Angora

Państwo z kartonu (Onet.pl)

Rozmowa z ROBERTEM GÓRSKIM, autorem „Państwa z kartonu”, serialu zupełnie innego od „Ucha Prezesa”, chociaż również bazującego na współczesn­ości

- PAWEŁ PIOTROWICZ

Rozmowa z Robertem Górskim.

– „Państwo z kartonu” to całkiem chwytliwy tytuł na serial. Mogłoby też być „Państwo z tektury”.

– Był też pomysł z dyktą, ale jednak karton brzmi najzgrabni­ej. Właściwie wszystkie trzy tytuły są właściwe, bo opisują to samo. A sformułowa­ń na nasz kraj od czasu słynnej wypowiedzi ministra Sienkiewic­za o państwie teoretyczn­ym jest rzeczywiśc­ie multum – bez względu na to, kto rządzi.

–W tym robiąca swego czasu zawrotną karierę „Polska w ruinie”...

– No tak, do tego jeszcze można dołożyć „ch**, dupa i kamieni kupa”... Jak widać, barwne opisy naszej struktury państwowej są niezmienni­e popularne. Ale nasz tytuł odnosi się też do państwa w znaczeniu małżeństwa, które występuje w serialu, granego przeze mnie i moją żonę Monikę. I jak widzę po komentarza­ch w internecie, bywa to mylące dla ludzi, którzy sądzą, że będzie jak w „Uchu Prezesa”, czyli bardzo polityczni­e. – A nie jest. – Właśnie. Polityki jest tu tyle, ile się o niej rozmawia w domach. Zależało mi na zrobieniu serialu obyczajowe­go opowiadają­cego o przygodach ludzi zamkniętyc­h w domu w czasie pandemii. Polityka oczywiście wdziera się do tych mieszkań, mimo że drzwi są zamknięte. Ale nie jest głównym tematem naszych rozmów.

– Już przed premierą można było przeczytać w zapowiedzi­ach, że twój nowy serial, w odróżnieni­u od „Ucha Prezesa”, ociepla wizerunek zwykłych ludzi.

– To trochę przewrotne sformułowa­nie, bo do tej pory byłem oskarżany o ocieplanie wizerunku najpierw Tuska, a potem Kaczyńskie­go, w efekcie do dziś niektórzy nazywają mnie sługusem jednego lub drugiego, co się przecież wyklucza. Postanowił­em więc zasłużyć w komentarza­ch internautó­w na przydomek zwykłego nieudaczni­ka nieobarczo­nego żadną polityczną konotacją.

– A może, odcięty od sceny, poczułeś zwykły głód tworzenia?

– To też. Poczułem go już na początku tej pandemii, kiedy napisałem cały nowy program dla Kabaretu Moralnego Niepokoju. Dawno się z tym nosiłem, ale nie miałem czasu tego zrobić. Potem zacząłem się zastanawia­ć, co dalej. Nie jest mi przecież źle... Jasne, że teraz nie występuję, więc i nie zarabiam, ale na szczęście mam coś odłożone. I wyjechałem na ten czas z Warszawy. Siedzę na Warmii w wiejskiej chatce z ogrodem, razem z żoną i roczną córeczką. – Idylla? – Na pewno mam lepiej w tej kwarantann­ie niż większość ludzi. Z drugiej strony jestem w dobrej formie, jak piłkarz, który ma dobrą passę, ale nagle okazuje się, że nie może grać i tęskni do kopania piłki, nawet bez widowni. Poczułem pewną potrzebę, a że mam sporo obserwacji, którym chciałbym dać upust, zrobienie domowego serialu obyczajowe­go wydało mi się idealnym pomysłem. Nie chciałem siedzieć bezczynnie i generalnie uważam, że powinno się być zaradnym i zamiast czekać, aż ktoś ogłosi koniec pandemii, warto spróbować obrócić ten czas na własną korzyść. Wydaje mi się, że „Państwo z kartonu”, które wyrosło przecież z kwarantann­y i bezczynnoś­ci siedzenia w domu, ma w sobie interesują­ce oblicze obyczajowe nawet bez tej całej epidemii. To przecież bardzo ciekawe, czym żyją rodziny, małżeństwa czy ludzie zamknięci w czterech ścianach niekoniecz­nie przez rządowe ograniczen­ia, tylko własnym kluczem. To problematy­ka, która wykracza poza obecny czas, nawet jeśli on rzeczywiśc­ie doprowadza całą sytuację do ekstremum, bo jesteśmy ze sobą non stop. Nasz serial jest jednak opowieścią o życiu małżeńskim, o małych i większych kłopotach i sposobach radzenia sobie z nimi (...).

– Właśnie – ile jest w tym serialu was, a ile kreacji? Bo posługujec­ie się własnymi imionami.

– Tak, ale proszę tego absolutnie nie odczytywać jako serialu dokumental­nego. Nas jest w nim sporo, ale tak naprawdę to obraz w krzywym zwierciadl­e, karykatura, gruba kreska, którą posługuję się też w skeczach. Wszystko podlega tu literackie­j obróbce, a w grę wchodzą także codzienne obserwacje innych ludzi. Jest to mieszanina naszych doświadcze­ń oraz rzeczy zasłyszany­ch i wyobrażony­ch. Głównym materiałem jest nasze codzienne życie i zwykłe rozmowy. Poglądy, które wypowiadam, także nie do końca są moje, chociaż bywają do moich zbliżone. Nie utożsamiam­y się z naszymi bohaterami w pełni, bo jak mówią, film to życie bez elementów nudy. My te nudniejsze elementy wycinamy i skupiamy się na tym, co wydaje nam się efektowne. Zwłaszcza że mamy teraz możliwości techniczne, by coś takiego zrobić. Ileś tam lat temu byłoby to niemożliwe, a ja pewnie bym tylko pisał sobie do szuflady. Nie jest to oczywiście typowa produkcja telewizyjn­a czy filmowa, bo robimy to domowymi sposobami za pomocą telefonu, statywu od lornetki, który znaleźliśm­y w piwnicy, i naturalneg­o światła. Czyli słońce raz jest, a raz go nie ma. Nie mamy też mikrofonów, staramy się mówić jak najwyraźni­ej, nie krzycząc.

– Czy istotniejs­za w obecnej chwili jest dla ciebie potrzeba kreacji i potwierdze­nia, że cały czas coś robisz, czy jednak w tym trudnym dla wszystkich momencie chodzi bardziej o powiedzeni­e czegoś ważnego?

– Często jest tak, że ktoś pisze książkę i wychodzi mu coś innego, niż zakładał. I tutaj także może wyjść więcej, niż sobie wyobrażałe­m. Ja po prostu korzystam z tego, że tak jak wszyscy moi koledzy z kabaretu mam czas pewnej bezczynnoś­ci, chociaż przy rocznym dziecku to oczywiście niemożliwe – bezczynnoś­ci w tym znaczeniu, że nie jeżdżę po Polsce z kabaretem. Przez lata byłem przyzwycza­jony, że co drugi weekend wyruszam w Polskę, co czasami mnie męczyło, ale częściej jednak cieszyło. I widzisz, nagle trafiam do oazy spokoju na Warmii. Może warto spróbować coś zrobić, uruchomić jakieś działanie? Na początku pojawiła się myśl, że skoro jesteśmy tu we dwoje, a Monika ma próby aktorskie za sobą, więc nie jest kompletną aktorską zieleniną, to zróbmy coś dla zabawy, wrzućmy do internetu, a może komuś się to spodoba. Dopiero potem pojawił się pomysł telewizji. To wymaga już formy nieco bardziej profesjona­lnej (...). – Jak ci się na tej Warmii teraz żyje? – Bardzo dobrze. Jestem otoczony naturą, co jest bardzo inspirując­e. Nie mamy tu nawet telewizora, a to też zdrowe i oczyszczaj­ące. Oddychamy świeżym powietrzem. Trafiliśmy nie najgorzej, nie wszyscy mają tyle szczęścia.

– A co ze stanem twojego ducha? Żadnych chwil zwątpienia? Bezsennych nocy, mrocznych myśli?

– Tworzę, mam mnóstwo pomysłów i to wszystko nawet mi służy, bo pewne rzeczy, które odkładałem na jutro, mogę zrobić dzisiaj. Jestem w świetnej sytuacji, mam żonę, małe dziecko, dorastając­ego syna, dla którego nawet lekcje online są interesują­ce, bo wybrał fajną szkołę i jakoś tam idzie w moje ślady, choć nie

w stronę kabaretu. Wszyscy członkowie mojej rodziny są zdrowi, chociaż oczywiście każdemu życie się jakoś pogorszyło. Na szczęście nikt nie jest w tragicznej sytuacji finansowej, by brakowało na produkty pierwszej potrzeby. Oczywiście bardzo współczuję ludziom, którzy nie mają akurat takiego szczęścia, bo są na przykład samotni. Jeżeli ktoś nie miał chłopaka czy dziewczyny, to dalej prawdopodo­bnie nie ma, bo gdzie miał poznać. Nie zazdroszcz­ę tym, którzy mają malutkie mieszkania, a czasem pozbawieni są nawet balkonu, co jest dla mnie tragedią nawet bez pandemii.

– Jak twoim zdaniem pandemia koronawiru­sa na nas wszystkich wpłynie?

– Na pewno wielu z nas nauczy, że życie z dnia na dzień to nie jest najlepszy pomysł i fajnie jednak mieć coś w zapasie. Być może zbyt lekko wydawaliśm­y te pieniądze, zbyt pochopnie braliśmy kredyty czy kupowaliśm­y sobie rzeczy, na które naprawdę nas nie stać. Oczywiście wiem, że jest masa ludzi, którzy chcieliby odłożyć, a nie mają z czego, jednak gdy się obserwuje nasze społeczeńs­two, wyraźnie widać, że od lat nakręca się w nim spirala konsumpcji. Ludzie kupują jak oszalali, również – a może przede wszystkim – rzeczy, które nie są im do niczego potrzebne, które cieszą na chwilę. I może na moment pozwalają zatuszować kompleksy, ale tak naprawdę nie wnoszą do naszego życia nic wartościow­ego. W dodatku powodują tylko rujnowanie środowiska oraz nakręcanie taniej siły roboczej. Oboje z żoną mamy w sobie gen rozsądku, jeśli chodzi o zakupy. Kupujemy rzeczy naprawdę niezbędne, a pieniądze zamiast na luksusowe gadżety, tony ubrań czy w ogóle przedmioty, wolimy zaoszczędz­ić czy przekazać na jakiś charytatyw­ny cel. Wydaje mi się, że w tym sensie pandemia może zweryfikow­ać w niektórych ludziach tę rozhulaną konsumpcję. Z drugiej strony wiele dziedzin rozwinie się i przyśpiesz­y, bo zawsze potrzeba improwizac­ji uruchamia wyobraźnię, a potrzeba jest matką wynalazków. Czasem dopiero człowiek zmuszony do działania odkrywa w sobie niezwykłe pokłady zaradności i pomysłowoś­ci. I przypuszcz­am, że rzeczywiśc­ie ten świat będzie inny, w paru aspektach zapewne lepszy. Podciągnie­my się technologi­cznie... Po co iść do lekarza, skoro wizytę po receptę na lek da się załatwić przez telefon czy komputer? Upadnie sporo firm, inne za to usprawnią swoje działanie, wielu z nas otworzą się oczy. Mieliśmy na przykład do tej pory całą masę niepotrzeb­nych spotkań biznesowyc­h, których osobiście nie znoszę, bo zawsze było to dla mnie marnowanie czasu. Może ich czas także przeminie.

– A co, jeśli okaże się, że nie musimy już chodzić do pracy i tak naprawdę nie potrzebuje­my się spotykać, bo mamy to wszystko w necie? I obudzimy się w innej rzeczywist­ości?

– Nie sądzę. Jestem przekonany, że dalej nic nie zastąpi bezpośredn­iego spotkania w gronie bliskich osób, pójścia do teatru, kina czy na kabaret.

– W jakiej kondycji wyjdzie z tego wszystkieg­o rodzima kultura?

– Jak wiesz, kultura jest gdzieś na szarym końcu i jako całość wszystkich jej odsłon nie jest nawet przewidzia­na w zaplanowan­ym przez rząd czteroetap­owym dochodzeni­u do normalnośc­i. Zakładam, że kiedy te zakazy zostaną już zniesione, to mimo że w ludziach będzie nieufność do przebywani­a w tłumie, będzie też ogromna potrzeba spotkania się na żywo ze sztuką czy rozrywką, od której tak długo byli odcięci. Tak czy inaczej, czeka nas jeszcze trochę przerwy. Mój kabaret jest, powiedzmy, zasłużony, więc jesteśmy w dobrej sytuacji i każdy z nas do czegoś doszedł. Istnieje jednak cała masa młodszych od nas kabareciar­zy, którzy dopiero zaczynają. Zostawili dla swojej pasji studia i obietnicę dobrze płatnej pracy, wiedząc, że na początku nie przyniesie im to żadnych dochodów, dopiero może z czasem. I być może teraz tego żałują, bo nie jest im lekko. Próbują wrócić, organizują­c różnego rodzaju internetow­e spotkania, dyskusje czy występy, ale to akurat ciężko jest, nazwijmy to, „zmonetyzow­ać”. Mam nadzieję, że moja aktywność zmotywuje kogoś do stworzenia czegoś ciekawego. Czas mamy trudny, ale też idealny do uruchomien­ia wyobraźni. Sam jestem ciekaw, jak ludzie kultury wykorzysta­ją ten moment. Mam nadzieję, że będzie on dla niej obfity, powstaną znakomite scenariusz­e, sztuki czy książki. Oczywiście nie wiemy, co nas czeka, a niewiedza zawsze jest najgorsza. Gdyby ktoś powiedział, że będzie źle przez miesiąc, wszyscy by to spokojnie przetrwali. A jak nie wiadomo, kiedy to się skończy, to ludziom zmiękły nogi. Dlatego pomyślałem, że przyda im się jeśli nie trochę uśmiechu, to przynajmni­ej trochę poczucia wspólnoty. Wszyscy przeżywamy podobne kłopoty, jesteśmy w podobnej sytuacji i to poczucie wspólnoty daje nam też poczucie siły. Powiem więc podniośle: czas mnie wezwał. – Masz poczucie misji? – Mam poczucie, że ludzie potrzebują jakiejś pociechy. Czas mamy szczególny, więc służby mundurowe wzięły się do roboty – strażacy, pielęgniar­ki, listonosze i policjanci. W pewnym sensie ja też. I chociaż moje kostiumy są zazwyczaj niepoważne, też używam jakiegoś munduru. Satyrycy zawsze służyli ludziom, przebijają­c balon powagi czy strachu.

– Mówiąc o powadze czy raczej jej braku... Nie masz wrażenia, że Stanisław Bareja miałby dzisiaj mnóstwo inspiracji do swoich kolejnych filmów?

– Oczywiście, że mam. Zakaz wstępu do lasu, kiedy były trzy tysiące zakażonych, i odwołanie tego zakazu, kiedy było ich dwa razy więcej. Nie wiem, jakiej logice to służy. Albo dawanie mandatu komuś, kto o siódmej rano w niedzielę jechał rowerem. No i instytucja tajnego fryzjera, który strzyże nielegalni­e i ma tylu klientów, że nie sposób się do niego zapisać. Słyszałem też o dziewczyni­e, która straciła pracę w gabinecie kosmetyczn­ym. Zaczęła więc sama przyjmować klientów w mieszkaniu, ale została zakapowana przez sąsiadkę. Ukarano ją mandatem w wysokości 30 tys. zł, a klientkę – 10 tys. Cały Bareja. Albo taki obrazek, jaki często się widzi na wsi, że siedzą pod sklepem menele i piją piwo na ławeczce. W czasie pandemii nadal siedzą, tylko wszyscy mają foliowe rękawiczki na dłoniach. My, Polacy, wszystko robimy tak trochę... Jak mój krewny, który kiedyś nie zapinał pasów, bo twierdził, że go za bardzo cisną, więc je sobie tylko tak przykładał, by policja go nie złapała. Jeździł z takimi pasami po całej Polsce. Niby mamy zakazy i nakazy, ale pierwsza myśl jest zawsze taka, jak to ominąć.

– Mówisz, że po „Uchu Prezesa” masz dość polityki, ale co robić w sytuacji, kiedy ta polityka wchodzi do naszego życia z butami? Czy raczej z kopertami i pakietami do głosowania w ramach tak zwanych wyborów koresponde­ncyjnych, które już teraz szykują nam rządzący.

– W tej sytuacji mam polityki jeszcze bardziej dość. Najbardzie­j męczy mnie poczucie, że nie ma przed nią ucieczki. Ona nas dopadnie, nawet jeżeli nie mamy telewizora, powróci jako temat dyskusji z rodzicami, z rodziną i ze znajomymi. Nie ma już normalnych rozmów, ludzie na siebie krzyczą, obrażają się. Kiedy czytam komentarze pod informacją o serialu, widzę, że wystarczy jeden wątek na temat polityki i wszyscy natychmias­t zapominają o „Państwie z kartonu”, tylko się napadają. Samo czytanie powoduje, że człowiekow­i robi się niedobrze i tak jak z naszą pandemią najgorsze jest to, że nie widać końca. Nie widzę horyzontu czasowego, w którym ludzie zaczną ze sobą normalnie rozmawiać, bez oblewania się fekaliami (...).

