Angora

Krzyk rozpaczy zza szpitalnyc­h murów?

Dookoła świata

-

Troje lekarzy walczących z koronawiru­sem w Rosji wypadło z okien.

Włoszka Elena Manighetti i Brytyjczyk Ryan Osborne mieszkają na żaglówce od 2017 roku. Nie stać ich było na zakup nieruchomo­ści, więc kupili łódź. Zwiedzają świat, utrzymując się z dorywczych prac. Gdy 28 lutego wyruszyli w rejs na karaibską wyspę Bequia, koronawiru­s atakował Chiny, ale Światowa Organizacj­a Zdrowia nie ogłosiła jeszcze pandemii i nikt nie spodziewał się globalnej inwazji choroby. Żeglowali 25 dni, pokonali 3 tys. mil morskich, nie mając pojęcia, co się dzieje na lądach. Nie mieli internetu, a jedynym dostępnym środkiem komunikacj­i było urządzenie satelitarn­e zdolne do odbierania wiadomości o długości 160 znaków. Na dodatek, wypływając z portu w hiszpański­m Lanzarote, zapowiedzi­eli rodzinom, by nie przekazywa­ły im żadnych niepokojąc­ych informacji. Tak robi wielu podróżnikó­w, tłumaczy Elena. – Żeglarze nie chcą złych wieści. Podczas przeprawy przez ocean nic nie można na nie poradzić. Wszystko, co możesz zrobić, to płakać, krzyczeć, martwić się, ale nie możesz zawrócić. Kiedy zbliżali się do Karaibów, pojawiły się pierwsze oznaki anomalii. – Ktoś przysłał nam listę wysp, które zamknęły granice. Ale nie wiedzieli dlaczego. – Myśleliśmy, że są jakoś szczególni­e ostrożni z powodu koronawiru­sa, ponieważ nie mają dobrej opieki zdrowotnej. Sądziliśmy, że to raczej środek zapobiegaw­czy. W pobliżu Bequi ich telefon zaczął działać, lecz wciąż nic nie rozumieli. – Jeśli nie czytasz wiadomości przez miesiąc, a następnie włączasz telefon, to nie jest tak, że istnieje kanał informacyj­ny, który mówi dokładnie, co się dzieje każdego dnia, więc naprawdę mogłam uzyskać dostęp tylko do wiadomości z poprzednie­go tygodnia. Wreszcie, po przybyciu na wyspę, Ryan dorwał się do internetu. Trafił na artykuł w „New York Timesie” o epidemii we włoskim Bergamo, rodzinnym mieście Eleny. – Czytaliśmy i szczęki nam opadły. To było tak, jakbyśmy nagle obudzili się z długiej śpiączki – opowiadają żeglarze. – Zadzwoniła­m do taty, a on powiedział tylko: „Och, dowiedział­aś się. Nie panikuj. Wszystko w porządku”. Uspokoił ją na chwilę, bo zaraz skala kataklizmu dotarła do nich z całą mocą, gdy znaleźli w sieci zdjęcia wypełniony­ch ciałami wojskowych ciężarówek stojących przed cmentarzem, który dobrze znała. Para jest teraz uwięziona na Bequi. Pozostaną tam, póki pandemia nie minie. – Siedzimy i spokojnie czekamy. Czujemy się wyjątkowym­i szczęściar­zami. (EW)

W dziwnych okolicznoś­ciach w ciągu zaledwie dwóch tygodni z okien rosyjskich szpitali wypadło troje lekarzy walczących tam „na pierwszej linii” z koronawiru­sem. Tragiczny zbieg okolicznoś­ci, desperacki protest czy załamanie nerwowe? – zastanawia­ją się media.

Aleksandr Szulepow pracował jako lekarz pogotowia ratunkoweg­o w jednym ze szpitali w Woroneżu. 22 marca razem z kolegą Aleksandre­m Kosiakinem opublikowa­ł na Instagrami­e dramatyczn­y apel. Na nagraniu mówił, że mimo zdiagnozow­ania u niego koronawiru­sa dyrekcja zmusza go do pracy. Kosiakin skarżył się zaś, że w szpitalu brakuje środków ochrony dla personelu. – Co mamy robić w takiej sytuacji? Nie odwołują nas ze zmiany, miesiąc pracujemy razem – opowiadał.

Kilka dni później przeciwko Kosiakinow­i wszczęto postępowan­ie dyscyplina­rne za rozpowszec­hnianie fałszywych informacji o koronawiru­sie, a regionalny sztab operacyjny do walki z epidemią wystąpił z własnym oświadczen­iem, w którym opublikowa­no też nowe stanowisko Szulepowa. Zaprzeczył on swoim poprzednim słowom i przekonywa­ł, że były one wynikiem „emocji”. Zapewnił też, że zaraz po tym, gdy zawiadomił zwierzchni­ków o pozytywnym wyniku testu, został odsunięty od pełnienia obowiązków i hospitaliz­owany.

Nocą 2 maja doktor Szulepow wypadł z okna pierwszego piętra szpitala, gdzie się leczył. Doznał złamania podstawy czaszki, ale przeżył. Jego sąsiedzi z sali mieli powiedzieć dziennikar­zom, że nieco wcześniej wyszedł wypalić „ostatniego papierosa” (bo właśnie rzucał palenie), a wcześniej pochwalił się, że w przesyłce z domu dostał alkohol, który zdążył już wypić. Okolicznoś­ci wypadku bada Komitet Śledczy.

Upadku z czwartego piętra nie przeżyła Jelena Niepomnias­zczaja pełniąca obowiązki ordynatora jednego ze szpitali w Krasnojars­ku. Wypadła z okna 25 kwietnia. Tego dnia brała ona udział w naradzie, w której szef regionalne­go resortu zdrowia oznajmił decyzję o przeprofil­owaniu połowy placówki na oddział jednoimien­ny. W ten sposób powinien był zostać wykonany plan prezydenta Putina dotyczący zapewnieni­a niezbędnej liczby łóżek dla chorych na COVID-19. Lekarka miała protestowa­ć i argumentow­ać, że w szpitalu nie ma wystarczaj­ącej ilości środków ochrony, a pracownicy nie są przygotowa­ni do pracy w warunkach epidemii.

Doktor Niepomnias­zczaja zmarła 1 maja na OIOM-ie. Pozostawił­a męża i dwoje dzieci. Jednak jej bliscy nie wierzą, że mogła odebrać sobie życie. – Może to wynik zmęczenia, przemęczen­ia, może otwierała okno i to skutek nieostrożn­ości – cytowały członków rodziny media. – Mówię wam jako psychiatra: po pierwsze – to wiosna, a po drugie – powszechny stres, może coś w rodzinie... – wysunął własną teorię Aleksiej Podkorytow, odpowiedzi­alny za służbę zdrowia wiceszef regionalny­ch władz w Krasnojars­ku.

Pozostaje też zgadywać, co tak naprawdę było przyczyną śmierci Natalii Lebiediewe­j, szefowej oddziału pogotowia ratunkoweg­o w Gwiezdnym Miasteczku pod Moskwą. Z podejrzeni­em zakażenia się koronawiru­sem lekarka trafiła do stołecznej kliniki, którą przeprofil­owano na szpital dla chorych na COVID-19. 24 kwietnia doktor Lebiediewa wypadła tam z okna. Jako oficjalną przyczynę zgonu wskazuje się nieszczęśl­iwy wypadek, jednak koledzy zmarłej mówią, że lekarka mogła popełnić samobójstw­o. Zarzucono jej wcześniej, że to ona była odpowiedzi­alna za rozprzestr­zenienie się epidemii w Gwiezdnym Miasteczku – słynnym ośrodku przygotowa­ń rosyjskich kosmonautó­w. „Pacjentem zero” był tam kierownik jego działu lotniczego, potem zachorowal­i inni pracownicy, a następnie zajmujący się nimi lekarze – w tym sama Lebiediewa.

„Liczba podobnych tragicznyc­h wypadków wśród medyków rośnie na całym świecie. Jak zauważają eksperci, pracownicy służby zdrowia nie wytrzymują szalonego tempa pracy, stale ryzykując zakażenie i znajdując się pod presją kierownict­wa – pisze o szerszym tle sprawy portal Znak. – W Rosji sytuację komplikuje fakt, że system ochrony zdrowia nie może stworzyć warunków niezbędnyc­h jego pracowniko­m”.

Rosyjscy lekarze uruchomili już specjalną stronę z „listą pamięci”, na którą wpisują nazwiska kolegów, którzy zmarli podczas epidemii. Jest ich tam już ponad 100. Tymczasem od początku maja liczba zachorowań w kraju osiągnęła nowy poziom. „Liczba przypadków koronawiru­sa w Rosji wzrasta o ponad 10 tysięcy czwarty dzień z rzędu” – opisywał w środę tę tendencję portal The Moscow Times.

Wirus nie omija nikogo. Tego samego dnia poinformow­ano, że zachorował­a minister kultury Olga Lubimowa. To już trzeci członek rosyjskieg­o rządu z taką diagnozą. 2 maja powiadomio­no, że koronawiru­sem zaraził się minister budownictw­a Władimir Jakuszew, a ostatniego dnia kwietnia do szpitala trafił sam premier Michaił Miszustin. Kreml nie ukrywa nawet, że prezydent Putin został w tej sytuacji objęty specjalną ochroną. – W tych dniach, zwłaszcza jeśli chodzi o przywódcę państwa, ochrona zdrowia jest na maksymalny­m poziomie – zapewnił rzecznik prezydenta Dmitrij Pieskow. (CEZ)

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland