkę i wątrobę. Niestety, po kilku miesiącach okazało się, że wciąż nie jest dobrze. Kolejny zabieg możliwy był jednak dopiero po pół roku. Była bowiem obawa, czy serce wytrzyma.
Druga operacja przebiegła bez problemów. – Była jednak ciężka i dla lekarzy, i dla mnie. Pomogła, ale nie brakowało później trudnych momentów, były nawroty. Z czasem wszystko się unormowało. Niestety, nie wiadomo, dlaczego po prawej stronie nad wątrobą wyskoczyła mi taka bańka. I bolała. Lekarze bali się operować, bo byłem już po dwóch zabiegach. Musiałem więc odczekać. I 3 maja 2019 roku miałem trzecią operację.
Potem czekało go kilka miesięcy rehabilitacji. – I częste wizyty u lekarzy. Brałem mnóstwo silnych leków. Zalecono mi dużo odpoczynku, świeże powietrze, spokój, wodę. Generalnie relaks. Na pewno nie mogłem grać w piłkę. A tego bardzo mi brakowało.
Teraz czuje się znacznie lepiej. – Już próbuję trochę biegać, a raczej truchtać. Powoli dochodzę do siebie. Jest naprawdę lepiej. Najważniejsze, że mogę już chodzić na mecze.
Pochodzi z Koszalina. Tam się urodził. Po szkole podstawowej uczył się w Zasadniczej Szkole Mechanicznej, w klasie mechanik samochodowy. – Potem chciałem iść do technikum. Ale już nie zdążyłem, bo wyjechałem do Poznania, do Lecha. Od dziecka był zakochany w piłce nożnej. Dużo grał na podwórku. Kiedy był w II klasie szkoły podstawowej, organizowano Turniej Dzikich Drużyn. – Wystawiliśmy zespół z podwórka. No i wygraliśmy. Zobaczył mnie wtedy trener Leon Demydczuk. Był szkoleniowcem trampkarzy i juniorów Gwardii Koszalin. Zapytał, czy chciałbym grać. I zacząłem chodzić na treningi. Wciągnęło mnie to.
Miał jednak problem z ojcem. – Nie chciał, abym był w Gwardii, bo to był klub milicyjny. Nie lubił ich. Dla niego ważny był Bałtyk. Dlatego nic mu nie powiedziałem. Ale zagraliśmy turniej noworoczny. I dwa dni później się dowiedział. Z gazety, gdzie napisano, że syn Władysława Okońskiego zdobył tytuł króla strzelców. W domu była awantura, ale dzięki mamie doszliśmy do porozumienia. Potem nawet mi kibicował.
Najpierw grał w trampkarzach, potem trafił do juniorów. W wieku 14 lat został powołany do reprezentacji Polski w tej grupie wiekowej. – Podczas zgrupowania w Toruniu trener Marian Szczechowicz powiedział, że mam szykować się na wyjazd do Norwegii. Ogromne wyróżnienie i nobilitacja. Rok później zaczął już trenować z pierwszym zespołem Gwardii, który występował
w II lidze. W meczu ligowym zadebiutował, mając lat 16. – Strzeliłem pierwszą bramkę, ale i dostałem pierwszą żółtą kartkę. Potem grałem już we wszystkich ligowych meczach. Dostrzegli go działacze z Górnika Zabrze, z Lecha i szczecińskiej Pogoni. – Pierwsi z propozycją przejścia zgłosili się działacze ze Szczecina. Uzgodniono warunki, ale potem ich prezes gdzieś wyjechał, a działacze zmienili zdanie. Górnik w ogóle mnie nie interesował, gdyż był za daleko. A kilka dni później pojawili się ludzie z Poznania i złożyli ofertę z Lecha. Zgodzili się na moje warunki i wywieźli mnie do swojego ośrodka kolejowego w Sierakowie. Dlaczego? Abym nie zmienił zdania. Nie miałem z nikim kontaktu. Czułem się jak internowany. Po tygodniu zawieźli go do Poznania i podpisali kontrakt. – Do Koszalina już wtedy nie wróciłem. Zamieszkałem w hotelu i rozpocząłem treningi. Od razu grałem w I zespole Lecha. Zadebiutowałem w meczu z Górnikiem Zabrze w Poznaniu.
W sumie wystąpił w barwach Lecha, z przerwami, 200 razy. Strzelił 68 bramek. Był na boisku prawdziwym wirtuozem. – Kochałem technikę. Pomógł mi trener Demydczuk, który kazał mi w każdej wolnej chwili żonglować piłką. Uwielbiałem to. Bawiłem się tym. Ostatecznie byłem w stanie podbijać piłkę ponad trzy tysiące razy.
Dodaje, że szybkość sobie wypracował. – Lubiłem dryblingi. Często je trenowałem. Robiłem to dla przyjemności. Ogromna pasja. I frajda.
Występował głównie jako lewoskrzydłowy i rozgrywający. Zawsze grał lewą nogą. Wybór, przypadek? Dlaczego? – Nie wiem. Piszę prawą ręką, ale kopię lewą nogą.
