Prezydencki teleturniej (Angora)
W czasie telewizyjnej debaty 10 kandydatów dwaj posłowie zdecydowali o wyborach.
Gdy 10 kandydatów na urząd prezydenta zaciekle rywalizowało w telewizyjnej debacie, przy Nowogrodzkiej dwóch szeregowych posłów zdecydowało, że w maju wyborów nie będzie.
Senat „pracował” nad ustawą o głosowaniu korespondencyjnym, a w Sejmie trwało liczenie szabel. Jednak po zapowiedzi Jarosława Gowina, prezesa Porozumienia, że nie zgodzi się na majowe wybory (tylko w maju zgodnie z konstytucją można je było przeprowadzić), wydawało się, że w Zjednoczonej Prawicy nastąpi podział, a co za tym idzie, rząd Mateusza Morawieckiego straci większość parlamentarną. Wśród 18 posłów Porozumienia połowa była gotowa nie podporządkowywać się decyzji Gowina i głosować tak jak wielki koalicjant, ale wystarczyło, żeby pięciu posłów przeszło na stronę opozycji i ustawa nie zostałaby uchwalona. Z Nowogrodzkiej dochodziły jednoznaczne sygnały: ci, którzy „zdradzą”, stracą swoje rządowe stanowiska i koalicja z Porozumieniem przestanie istnieć.
Wszyscy czekali na debatę telewizyjną 10 kandydatów zarejestrowanych przez Państwową Komisję Wyborczą. Dużą niespodzianką był udział w niej Andrzeja Dudy, gdyż do tej pory każdy urzędujący prezydent godził się na uczestnictwo w debacie dopiero przed drugą turą. W tej sytuacji niemal niezauważone przeszło głosowanie w Senacie, który na dzień przed upływem terminu, zgodnie z przewidywaniami, odrzucił projekt ustawy o głosowaniu korespondencyjnym.
W telewizyjnym studiu pojawili się: Andrzej Duda, urzędujący prezydent (kandydat PiS), Małgorzata Kidawa-Błońska (Koalicja Obywatelska), Władysław Kosiniak-Kamysz (PSL), Robert Biedroń (Lewica), Krzysztof Bosak (Konfederacja), Stanisław Żółtek (Kongres Nowej Prawicy), Marek Jakubiak (Federacja dla Rzeczypospolitej), Mirosław Piotrowski (Ruch Prawdziwa Europa) oraz bezpartyjni: Paweł Tanajno i Szymon Hołownia.
Każdy z kandydatów miał odpowiedzieć na pięć pytań:
– W której zagranicznej stolicy złoży pan/ pani pierwszą oficjalną wizytę po objęciu urzędu prezydenta?
– Jak wrócić do wysokiego tempa rozwoju gospodarczego ostatnich lat?
– Jaka jest pana/pani koncepcja zapewnienia Polsce bezpieczeństwa militarnego i energetycznego? – Europa państw czy państwo Europa? – Gdy zostanie pan/pani prezydentem i na biurko trafi ustawa o podwyższeniu wieku emerytalnego i druga – wprowadzająca małżeństwa homoseksualne z możliwością adopcji dzieci, to czy podpisze pan/ pani takie ustawy?
Na końcu każdy z uczestników miał prawo do tzw. swobodnej wypowiedzi.
Cytaty z debaty
Debata była nudna. Większość kandydatów nie odpowiadała na temat, inni próbowali wygłaszać polityczne manifesty albo opowiadali banały. Przedstawiamy więc co ciekawsze wybrane fragmenty wypowiedzi niektórych kandydatów, nie informując, jakie zadano im pytanie, gdyż i tak nie miałoby to większego sensu.
Paweł Tanajno:
– Nie odwiedziłbym żadnej stolicy, zanim nie pojechałbym do polskich przedsiębiorców, którzy teraz są poddani eksterminacji przez rząd PiS. Pojechałbym do pani Doroty z Koszalina, fryzjerki, która utrzymuje dwójkę dzieci i ma od dziewięciu tygodni zamknięty salon. Próbowała otworzyć działalność, ale rząd Mateusza Morawieckiego ukarał ją 30 tys. kary. Pojechałbym do pana Jacka, który prowadzi warsztat samochodowy i stara się utrzymać swoją rodzinę, spłacać kredyty, zapłacić leasing, ale nie może tego zrobić, bo rząd Morawieckiego wystraszył klientów. Pojechałbym do Tadeusza Gołębiewskiego, który zastawił cały swój majątek, aby ratować 950 miejsc pracy, bo rząd i Andrzej Duda nie robią nic, żeby pomóc polskim przedsiębiorcom.
*** – Zapraszam wszystkich do grupy „strajk przedsiębiorców” na Facebooku. Jest nas tam bardzo dużo. To dzięki naszym strajkom, również na ulicach, rozpoczęło się luzowanie gospodarki. Ale czas na kolejny krok. Platforma ma 37 tys. członków, PiS – 40 tys., a nas w samym internecie jest 200 tys. Jak możemy się godzić na władzę tej grupki szaleńców? Przedsiębiorców są 2 miliony (...). Jeżeli głosowalibyśmy na jednego kandydata, to przykrylibyśmy tę partyjną hołotę czapkami.
*** – Nie dajcie sobie wmówić, że to pracodawcy was zwalniają. To politycy chcą waszego bezrobocia, obniżek pensji i zwolnień (...). Czy chcecie prezydenta – taką piękną laleczkę, czy kogoś, kto jest jednym z was? Prezydenta, który będzie twardo bronił konstytucji. Czy takiego, który będzie nad nią płakał? Czy chcecie prezydenta, który będzie silny i stawi opór dyktatorowi z Nowogrodzkiej, czy chcecie tygrysa?
Marek Jakubiak:
– Jest takie jedno miejsce, do którego szczególnie chciałbym pojechać – to jest Bruksela. Tam spotkałbym się z naszymi europosłami i powiedział im, że żaden orzeł do własnego gniazda nie robi.
*** – Człowiek spełniony, człowiek sukcesu. Chcę państwu podarować Marka Jakubiaka jako kandydata na prezydenta Rzeczpospolitej, który nie zawaha się użyć całej wiedzy i umiejętności na rzecz Rzeczpospolitej.
Robert Biedroń:
– Gdy pan prezydent z panem Macierewiczem bawią się ołowianymi żołnierzykami w armię ( Antoni Macierewicz przestał być ministrem obrony narodowej 9 stycznia 2018 r. – przyp. autora), ludzie mówią, że prawdziwym niebezpieczeństwem jest susza, epidemia, kryzys gospodarczy (...). My nie potrzebujemy F-35, bo one nie ugaszą pożaru w Biebrzy, nie sprawią, że zestrzelimy koronawirusa. Zamiast pseudoarmii Macierewicza potrzebujemy armii pielęgniarek (...). Potrzebujemy bezpieczeństwa energetycznego, a nie opowiadania, że węgla nam wystarczy na 200 lat, jak mówi pan prezydent.
Władysław Kosiniak-Kamysz:
– Kiedyś symbolem walki z niesprawiedliwym ustrojem był długopis. Dzisiaj długopis stał się symbolem wiernopoddańczej polityki Andrzeja Dudy wobec Jarosława Kaczyńskiego.
Małgorzata Kidawa-Błońska:
– Wygrałam z Jarosławem Kaczyńskim w Warszawie, tak samo wygramy z PiS-em w całej Polsce.
Stanisław Żółtek:
– Wiecie państwo, po co właściwie homoseksualiści chcą tego ślubu? Z powodu pieniędzy. Otóż małżeństwa formalne mogą się wspólnie rozliczać z podatku dochodowego, mają konkretny zysk, oni nie. Małżeństwa mają wspólny pieniądz i spadkowy podatek ( zerowy – przyp. autora). Zlikwidujmy ten podły podatek dochodowy, bo on i tak dochodów dla państwa nie przynosi, służy tylko kontroli ludności, i zlikwidujmy podatek spadkowy. Od razu odczepią się od małżeństw, a jeśli chcą, to niech sobie założą homoseksualny Kościół i tam sobie zawierają małżeństwa.
*** – Nie biadolmy. Zróbmy nowe rozdanie. Zniszczmy to, co niszczy gospodarkę. Zlikwidujmy podatek PIT, CIT, zmniejszmy pozostałe. Zlikwidujmy część koncesji, różnego rodzaju nakazów i zakazów. Pozbądźmy się biurokracji, przecież mamy jej wszyscy dość. Bogaćmy się bez bata urzędnika nad głową. Unia nam nie pozwoli? To wyjdźmy z tej Unii. Polexit. Dołączmy do Norwegii, Szwajcarii, Anglii.
*** Jeszcze przed telewizyjną debatą Stanisław Żółtek wsławił się odpowiedzią na pytanie internauty pana Eugeniusza: Czy jak zostanie prezydentem, to zapyta Trumpa o poratowanie szlugiem?
– Jakby był koło mnie, jakbyśmy razem siedzieli gdzieś tam na progu, jakby on miał szlugi, a ja bym nie miał, a ciężko by nam było, to może bym go poprosił. Pewnie tak. Jak będę prezydentem, to pewnie będę rzadko siedział na progu bez szluga. Trump też rzadko będzie koło mnie siedział, to nie będę miał takiej możliwości.
Jak Jarosław z Jarosławem
Według ankiety przeprowadzonej przez „Polskę The Times”, w debacie najlepiej wypadł Szymon Hołownia – 39 proc., przed Krzysztofem Bosakiem – 24 proc. i Andrzejem Dudą – 12,5 proc. Zwycięstwo Hołowni, który pokazał, że nie ma żadnego pojęcia o funkcjonowaniu państwa, dowodzi, iż każdy Polak zna się nie tylko na sporcie, ale i na polityce.
Wszyscy kandydaci odtrąbili zwycięstwo, ale najlepiej wypadł Krzysztof Bosak. Andrzej Duda też był dobrze przygotowany. Aż nawet za dobrze. Broń Boże, nie sugeruję, że jego sztab znał pytania, ale słuchając odpowiedzi prezydenta, nie wiem dlaczego, przypomniał mi się fragment filmu Stanisława Barei „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”, gdzie w teleturnieju rywalizowali pracownicy służby zdrowia.
– O jaki procent łóżek szpitalnych powiększyła się liczba miejsc w ostatnim okresie? – 7218 godzin. – Ale to jest odpowiedź na pytanie, którego jeszcze nie czytałem, a które brzmi: ile godzin w czynie społecznym przepracowała służba zdrowia?
Gdy kandydaci walczyli o głosy wyborców, przy ulicy Nowogrodzkiej w zaciszu gabinetu Jarosław Kaczyński i Jarosław Gowin uznali, że wybory w maju jednak się nie odbędą. Ciekawe, czy tą informacją wcześniej podzielili się z urzędującym prezydentem? Tuż po zakończeniu debaty obaj prezesi wydali wspólne oświadczenie.
W związku z odrzuceniem przez opozycję wszystkich konstruktywnych propozycji umożliwiających przeprowadzenie tegorocznych wyborów prezydenckich w terminie konstytucyjnym, partie Prawo i Sprawiedliwość oraz Porozumienie Jarosława Gowina
przygotowały rozwiązanie, które zagwarantuje Polakom możliwość wzięcia udziału w demokratycznych wyborach. Po upływie terminu 10 maja 2020 r. oraz przewidywanym stwierdzeniu przez Sąd Najwyższy nieważności wyborów wobec ich nieodbycia, Marszałek Sejmu RP ogłosi nowe wybory prezydenckie w pierwszym możliwym terminie. Wybory przeprowadzone przez Państwową Komisję Wyborczą, w trosce o bezpieczeństwo Polaków, ze względu na sytuację epidemiczną, odbędą się w trybie korespondencyjnym. Porozumienie Jarosława Gowina zobowiązuje się do poparcia ustawy o szczególnych zasadach przeprowadzania wyborów powszechnych na Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej zarządzonych w 2020 r., a jednocześnie przedstawi, w uzgodnieniu z Prawem i Sprawiedliwością, propozycje jej nowelizacji.
7 maja Sejm odrzucił uchwałę (weto) Senatu w sprawie ustawy dotyczącej głosowania korespondencyjnego. Wszyscy posłowie Porozumienia zgodnie głosowali tak jak ich koledzy z PiS-u.
Jeszcze tego samego dnia Borys Budka, szef Platformy, zapewnił, że podtrzymuje kandydaturę Małgorzaty Kidawy-Błońskiej w wyborach prezydenckich.
Sama kandydatka z żelazną logiką oświadczyła:
– Wyborów w maju nie ma, więc nie wezmę w nich udziału. Jak będą wybory, które są bezpieczne dla Polaków, wezmę w nich udział.
Wybory prezydenckie (korespondencyjne) prawdopodobnie odbędą się pod koniec czerwca albo do połowy lipca.
Jarosław Gowin pokazał charakter. Jaki tego efekt?
W najnowszym sondażu IBRIS-u (po ewentualnym rozpadzie Zjednoczonej Prawicy) Porozumienie Jarosława Gowina mogłoby liczyć na 0,8 proc. głosów, a sam
Gowin cieszy się dziś zaufaniem 12,4 proc. Polaków (spadek o 8,1 proc.), za nim jest tylko Janusz Korwin-Mikke.
Mrożek albo Bareja Rozmowa z prof. RYSZARDEM PIOTROWSKIM, konstytucjonalistą z Uniwersytetu Warszawskiego
– Zgodnie z przewidywaniami wybory 10 maja się nie odbyły, a teraz według rządzących Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego ma je unieważnić.
– Ta konstrukcja jest jak z Mrożka albo Barei. Nie można stwierdzić o nieważności czegoś, czego nie było. Nie można stwierdzić o nieważności niezawartego małżeństwa czy o nieważności nierozegranego meczu. Mamy do czynienia z bardzo niespotykaną na świecie sytuacją. Ale rozumiem, że Jarosław Kaczyński i Jarosław Gowin już zdecydowali, co Sąd Najwyższy postanowi i być może, jak zdecydowali, tak będzie. To jest demokracja kierowana.
– W komunikacie wydanym przez prezesów obu partii padają słowa: Po przewidywanym stwierdzeniu przez Sąd Najwyższy nieważności wyborów, a więc obaj liderzy tylko przewidują. Załóżmy jednak, że Sąd Najwyższy stwierdzi nieważność wyborów.
– Żeby to zrobić, najpierw musiałby się zapoznać ze sprawozdaniem Państwowej Komisji Wyborczej, wynikami wyborów, a następnie rozpatrzyć protesty wyborcze. Nic takiego się nie stanie, bo wybory się nie odbyły.
– Nawet jeżeli Sąd Najwyższy nie zajmie się rozpatrywaniem sprawy nieważności wyborów, to niczego to nie zmieni, bo przecież marszałek sejmu Elżbieta Witek i tak wyda zarządzenie o nowym terminie wyborów.
– Bez stwierdzenia nieważności wyborów przez Sąd Najwyższy nie można zarządzić kolejnych, ale patrząc na to, co dzieje się w naszym kraju, wszystko jest możliwe. Nie można jednak wykluczyć, że Trybunał Konstytucyjny przyzna marszałek sejmu prawo zmiany terminu już zarządzonych wyborów, a pani marszałek zechce z tego prawa skorzystać i teoretycznie mogłaby zarządzić wybory na 23 maja. – Mówi pan to z rezygnacją w głosie. – Jeżeli uznamy, że nasza godność pozwala nam wodzić się za nos, to co innego nam zostaje?
– Niektórzy prawnicy twierdzą, że ten konflikt prawny można rozwiązać, gdyby Andrzej Duda złożył urząd przed końcem kadencji, to znaczy przed 6 sierpnia 2020 r.
– Gdyby prezydent podał się do dymisji przed końcem kadencji, to osiągnięto by dokładnie to, czego chce władza, stosując tę wątpliwą konstrukcję z Sądem Najwyższym, to znaczy pani marszałek zarządziłaby nowe wybory i wszystko byłoby zgodne z prawem.
– Wówczas obowiązki prezydenta przejęłaby marszałek sejmu? – Tak. – Opozycji i Porozumieniu Jarosława Gowina udało się nie dopuścić do majowych wyborów. Władza chce je zorganizować w czerwcu lub lipcu, co dla obecnego prezydenta też jest dobrym terminem, bo zapewne jeszcze nie będzie widać skutków kryzysu. Wszyscy są więc zadowoleni, wszyscy ogłosili sukces i dlatego uwagi prawników, że coś jest niezgodne z konstytucją, pewnie nikogo z liczących się polityków już nie będą interesować.
– Jeżeli przekreślenie praw wyborczych decyzją dwóch polityków ma być sukcesem demokracji, to można się tylko gorzko uśmiechnąć. Jeśli to opozycję zadowala, to już jest jej sprawa.
– PiS cieszy się dziś ogromnym poparciem (powyżej 40 proc.), a to oznacza, że naszemu społeczeństwu raczej nie przeszkadza naginanie czy nawet obchodzenie prawa przez władzę.
– To prawda. W poprzedniej kadencji Polacy widzieli, co się stało z Trybunałem Konstytucyjnym i wymiarem sprawiedliwości. Skoro to im nie przeszkadzało, to teraz nie będą mieli innej możliwości, jak wybierać prezydenta według recepty, którą przepiszą im dwaj prezesi. A to oznacza, iż będziemy mieli głowę państwa o wątpliwej legitymacji. Prezydent będzie podpisywał ustawy, które będzie można kwestionować nie tylko w Polsce, ale i za granicą.
– Marek Suski, jeden z najbardziej wpływowych polityków Prawa i Sprawiedliwości, stwierdził, że o fotel prezydenta będą mogli ubiegać się zarówno nowi, jak i już zarejestrowani kandydaci, przy czym ci ostatni nie będą musieli zbierać podpisów ze względu na – jak się wyraził – „prawa nabyte”.
– Jeżeli Sąd Najwyższy stwierdzi nieważność wyborów, to także i podpisów. Nie ma tu żadnych praw nabytych. Tak więc dwa miliony podpisów zebranych przez komitet Andrzeja Dudy, zgodnie z obowiązującym prawem, trzeba będzie wyrzucić do kosza, podobnie jak 30 milionów już wydrukowanych kart wyborczych. Trwonienie wysiłku obywateli przez nieudolność władzy byłoby moim zdaniem przykładem niesamowitej arogancji i śmieszności państwa.