Epitafium: „Tu leży ten, który miał pierwszeństwo”
Takimi słowami podczas kursu na prawo jazdy w połowie lat osiemdziesiątych instruktor próbował obudzić w nas, przyszłych kierowcach, wyobraźnię potrzebną każdemu, kto uczestniczy w ruchu drogowym. Znaczyć to miało, że nikt na drodze nie ma BEZWZGLĘDNEGO pierwszeństwa: zawsze obowiązuje – i w efekcie wszystkim na zdrowie wychodzi – zasada ograniczonego zaufania. Dawno, dawno temu zrezygnowano z pełnego oznakowania skrzyżowań. Intencją ustawodawcy, między innymi, było to, by kierujący przed skrzyżowaniem zachował szczególną ostrożność, rozejrzał się i dopiero wtedy – rozumiejąc sytuację wokół siebie – pojechał. Pieszych uczono – już od przedszkola, że po dojściu do krawędzi jezdni trzeba spojrzeć w lewo, w prawo i jeszcze raz w lewo. Dopiero potem wchodziło się na jezdnię. Upierdliwe? Być może, ale o ile zdrowsze!
Nowe przepisy całkowicie zwalniają pieszych z myślenia, a co za tym idzie – narażają ich na większe niebezpieczeństwo niż dotychczas. Wkrótce badania – o ile będą rzetelne – wykażą, że liczba poszkodowanych pieszych drastycznie wzrosła. Przyczyna? Otóż człowiek, któremu wmówi się, że mu wszystko wolno, bo za skutki jego nieprzemyślanych zachowań odpowie ktoś inny, najprawdopodobniej zrobi to z entuzjazmem idioty. To kierujący będzie winien potrącenia „zombie” wchodzącego na przejście dla pieszych lub wręcz na jezdnię w sposób, który jeszcze niedawno uznany zostałby za wtargnięcie. To kierującemu zniszczy się życie za niefrasobliwość młodych mam, które z telefonem przy uchu wpychają przed sobą wózek z pociechą na jezdnię (właśnie w chwili, gdy to piszę, TVN24 podaje informację o takim zdarzeniu). Nie wspomnę już o właścicielach psów...
Zaznaczam, że jestem zarówno kierowcą, jak i pieszym. Nie staję w tej opinii po żadnej ze stron, choćby dlatego, że nie ma tutaj stron. W tym chaosie nazywanym ruchem drogowym musimy przetrwać z jak najmniejszymi stratami. Nowe przepisy, choć pozornie łaskawe dla pieszych, narażają ich na śmiertelne niebezpieczeństwo w stopniu większym niż dotychczas, jednocześnie jeszcze bardziej paraliżując ruch drogowy. A tak naprawdę chodzi o to, aby nie powiedziano o nikim, że nie żyje czy że porusza się na wózku inwalidzkim, ale WINA W ŚWIETLE PRAWA była po stronie kierowcy. Ludzie, myślcie! – to nie boli. MAKSYMILIAN STANISŁAWSKI (adres internetowy do wiadomości redakcji)