Przez cały czas grał w kadrze Polski juniorów. W 1977 r., a więc kiedy już występował w barwach Lecha, znalazł się w pierwszej reprezentacji. Wystąpił w wygranym 2:1 meczu towarzyskim ze Szwecją we Wrocławiu.
Po trzech latach gry w Lechu został powołany do wojska. – Trafiłem do Legii Warszawa. Już dawno się na mnie czaili. I mnie zgarnęli. W barwach wojskowych z Łazienkowskiej występowałem przez dwa lata. Zagrałem w 52 meczach, strzeliłem 15 goli. Dwukrotnie zdobywałem z tą drużyną Puchar Polski.
Opowiada, że na zakończenie służby dostał propozycję podpisania zawodowego kontraktu.
– Nie zgodziłem się, bo żona nie przepadała za Warszawą. Lepiej czuła się w Poznaniu. Znajomi radzili podpisać i zostać, że to jednak stolica, ale podjęliśmy decyzję, że wracamy do Poznania. Czułem też cały czas wielką sympatię kibiców Kolejorza, którzy przyjeżdżali do mnie na mecze do Warszawy. Dlatego powrót był dla mnie zupełnie naturalny.
W Lechu grał przez kolejne cztery lata. Był najlepszym napastnikiem tego zespołu, a także najskuteczniejszym piłkarzem polskiej ligi. Trudno się zatem dziwić, że pojawiły się propozycje z klubów zachodnich. – Pierwsza oferta była z Paryża, z Paris
Saint-Germain FC. W mojej sprawie do Poznania przyjechał sam Jean-Paul Belmondo. Bardzo chciałem tam wyjechać, ale nie puścili mnie, ponieważ przepisy dopuszczały wyjazd dopiero po trzydziestce. Jednak kilka lat później, w 1986 roku, dostał zgodę i wyjechał do Hamburga. Podpisał kontrakt na dwa lata z klubem Hamburger SV. I został gwiazdą tej drużyny. Jego akcje i gole zachwycały niemieckich kibiców. – Byłem bardzo zadowolony z warunków. Już po roku, kiedy zdobyliśmy Puchar Niemiec i tytuł wicemistrza Bundesligi, podpisałem kontrakt na następne dwa lata. Niestety, ze względów politycznych, można powiedzieć, to się nie udało. Władze klubu zażądały ode mnie, abym został Niemcem, żebym zrobił niemiecki paszport. W klubie mogło bowiem grać tylko dwóch cudzoziemców, a oni chcieli kupić nowych zawodników z zagranicy. Nie zgodziłem się. Musiał zatem odejść. Otrzymał jednak propozycję z Anderlechtu Bruksela, a chwilę później z Grecji. – Wybrałem AEK Ateny. Wolę ciepło. Zresztą nigdy nie żałowałem tej decyzji. Dość szybko podpisał kontrakt i w ciągu dwóch dni był już w Grecji. – Na lotnisku w Atenach witało mnie kilka tysięcy osób. Czułem się niesamowicie.
Z greckim zespołem grał w europejskich pucharach. Zdobył też z tą drużyną mistrza kraju. W sumie wystąpił w ponad 70 meczach, zdobywając 22 gole. – Mogłem przedłużyć kontrakt, ale już nie chciałem, bo w klubie wiele się pozmieniało. Poszedłem do Korintios, to był beniaminek. Grałem tam przez rok. Po powrocie do Polski znowu występował w Lechu.
– Miałem już swoje lata, ale wciąż mnie chcieli. Niestety, zagrałem tylko trzy mecze, gdyż nie porozumieliśmy się z trenerem Henrykiem Apostelem.
Przeniósł się do poznańskiej Olimpii. – Poprosił mnie o to prezes tego klubu. Grałem, ale niewiele, gdyż złapałem kontuzję.
Miał już dosyć polskiej piłki, ligi, dziwnych trenerów. Chciał wyjechać za granicę. I było mu obojętne, czy do III, czy innej ligi. – Zacząłem grać w Concordii Hamburg. Dali porządne pieniądze. Po roku wróciłem na chwilę do Poznania i znowu wyjechałem do Niemiec, występowałem w Raspo Elmshorn. Też przez rok.
Przez cały czas powoływany był do kadry narodowej, ale rzadko grał. W sumie w reprezentacji wystąpił tylko 29 razy. Po powrocie z Niemiec grał jeszcze w piłkę w kilku polskich klubach IV-ligowych. Zakończył oficjalnie karierę, kiedy był już 40-latkiem. – Potem jednak dalej grywałem. Byłem też grającym trenerem. Przez kilka lat byłem szkoleniowcem w różnych klubach. Wcześniej zrobiłem papiery trenerskie.
Kiedy zachorował, pożegnał się jednak na dobre ze sportem. – Wcześniej nigdy nie brakowało mi zajęcia. Miałem też indywidualne treningi, pracowałem na zlecenie. Nie narzekałem. Nigdy nie czuł się też niedoceniony. – Nigdy na to nie patrzyłem. Miałem swoje życie. Do dziś kocham piłkę, oglądam w telewizji wszystkie mecze. Ostatnio zaciekawiła mnie koszykówka i boks. Bez sportu moje życie nie byłoby nic warte.