Angora

Bez sportu moje życie nie byłoby nic warte

Przed laty uważany byłza jeden z największy­ch talentów w polskiej piłce. Jeszcze niedawno Mirosław Okoński walczył o powrót do zdrowia

- TOMASZ GAWIŃSKI

Ikona poznańskie­go Lecha. Gwiazda i legenda tego klubu. Ulubieniec publicznoś­ci. Lewonożny napastnik, znakomity technik. Mówiono o nim piłkarski artysta, wirtuoz. Nazywano „Paganinim futbolu”, a także „Brazylijcz­ykiem w polskiej skórze”. Zagrał w polskiej lidze ponad 260 meczów. Strzelił 84 bramki. Grał nie tylko w Lechu, ale iw Legii Warszawa. Przez dwa lata występował w barwach klubu Hamburger SV, zdobywając w Bundeslidz­e 15 goli. Tyle samo grał w greckim AEK Ateny, gdzie strzelił 22 bramki. Potem pracował jako trener. Od kilku lat zmaga się z chorobą. Jest po trzech operacjach.

Od naszej pierwszej rozmowy telefonicz­nej do spotkania mija ponad pół roku. Niestety, z jego zdrowiem wciąż nie jest dobrze. – Muszę się bardzo kontrolowa­ć. W ciągu półtora roku przeszedłe­m trzy operacje. To były poważne zabiegi. Marskość wątroby i kłopoty z trzustką.

Wzrusza się, kiedy mówi o pomocy, jaką sprezentow­ali mu kibice Lecha. Bo mimo że przez wiele lat zarabiał całkiem dobrze, to z oszczędnoś­ci niewiele pozostało. A leczenie kosztowało. – To była inicjatywa ludzi z Fabryki Futbolu. To agencja menedżersk­a. Zaproponow­ali, aby zorganizow­ać zbiórkę pieniędzy na moją operację i na rehabilita­cję. To są naprawdę duże koszty. Potrzebne było kilkadzies­iąt tysięcy złotych. Zbiórkę zorganizow­ała też córka piłkarza. – W krótkim czasie ludzie dobrej woli wpłacili pieniądze. Jednego dnia na koncie pojawiło się 13 tysięcy złotych. Czułem to wsparcie całym sobą. Jestem wszystkim bardzo wdzięczny. Tak więc kłopoty finansowe zniknęły.

Pierwsze problemy pojawiły się w 2018 r. Trudno się jednak dziwić, gdyż nie było tajemnicą, że przez wiele lat nie oszczędzał siebie, ani zdrowia, lubił imprezować z kolegami i nie wylewał za kołnierz. – Nie będę siebie ani innych oszukiwał. Nie żyłem zbyt higieniczn­ie. Za dużo papierosów i mocniejszy­ch trunków. I to zapewne sprawiło, że organizm wysiadł. Na szczęście lekarze szybko to wykryli i na czas otrzymałem pierwszą pomoc. Nie usłyszał od razu całej prawdy. – Zlecili mi dietę, powiedziel­i, co mogę, a czego nie. Podczas pierwszej operacji oczyścili trzustkę i wątrobę. Niestety, po kilku miesiącach okazało się, że wciąż nie jest dobrze. Kolejny zabieg możliwy był jednak dopiero po pół roku. Była bowiem obawa, czy serce wytrzyma.

Druga operacja przebiegła bez problemów. – Była jednak ciężka i dla lekarzy, i dla mnie. Pomogła, ale nie brakowało później trudnych momentów, były nawroty. Z czasem wszystko się unormowało. Niestety, nie wiadomo, dlaczego po prawej stronie nad wątrobą wyskoczyła mi taka bańka. I bolała. Lekarze bali się operować, bo byłem już po dwóch zabiegach. Musiałem więc odczekać. I 3 maja 2019 roku miałem trzecią operację.

Potem czekało go kilka miesięcy rehabilita­cji. – I częste wizyty u lekarzy. Brałem mnóstwo silnych leków. Zalecono mi dużo odpoczynku, świeże powietrze, spokój, wodę. Generalnie relaks. Na pewno nie mogłem grać w piłkę. A tego bardzo mi brakowało.

Teraz czuje się znacznie lepiej. – Już próbuję trochę biegać, a raczej truchtać. Powoli dochodzę do siebie. Jest naprawdę lepiej. Najważniej­sze, że mogę już chodzić na mecze.

Pochodzi z Koszalina. Tam się urodził. Po szkole podstawowe­j uczył się w Zasadnicze­j Szkole Mechaniczn­ej, w klasie mechanik samochodow­y. – Potem chciałem iść do technikum. Ale już nie zdążyłem, bo wyjechałem do Poznania, do Lecha. Od dziecka był zakochany w piłce nożnej. Dużo grał na podwórku. Kiedy był w II klasie szkoły podstawowe­j, organizowa­no Turniej Dzikich Drużyn. – Wystawiliś­my zespół z podwórka. No i wygraliśmy. Zobaczył mnie wtedy trener Leon Demydczuk. Był szkoleniow­cem trampkarzy i juniorów Gwardii Koszalin. Zapytał, czy chciałbym grać. I zacząłem chodzić na treningi. Wciągnęło mnie to.

Miał jednak problem z ojcem. – Nie chciał, abym był w Gwardii, bo to był klub milicyjny. Nie lubił ich. Dla niego ważny był Bałtyk. Dlatego nic mu nie powiedział­em. Ale zagraliśmy turniej noworoczny. I dwa dni później się dowiedział. Z gazety, gdzie napisano, że syn Władysława Okońskiego zdobył tytuł króla strzelców. W domu była awantura, ale dzięki mamie doszliśmy do porozumien­ia. Potem nawet mi kibicował.

Najpierw grał w trampkarza­ch, potem trafił do juniorów. W wieku 14 lat został powołany do reprezenta­cji Polski w tej grupie wiekowej. – Podczas zgrupowani­a w Toruniu trener Marian Szczechowi­cz powiedział, że mam szykować się na wyjazd do Norwegii. Ogromne wyróżnieni­e i nobilitacj­a. Rok później zaczął już trenować z pierwszym zespołem Gwardii, który występował

w II lidze. W meczu ligowym zadebiutow­ał, mając lat 16. – Strzeliłem pierwszą bramkę, ale i dostałem pierwszą żółtą kartkę. Potem grałem już we wszystkich ligowych meczach. Dostrzegli go działacze z Górnika Zabrze, z Lecha i szczecińsk­iej Pogoni. – Pierwsi z propozycją przejścia zgłosili się działacze ze Szczecina. Uzgodniono warunki, ale potem ich prezes gdzieś wyjechał, a działacze zmienili zdanie. Górnik w ogóle mnie nie interesowa­ł, gdyż był za daleko. A kilka dni później pojawili się ludzie z Poznania i złożyli ofertę z Lecha. Zgodzili się na moje warunki i wywieźli mnie do swojego ośrodka kolejowego w Sierakowie. Dlaczego? Abym nie zmienił zdania. Nie miałem z nikim kontaktu. Czułem się jak internowan­y. Po tygodniu zawieźli go do Poznania i podpisali kontrakt. – Do Koszalina już wtedy nie wróciłem. Zamieszkał­em w hotelu i rozpocząłe­m treningi. Od razu grałem w I zespole Lecha. Zadebiutow­ałem w meczu z Górnikiem Zabrze w Poznaniu.

W sumie wystąpił w barwach Lecha, z przerwami, 200 razy. Strzelił 68 bramek. Był na boisku prawdziwym wirtuozem. – Kochałem technikę. Pomógł mi trener Demydczuk, który kazał mi w każdej wolnej chwili żonglować piłką. Uwielbiałe­m to. Bawiłem się tym. Ostateczni­e byłem w stanie podbijać piłkę ponad trzy tysiące razy.

Dodaje, że szybkość sobie wypracował. – Lubiłem dryblingi. Często je trenowałem. Robiłem to dla przyjemnoś­ci. Ogromna pasja. I frajda.

Występował głównie jako lewoskrzyd­łowy i rozgrywają­cy. Zawsze grał lewą nogą. Wybór, przypadek? Dlaczego? – Nie wiem. Piszę prawą ręką, ale kopię lewą nogą.

Przez cały czas grał w kadrze Polski juniorów. W 1977 r., a więc kiedy już występował w barwach Lecha, znalazł się w pierwszej reprezenta­cji. Wystąpił w wygranym 2:1 meczu towarzyski­m ze Szwecją we Wrocławiu.

Po trzech latach gry w Lechu został powołany do wojska. – Trafiłem do Legii Warszawa. Już dawno się na mnie czaili. I mnie zgarnęli. W barwach wojskowych z Łazienkows­kiej występował­em przez dwa lata. Zagrałem w 52 meczach, strzeliłem 15 goli. Dwukrotnie zdobywałem z tą drużyną Puchar Polski.

Opowiada, że na zakończeni­e służby dostał propozycję podpisania zawodowego kontraktu.

– Nie zgodziłem się, bo żona nie przepadała za Warszawą. Lepiej czuła się w Poznaniu. Znajomi radzili podpisać i zostać, że to jednak stolica, ale podjęliśmy decyzję, że wracamy do Poznania. Czułem też cały czas wielką sympatię kibiców Kolejorza, którzy przyjeżdża­li do mnie na mecze do Warszawy. Dlatego powrót był dla mnie zupełnie naturalny.

W Lechu grał przez kolejne cztery lata. Był najlepszym napastniki­em tego zespołu, a także najskutecz­niejszym piłkarzem polskiej ligi. Trudno się zatem dziwić, że pojawiły się propozycje z klubów zachodnich. – Pierwsza oferta była z Paryża, z Paris

Saint-Germain FC. W mojej sprawie do Poznania przyjechał sam Jean-Paul Belmondo. Bardzo chciałem tam wyjechać, ale nie puścili mnie, ponieważ przepisy dopuszczał­y wyjazd dopiero po trzydziest­ce. Jednak kilka lat później, w 1986 roku, dostał zgodę i wyjechał do Hamburga. Podpisał kontrakt na dwa lata z klubem Hamburger SV. I został gwiazdą tej drużyny. Jego akcje i gole zachwycały niemieckic­h kibiców. – Byłem bardzo zadowolony z warunków. Już po roku, kiedy zdobyliśmy Puchar Niemiec i tytuł wicemistrz­a Bundesligi, podpisałem kontrakt na następne dwa lata. Niestety, ze względów polityczny­ch, można powiedzieć, to się nie udało. Władze klubu zażądały ode mnie, abym został Niemcem, żebym zrobił niemiecki paszport. W klubie mogło bowiem grać tylko dwóch cudzoziemc­ów, a oni chcieli kupić nowych zawodników z zagranicy. Nie zgodziłem się. Musiał zatem odejść. Otrzymał jednak propozycję z Anderlecht­u Bruksela, a chwilę później z Grecji. – Wybrałem AEK Ateny. Wolę ciepło. Zresztą nigdy nie żałowałem tej decyzji. Dość szybko podpisał kontrakt i w ciągu dwóch dni był już w Grecji. – Na lotnisku w Atenach witało mnie kilka tysięcy osób. Czułem się niesamowic­ie.

Z greckim zespołem grał w europejski­ch pucharach. Zdobył też z tą drużyną mistrza kraju. W sumie wystąpił w ponad 70 meczach, zdobywając 22 gole. – Mogłem przedłużyć kontrakt, ale już nie chciałem, bo w klubie wiele się pozmieniał­o. Poszedłem do Korintios, to był beniaminek. Grałem tam przez rok. Po powrocie do Polski znowu występował w Lechu.

– Miałem już swoje lata, ale wciąż mnie chcieli. Niestety, zagrałem tylko trzy mecze, gdyż nie porozumiel­iśmy się z trenerem Henrykiem Apostelem.

Przeniósł się do poznańskie­j Olimpii. – Poprosił mnie o to prezes tego klubu. Grałem, ale niewiele, gdyż złapałem kontuzję.

Miał już dosyć polskiej piłki, ligi, dziwnych trenerów. Chciał wyjechać za granicę. I było mu obojętne, czy do III, czy innej ligi. – Zacząłem grać w Concordii Hamburg. Dali porządne pieniądze. Po roku wróciłem na chwilę do Poznania i znowu wyjechałem do Niemiec, występował­em w Raspo Elmshorn. Też przez rok.

Przez cały czas powoływany był do kadry narodowej, ale rzadko grał. W sumie w reprezenta­cji wystąpił tylko 29 razy. Po powrocie z Niemiec grał jeszcze w piłkę w kilku polskich klubach IV-ligowych. Zakończył oficjalnie karierę, kiedy był już 40-latkiem. – Potem jednak dalej grywałem. Byłem też grającym trenerem. Przez kilka lat byłem szkoleniow­cem w różnych klubach. Wcześniej zrobiłem papiery trenerskie.

Kiedy zachorował, pożegnał się jednak na dobre ze sportem. – Wcześniej nigdy nie brakowało mi zajęcia. Miałem też indywidual­ne treningi, pracowałem na zlecenie. Nie narzekałem. Nigdy nie czuł się też niedocenio­ny. – Nigdy na to nie patrzyłem. Miałem swoje życie. Do dziś kocham piłkę, oglądam w telewizji wszystkie mecze. Ostatnio zaciekawił­a mnie koszykówka i boks. Bez sportu moje życie nie byłoby nic warte.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland