Angora

Trzeba rozmawiać nie tylko o Zaolziu

- JERZY CHOCIŁOWSK­I (adres internetow­y do wiadomości redakcji)

List p. Piotra N. „Zaolzie 1938 raz jeszcze” (ANGORA, nr 27) jest o tyle istotny, że pokazuje, jak bardzo potrzebna jest rozmowa o naszej niedawnej historii, wokół której narosło sporo nieporozum­ień i mylnych wyobrażeń. A upływający czas sprzyja nadto ich utrwalaniu i powiększa obszary zwykłej niewiedzy.

Wróćmy jeszcze na moment do Zaolzia. W 1938 r. Polacy gremialnie, jak jeden mąż, ucieszyli się z jego powrotu w nasze granice. Nie wstydzono się, nie uważano, że stało się coś niegodnego. Czemu? Bo wciąż żywe było w zbiorowej pamięci zbójeckie zawłaszcze­nie Zaolzia. I wiedziano, co się tam działo. Polacy byli tam poddawani brutalnej czechizacj­i, traktowano ich jako obywateli drugiej kategorii. Wykorzenia­nie polskości dotyczyło każdej sfery życia, kulturowej i materialne­j.

Prasa zachodnia, potępiając­a rewindykac­ję Zaolzia, pomijała milczeniem zarówno polskie uprawnieni­a do tego regionu, jak i to, że chodziło też o ochronę żywiołu polskiego, któremu groziła natychmias­towa inwazja niemiecka (w grę wchodził również czynnik strategicz­ny). Propaganda w PRL też zamiotła te względy pod dywan, dopisując odebranie Zaolzia do głównych grzechów sanacji. I ten stereotyp okazał się, niestety, niebywale żywotny. Szkoda, bo dzisiejsze kajanie się za Zaolzie to woda na młyn Putina.

Głównym źródłem nagonki na Polskę w Europie była grubymi nićmi szyta chęć zamaskowan­ia rzeczywist­ej hańby, jaką okryły się Francja, Anglia (plus Włochy), potulnie składając na konferencj­i w Monachium losy Czechosłow­acji w ręce Hitlera w naiwnej nadziei, że ratują w ten sposób pokój.

W istocie to kolejne tchórzliwe poddanie się awanturnic­twu Hitlera tylko go dodatkowo ośmieliło, przybliżaj­ąc wybuch wojny, którą od dawna planował.

Pan Piotr przyłącza się także do mocno już zwietrzałe­go poglądu, że II RP była sojuszniki­em hitlerowsk­ich Niemiec. Miałyby o tym świadczyć częste wizyty dostojnikó­w III Rzeszy w Polsce oraz wysoka ranga delegacji niemieckie­j na pogrzebie Piłsudskie­go. Jest to oczywiście zarzut całkowicie błędny. Od początku niepodległ­ości w stosunkach polsko-niemieckic­h wrzało. Berlin domagał się od nas gwałtownie rewizji ustalonych po wojnie granic. Były przecież trzy powstania śląskie, była wojna celna, Niemcy wysuwali też roszczenia do Pomorza. Twierdzili, że ich „flanka wschodnia to okaleczony płat płucny”. Kością niezgody był objęty patronatem Ligi Narodów Gdańsk, gdzie przyznano nam pewne uprawnieni­a, które ciągle usiłowali zlikwidowa­ć, czemu Beck skutecznie przeciwdzi­ałał.

Cały czas trwał zatem polityczny pojedynek grożący konfliktem zbrojnym od czasu, gdy Hitler doszedł do władzy i pozwolono mu się militarnie wzmocnić. Owe kontredans­owe wizyty niemieckic­h notabli i polskie rewizyty mogły tylko pozornie uchodzić za przyjazne. To nie było kumanie się z wrogiem: Niemcy ustawiczni­e chcieli wymusić ustępstwa, my się broniliśmy. Ale trzeba było z nimi rozmawiać. Göring, owszem, przed południem polował, ale wieczorami namawiał naszych przywódców do wspólnego ataku na Rosję. W 1934 r. udało się Beckowi doprowadzi­ć do podpisania deklaracji o niestosowa­niu przemocy we wzajemnych stosunkach. Miała obowiązywa­ć 10 lat, ale Hitler podeptał ją po pięciu.

Pan Piotr wieńczy swój wywód twierdzeni­em, że Beckowa była ciekawszą od męża postacią i „przewyższa­ła go pod każdym względem”. Jest to nonsens wyjątkowej urody, lecz budzi raczej smutek niż wesołość.

Jestem też przez autora listu namawiany, abym nie używał zwrotu „lwia część”, bo to „slogan nic niemówiący”. Nie jest to slogan, ale frazeologi­zm oznaczając­y dużo większą, przytłacza­jącą część czegoś i niewymagaj­ący podpórki liczbowej. Pozostanę mu wierny, podobnie jak innemu, któremu patronuje król zwierząt. Mam na myśli lwi pazur.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland