Przecież pieniędzy mamy w bród!
Wypada się zgodzić z treścią wypowiedzi zawartych w ANGORZE nr 17 w artykule „Ekonomia, głupcze”, jednak wpisują się one w szeroki trend zajmowania się skalą makro. A gdyby tak zechciano zejść z pięter na parter – do gmin i powiatów?
Liberalne modele uczyniły urzędników na tych szczeblach ubezwłasnowolnionymi w kwestii zarabiania i gospodarowania „własnym” majątkiem. Najlepiej otrzymać dotacje, ściągnąć podatki i łaskawie to rozdysponować, a to, co konieczne, załatwią ci, którzy wygrali przetargi. Moim zdaniem ten model wymaga korekty.
Chciałem wykonać wjazd na działkę z drogi wojewódzkiej. Ponad pół roku zajęło mi dreptanie, aby: uzyskać dane do projektowania, opinie, zezwolenie, dwa różne projekty, pozyskać wykonawcę, materiały z atestem, odbiór techniczny, przeprowadzić inwentaryzację, uzyskać pozwolenie na użytkowanie, przeżyć dwie kontrole w trakcie budowy – rozmach niczym przy budowie CPK. Zacząłem starania wiosną, a chciałem mieć wjazd przed zimą – musiałem trzykrotnie osobiście odwiedzić oddalony o 70 km Zarząd Dróg. Gdy tam jeździłem, widziałem scenę niczym z filmów Barei: ciągnik, trzech ludzi, beczka, wiadro i łatanie dziur w drodze metodą gumiak na czarną masę. Zapytałem dyrektora Zarządu o tę nowatorską metodę łatania dziury, a on na to: „Dawniej powiatowy odpowiednik zarządu dróg dysponował sprzętem i ekipami, które latem budowały i remontowały drogi. Teraz mamy tylko sprzęt do sprzątania biura, resztę załatwiamy przetargami”. Pozwoliłem sobie opowiedzieć dyrektorowi taką historyjkę: W czasie pierwszej wojny światowej dziadek mojej żony był w niewoli i pracował u Niemca na wsi. Wiosną spłonęła stodoła, w którą uderzył piorun. Do żniw nic się nie działo, więc dziadek zapytał gospodarza, dlaczego nie buduje stodoły, a on na to – nic ci do tego. Tuż przed żniwami zajechały samochody z materiałami i ekipą – po trzech dniach stała stodoła. Niemiec przywołał do siebie dziadka i powiedział: Ja mam produkować żywność, a zbudowanie stodoły załatwiła gmina, ja otrzymałem tylko rachunek do zapłaty. Powiedziałem więc do dyrektora: Ja się nie znam na budowie wjazdu na działkę, chciałbym, abyście to wy fachowo go wykonali i przysłali mi fakturę. Odpowiedź: Nie da się. Na razie to tylko 100 lat jesteśmy za Niemcami, więc może za kolejne 100 lat...
Dziś, odwiedzając rodzinne wiejskie strony, znajduję sie jakby w innym świecie i zadaję sobie pytania: Dlaczego w dużej wsi nie ma ani jednej krowy? Gdzie drób z wyjątkiem kilku kur? Dlaczego rolnik nie może chować świni choćby na własne potrzeby? Dlaczego niszczy się chwasty, rozpylając szkodliwą chemię i trując polną zwierzynę, a kombajny pracujące na polach zbierają ziarna zbóż, rozsiewając nasiona chwastów? Dlaczego dawniej płynąca zakolami rzeka była pełna ryb i nawadniała łąki, a teraz jest kanałem odwadniającym, zarośnięta, bez życia? Pamiętam, że rzeka w swym 30-kilometrowym biegu napędzała trzy młyny wodne. Teraz wody nie zatrzymujemy, a przecież w miejsce tych młynów mogłyby pracować małe elektrownie wodne. Dużą wiedzę na ten temat powinni mieć naukowcy z Wydziału Elektrycznego Politechniki Wrocławskiej.
Jest susza, grożą nam niedobory żywności. Co na to rządzący, co na to uniwersytety przyrodnicze? Chyba nie chodzi tu o pieniądze, których według prezesa Glapińskiego mamy nieprzebraną ilość, a oszczędności rodaków na koniec 2018 roku wynosiły 828 mld zł, z tego 300 mld na lokatach. Przecież te pieniądze można byłoby także lokalnie sensownie zagospodarować.