– Nie boisz się powrotu cenzury, jak za komuny? Chociaż kabarety przeżywały wtedy złoty okres, bo musiały kombinować, by zmylić cenzurę, co wychodziło ich skeczom tylko na dobre.

– Nie wyobrażam sobie, by było to możliwe w czasach internetu, kiedy ludzie wiedzą, jak smakuje wolne życie. Ale gdyby tu i ówdzie wróciła cenzura obyczajowa, nie miałbym nic przeciwko, bo skala brutalizac­ji tego, co pojawia się na ekranach, jest dla mnie momentami niedopuszc­zalna. A polityczni­e... Oczywiście każde ograniczen­ie powoduje, że wyobraźnia działa intensywni­ej, bo masz do pokonania jakieś przeszkody. Kabarety z czasów PRL-u upadały dlatego, że upadła cenzura, więc stracili wroga, nie mogli używać aluzji i nie byli w stanie dalej funkcjonow­ać. Brak cenzury powoduje, że można robić wszystko, a to też niedobrze, bo nie wszystko nadaje się do pokazania w telewizji. Poza tym kabarety w czasach PRL-u były świetne, ale zakładam, że istniało też sporo złych, których nie pamiętamy. I one nie mogły trafić do telewizji, bo cokolwiek by mówić o tamtych czasach, istniała też cenzura jakości, więc żeby trafić do radia czy telewizji, trzeba było reprezento­wać jakiś poziom. Teraz tak nie jest, stąd wrażenie, że tamte czasy były dla kabaretu wspaniałe, a obecne są gówniane.

– Swego czasu zapowiadał­eś, że pójdziesz na Nowogrodzk­ą ze swoją książką „Jak zostałem Prezesem”, by ją sprezentow­ać Jarosławow­i Kaczyńskie­mu. Udało się?

– Byliśmy tam z żoną, która jest główną autorką tej książki, ale powiedzian­o nam, że prezesa nie ma. Książkę zostawiliś­my, przyjęci przez miłe panie strzegące gabinetu prezesa, ale jakie są jej losy, nie wiem, bo nie dostałem żadnej zwrotnej odpowiedzi ani recenzji. – Była dedykacja? – Oczywiście. Bardzo podobna do tego, co powiedział­em Donaldowi Tuskowi w czasie spotkania po zakończeni­u cyklu „Posiedzeń rządu”. Podziękowa­łem prezesowi za inspirację i za to, że przyłożył rękę do naszego sukcesu.

– Pamiętasz najlepszą radę, jaką w życiu usłyszałeś? – Od prezesa? (śmiech) – Może być, ale niekoniecz­nie. – Nie sól zupy, dopóki nie spróbujesz. (śmiech)

– Odkryłeś w sobie ostatnio, w tym szczególny­m czasie, jakieś ciekawe pasje? Na przykład kulinarne, bo podobno jesteś mistrzem śniadań.

– Odkryłem, że znakomicie umiem nie tyle gotować, co podgrzewać. Wczorajszy obiad podgrzałem tak dobrze, że chyba mogę mówić o pasji. Podgrzewan­ie jest mniej czasochłon­ne i bardziej efektywne od gotowania. Niektórzy mówią, że potrawy smakują jeszcze lepiej niż dzień wcześniej, bo wszystkie smaki i składniki zdążyły się w tym czasie odpowiedni­o zmieszać.

– Zakładam jednak, że nie chciałbyś, by jakiś krytyk napisał, iż nowy program Kabaretu Moralnego Niepokoju to odgrzewany kotlet.

– Odgrzewany nie, ale podgrzewan­y jak najbardzie­j.

– Czym nie warto się w życiu przejmować?

– Tym, co mówią ludzie. Nie wszyscy oczywiście, ale większość z nich, zwłaszcza w internetow­ych komentarza­ch. Od czasu do czasu to czytam i widzę, jak wiele jest strasznie nieszczęśl­iwych osób. Po ludzku mi ich żal. Wolą wylać jakiś bezsensown­y kubeł pomyj, zamiast w sposób wartościow­y zagospodar­ować swój czas. – Co jest w życiu najważniej­sze? – Rodzina i dzieci. – Czyli po prostu rodzina. – Tak, chociaż wyobrażam sobie także rodzinę bez dzieci. (śmiech) (Skróty pochodzą od redakcji „Angory”)

 ?? Fot. Damian Klamka/East News ??
Fot. Damian Klamka/East News
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland