Czy mój rak poczeka?
Mam status sybiraka i tytuł represjonowanego. Dlaczego? Bo urodziłem się w durnym okresie – w 1945 roku – na Wileńszczyźnie, gdzie w tym czasie rządziły władze stalinowskie. Ojciec twardziel nie podpisał karty obywatela nowej władzy i jako nacjonalista oraz kułak został wraz z rodziną wysłany do Kraju Krasnojaskiego na Syberię.
Podróż trwała chyba miesiąc i odbywała się w bydlęcych wagonach. Był marzec – za Uralem to jeszcze zima. Kto nie przetrwał podróży, był wyrzucany z wagonu – jak studenciaki z Wilna, którzy nie mieli ciepłej odzieży ani żywności. Nam się udało.
Tajga potrzebowała taniej siły roboczej do piłowania drzew. Dzieci również miały zatrudnienie. Ale chleba brakowało. Trzeba było uzupełniać jadłospis pokrzywą, lebiodą i czeremszą (okazało się, że to znany obecnie czosnek niedźwiedzi) itp. Fakt, że to zdrowsze dania od dzisiejszych fast foodów (czy jak je tam zwą...) i dlatego ci, którzy cudem przeżyli, bo mieli szczęście i twarde charaktery, żyją do dziś. Nie mają, niestety, najlepiej...
Zaliczam 75. rok życia. Jestem dzieckiem tajgi i próbuję walczyć z rakiem. Ojciec zmarł na raka żołądka tuż po powrocie z Syberii. Powód – ciężka praca i niedożywienie. Mama – nowotwór zbyt późno wykryty i opieszale leczony. No i ja od ponad pół roku po rozpoznaniu raka prostaty. Czekam na rejestrację, potem na wyniki itp. Teraz czekam na kolejny zabieg, a po nim poczekam dwa tygodnie na wyniki. Potem będzie konsylium lekarskie, na które nie wiem, ile się czeka. Potem, być może, będą kolejne zabiegi. Gloria!
Czy mój rak będzie chciał jeszcze na to czekać? Być może, bo „dobra zmiana” wszystko może! Ale z tego, co widzę, może ona tylko dla swoich. A nim nie jestem – drugi sort... Jestem tylko byłym członkiem „Solidarności”, swego czasu zakładowym przewodniczącym tego związku. To były czasy prawdziwej solidarności! Ech, było, minęło... Pozostała wiara. I to na tyle. Może będzie zmiana? Może doczekam? Pozdrawiam redakcję BOLESŁAW M. (nazwisko i adres do wiadomości redakcji)