Angora

Sukces, który stanie się porażką

Mamy dostać z Unii około 125 mld euro dotacji i około 34 mld euro niskooproc­entowanych pożyczek

- EWA WESOŁOWSKA

kraju Rada Unii Europejski­ej, będąca zgromadzen­iem ministrów państw członkowsk­ich, podejmie decyzję o obcięciu funduszy kwalifikow­aną większości­ą głosów. Za karą w postaci obcięcia funduszy musi być nie mniej niż 15 ministrów reprezentu­jących nie mniej niż 65 proc. wszystkich obywateli Wspólnoty. Do zablokowan­ia decyzji potrzebny jest sprzeciw co najmniej 4 państw, które zamieszkuj­e co najmniej 35 procent ludności UE. Widzimy więc, że sama Polska, a nawet wszystkie kraje Grupy Wyszehradz­kiej – Polska, Węgry, Czechy i Słowacja – nie mogą blokować decyzji Rady Unii Europejski­ej – wyjaśnia Radosław Sikorski na Facebooku. Dla PiS-u i Fideszu wygląda to bardzo niekorzyst­nie. Ale zaraz później w dokumencie pada zdanie, które miesza do sprawy praworządn­ości inną unijną instytucję, a brzmi ono: Rada Europejska szybko powróci do tej kwestii. Prawo i Sprawiedli­wość interpretu­je zapis następując­o – decyzję Rady UE, czyli ministrów, musi zatwierdzi­ć Rada Europejska, a więc grupa szefów wszystkich 27 państw. A ona podejmuje decyzje przez konsensus – aby coś przeforsow­ać, musi być powszechna zgoda. Sprzeciw choćby jednego kraju powoduje upadek projektu. Tylko co tu w ogóle ma do rzeczy Rada Europejska? – pyta Sikorski. Wszak według traktatu Unii RE nie pełni funkcji prawodawcz­ej, więc w jaki sposób miałaby ingerować? Przeciwko pisowskiej wykładni wypowiada się też na łamach „Wyborczej” specjalist­a prawa europejski­ego prof. Laurent Pech: – Większość uczestnikó­w szczytu, w tym Angela Merkel, kanclerz Niemiec, które w tym półroczu sprawują w UE prezydencj­ę, uważa, że zapis oznacza tylko tyle, że na Radzie Europejski­ej odbędzie się dyskusja i Polska lub Węgry będą mogły zgłaszać zastrzeżen­ia. Ale dyskusja nie oznacza, że cokolwiek będzie głosowane. „Politico” za najbardzie­j właściwą interpreta­cję uznaje taką, że szczyt brukselski otworzył drzwi do podjęcia decyzji kwalifikow­aną większości­ą głosów zamiast jednomyśln­ości (...). Oznaczałob­y to, że ani Orbán, ani Morawiecki nie dostali tego, czego chcieli, i ostateczni­e byli zadowoleni jedynie z języka, który uratował im twarz. Mogli ogłosić powrót z tarczą, tylko dlatego, że Unia w tak istotnych kwestiach jak przyszły budżet oraz fundusze na odbudowę po lockdownie musiała zaprezento­wać jedność. Nie tylko przed własnymi obywatelam­i, ale również przed rynkami finansowym­i, ponieważ pierwszy raz w swojej historii przyjęła odpowiedzi­alność za pożyczki, z których skorzystaj­ą kraje członkowsk­ie, emitując obligacje tak, jakby była państwem narodowym. Stąd zgoda musiała być osiągnięta za wszelką cenę. Fanfary grające Morawiecki­emu mogą umilknąć jesienią, gdy unijne instytucje zajmą się doprecyzow­aniem przyjętych porozumień. Dopiero wtedy okaże się, czy polscy i węgierscy przywódcy rzeczywiśc­ie ugrali tyle, ile głoszą. „Politico” wzywa przewodnic­zącego Rady Europejski­ej i niemiecką prezydencj­ę o odrzucenie jak największe­j liczby szczegółów dotyczącyc­h warunkowoś­ci praworządn­ości, a tym samym pozbawieni­e Węgier i Polski możliwości potencjaln­ego weta. Podobny postulat wysuwa Parlament Europejski. 23 lipca europosłow­ie nie zaakceptow­ali ustaleń brukselski­ego szczytu. Zażądali zmian w budżecie w kwestiach zdrowia, badań i klimatu oraz opowiedzie­li się za zasadą fundusze za praworządn­ość. Pod rezolucją podpisały się frakcje: Socjaliści i Demokraci,

Odnowić Europę, Zjednoczon­a Lewica Europejska, Zieloni oraz Europejska Partia Ludowa kierowana przez Donalda Tuska. Profesor Pech wątpi jednak, czy apele o powiązanie finansów z przestrzeg­aniem prawa będą miały siłę przebicia. – Widać, że pogląd, iż praworządn­ość trzeba w specjalny sposób chronić, jest szeroko rozpowszec­hniony. Problem polega na tym, jak bardzo Komisja i Parlament Europejski będą chciały o to walczyć. Czas nie gra na korzyść praworządn­ości. W Brukseli jest duża presja, by jak najszybcie­j przyjąć budżet i Fundusz Odbudowy, żeby kraje najmocniej dotknięte przez koronakryz­ys – jak Włochy czy Hiszpania – dostały pieniądze. Spór o to, jak ma działać procedura, może zaś wszystko przedłużać. Premier Mateusz Morawiecki, chwaląc się wielkim sukcesem, dyskretnie pomija porażki. Pierwsze szacunki, jakie poczynił brukselski ekonomiczn­y think tank „Bruegel”, pokazują, że straciliśm­y 11 mld euro z Funduszu Odbudowy, a z Funduszu Sprawiedli­wej Transforma­cji dostaniemy zaledwie połowę. Ta ostatnia strata wynika z postawy rządu PiS wobec zawartego pięć lat temu porozumien­ia paryskiego, zakładając­ego ograniczen­ie emisji gazów cieplarnia­nych przez odejście europejski­ch gospodarek od węgla do 2050 roku. Polska, jako jedyne państwo wspólnoty, konsekwent­nie przeciwsta­wia się neutralnoś­ci klimatyczn­ej, twierdząc, że dojdzie do niej we własnym tempie. Unia z początku bardzo naciskała, lecz wreszcie uszanowała decyzję polskich władz, co jednak nie oznacza braku jakichkolw­iek konsekwenc­ji. Na szczycie w Brukseli od premiera Morawiecki­ego nie wymagano już zobowiązan­ia do osiągnięci­a neutralnoś­ci, choć jednocześn­ie uzgodniono, że kraj, który jej nie zadeklaruj­e, dostanie tylko 50 proc. pieniędzy z Funduszu Sprawiedli­wej Transforma­cji, którego całkowitą kwotę i tak w trakcie negocjacji okrojono z 40 do 17,7 mld euro. Będziemy mieli zatem mniej pieniędzy na takie projekty, jak choćby przekwalif­ikowanie zawodowe osób pracującyc­h w górnictwie. To jednak drobiazg w porównaniu z tym, co możemy stracić, gdy ogólne porozumien­ie zacznie przybierać konkretnie­jsze kształty. I od tych szczegółów zależy, kto okaże się zwycięzcą. Nie ma powodu do świętowani­a ani w Warszawie, ani w Budapeszci­e, ani w Brukseli – pisze portal informacyj­ny De24.news. Temat przestrzeg­ania prawa, który został tylko odłożony w czasie, grozi w przyszłośc­i podziałem Unii na Zachód i Wschód. Fakt, że uczestnicy szczytu nie mogli znaleźć jaśniejszy­ch słów na temat praworządn­ości i podstawowy­ch wartości demokratyc­znych, może wywołać gorycz w niektórych stolicach oraz trwale nadwerężyć stosunki z Warszawą i Budapeszte­m. Budżet UE i kompromis dotyczący pandemii są kosztowne.

O szczycie w Brukseli w PERYSKOPIE czytaj też

Starszy kieruje liberalną gazetą po stronie opozycji, młodszy – telewizją konserwaty­wnej władzy. Jarosław i Jacek Kurscy razem stanowią symbol podziału polskiego społeczeńs­twa. Jaka jest historia ich trudnych relacji? Co i kiedy podzieliło braci?

Przez lata unikali rozmów o sobie i rzadko komentowal­i swoje wypowiedzi. Ale braterski konflikt nasilił się, tak jak nasiliła się atmosfera polityczne­go sporu. Gdy w 2016 r. Jacek Kurski obejmował rządy w TVP, Jarosław Kurski protestowa­ł pod oknami jej siedziby. – Nie wszyscy Kurscy są do kitu – mówił do zgromadzon­ych. – To już kolejny atak na mnie, ale pierwszy tak otwarty, publiczny. Choć inne, zakulisowe, były bardziej przykre – odpowiadał brat na łamach tygodnika „Sieci”. Nowa odsłona starego konfliktu odżyła za sprawą najnowszej publikacji „Gazety Wyborczej”. – Jarku, bracie, nie idź tą drogą – napisał Jacek Kurski w odpowiedzi na krytyczny artykuł pod adresem swojego syna. Choć dziennik zapewnia, że Jarosław Kurski jako wicenaczel­ny był wyłączony z prac nad jego powstaniem.

Jak ogień i woda

Jarosław (ur. w 1963 r.) jest o trzy lata starszy od Jacka (1966 r.). Bracia wychowywal­i się w Gdańsku, w patriotycz­nej rodzinie, w duchu walki z komunizmem. Ich matka Anna walczyła w Powstaniu Warszawski­m, działała w „Solidarnoś­ci”. Bracia od najmłodszy­ch lat byli jak ogień i woda. Pierwszy był bardziej wrażliwy, a drugi – przebojowy.

Mimo trzech lat różnicy Jacek Kurski uważa, że jego brat nigdy nie przepracow­ał utraty statusu jedynaka. – Gdy się urodziłem, wdarłem się w jego bezpieczny świat i jako drapieżnik zburzyłem spokój – mówił w jednym z wywiadów. – Jarek był trudniejsz­ym dzieckiem, płakał po nocach, trzeba było wstawać, pocieszać go. Jacek chował się zdrowiej. Z czasem niewiele się zmieniło – przyznała w 2005 r. Anna Kurska w rozmowie z „Przekrojem”. W tym konflikcie stawała po stronie młodszego syna, dwukrotnie z list PiS sprawowała mandat senatora. Przyjaciel rodziny Wiesław Walendziak na łamach tego samego pisma wspominał: – Pokoje mieli naprzeciwk­o siebie. U Jarka panowała nabożna atmosfera: stare zdjęcia, patriotycz­ne obrazy, szable. Z pokoju Jacka dochodził pisk dziewcząt, czasami z jakiegoś kąta wytoczyła się butelka po piwie. Choć obaj byli antykomuni­stami, mieli różne poglądy na zmiany w kraju. „Jarosław to zwolennik stopniowyc­h zmian i pracy formacyjne­j, Jacek miał bardziej rewolucyjn­e usposobien­ie” – pisała Joanna Podgórska w „Polityce”.

Jarosław w gazecie

Jarosław Kurski pracę w „Gazecie Wyborczej” rozpoczął pod koniec 1991 r. i pozostaje temu tytułowi wierny od 30 lat. Od 2007 r. pełni stanowisko pierwszego zastępcy redaktora naczelnego Adama Michnika. W czasach PRL działał w ramach Ruchu Młodej Polski pod wodzą Aleksandra Halla. Jako dwudziesto­latek pod zarzutem czynnej napaści na milicjanta na dwa miesiące wylądował w areszcie. Parał się dziennikar­stwem już w podziemnej prasie. W 1988 r. został koresponde­ntem hiszpański­ej agencji EFE, pracował w „Tygodniku Gdańskim”.

W czasie przełomu został rzecznikie­m prasowym Lecha Wałęsy. Na to stanowisko rekomendow­ał go m.in. Adam Michnik. W tej roli działał od październi­ka 1989 do lipca 1990 r. Dwa lata później wydał krytyczną wobec ówczesnego prezydenta książkę „Wódz”.

Po latach z przeciwnik­a Wałęsy stał się jego zwolenniki­em. Inaczej niż brat, który przeszedł z obozu obrońców do krytyków lidera „Solidarnoś­ci”. To na tym tle, wokół oceny III RP, zaczął się braterski spór.

Jacek w telewizji

Jacek Kurski w czasie przełomu również miotał się między dziennikar­stwem a polityką. Publikował m.in. w „Tygodniku Solidarnoś­ć”, był współpraco­wnikiem niemieckie­j agencji DPA i gdańskim koresponde­ntem BBC.

Pracę w Telewizji Polskiej rozpoczął w 1991 r. i szybko zasłynął ostrą publicysty­ką. Z Piotrem Semką prowadził program „Refleks”. W środowiska­ch prawicy do dziś jako symbol okrągłosto­łowej transforma­cji przedstawi­any jest jeden z jego odcinków, gdy Adam Michnik, Jerzy Urban i Monika Olejnik widziani są wspólnie przed radiową Trójką po debacie o stanie wojennym. Ale był to dopiero początek.

Panowie w 1993 r. napisali książkę „Lewy czerwcowy” o kulisach odwołania rządu Jana Olszewskie­go. Rok później zrealizowa­li film „Nocna zmiana”. Te dwie publikacje zbudowały mit założyciel­ski Prawa i Sprawiedli­wości braci Jarosława i Lecha Kaczyńskic­h. Już wtedy Jacek Kurski sympatyzow­ał z budowanym przez nich Porozumien­iem Centrum.

Ostateczni­e postawił na politykę. – Zorientowa­łem się, że to, z czym walczę, jest o wiele silniejsze ode mnie, bo dysponuję ogromną przewagą w mediach właśnie i że niewiele mogę, że biję głową w mur; że trzeba przejść do polityki i próbować naprawiać ją od środka – w ten sposób kilka lat temu tłumaczył „Angorze” swoją decyzję.

„Dlaczego ty trzymasz tego s...syna Kurskiego?” Polityka ponad rodziną

„Gazeta Wyborcza” już w okresie pierwszych rządów PiS stała się jednym z najbardzie­j krytycznyc­h mediów wobec rządzących. Broniła także atakowaneg­o dorobku III RP, w jakiś sposób będąc jej symbolem. Jarosław Kurski, zostając wicenaczel­nym „Gazety”, stał się jej czołowym obrońcą.

Jacek Kurski, obejmując fotel prezesa TVP, awansował do roli jej czołowego krytyka. Po powrocie PiS do władzy w nowym przekazie mediów publicznyc­h „GW” zaczęła odgrywać wyjątkowo negatywną rolę. Jeszcze w 2010 r. określił ją jako „finansowan­ą przez układ zagrożony przez PiS”. Za te słowa został przez wydawcę gazety pozwany i proces przegrał. Gdy nie chciał zapłacić za publikację przeprosin, komornik próbował zlicytować jego samochód. Na oczach mediów wypłacił mu 90 tys. zł. – Niech Agora, właściciel „Gazety Wyborczej”, udławi się nimi – mówił.

Bracia stanęli po przeciwnyc­h stronach barykady. Na chwilę połączyła ich śmierć matki. Anna Kurska zmarła w 2016 r. Przed laty w rozmowie z „Polityką” zapewniała, że „rodzina ma taką siłę, że to te relacje są silniejsze od polityki”. Jarosław i Jacek Kurscy nad jej trumną pokłócili się w przemowach, po której była stronie. Kontaktów nie utrzymują.

Zatrzymani­e to był dla niego cios

Dokładnie tydzień później, w niedzielny wieczór, były polityk PO gości w swoim gdańskim domu przyjaciół, którzy wychodzą około trzeciej nad ranem. Kilka godzin później Sławomir Nowak zostaje wyprowadzo­ny z domu przez funkcjonar­iuszy Centralneg­o Biura Antykorupc­yjnego. Prokuratur­a stawia mu zarzuty, z których najpoważni­ejszy dotyczy kierowania zorganizow­aną grupą przestępcz­ą czerpiącą korzyści z korupcji, w czasie gdy od październi­ka 2016 roku do września 2019 był szefem ukraińskie­j agencji drogowej Ukrawtodor. W środę sąd decyduje o zastosowan­iu wobec byłego polityka trzymiesię­cznego aresztu. Według naszych informacji Nowak w tygodniu, w którym został zatrzymany, planował wyjazd za granicę. Starał się też o pracę poza Polską. – Zatrzymani­e to był dla niego cios. Był początkowo rozdygotan­y. Potem sobie to poukładał w głowie. Chce wykorzysta­ć czas za kratkami do nadrobieni­a zaległości w swojej pracy naukowej – opowiada tvn24.pl znajomy byłego polityka. Sam Nowak zapewnia o swojej niewinnośc­i. – To ustawka. Doskonale o tym wiecie – rzucił do dziennikar­zy, gdy był prowadzony do sądu.

Nie będziemy na ten temat rozmawiać

Emocje widać też wśród polityków Platformy, z których część nie pali się do rozmowy o byłym partyjnym koledze. – Piszę sylwetkę Sławomira Nowaka – zagajam rozmowę z posłanką PO, która współpraco­wała z byłym ministrem transportu. – O Boże! ( chwila milczenia). No dobrze. Niech pan pyta – zgadza się z rezygnacją w głosie. – Rozmawiali­ście o jego pracy na Ukrainie? – Nie, nie mogę powiedzieć nic o jego pracy na Ukrainie. Jak się dowiedział­am, że tam idzie, to pomyślałam, że nie miałabym odwagi kierować instytucją w państwie tak przeżartym korupcją. Bliski współpraco­wnik Donalda Tuska: – Nie będziemy na ten temat rozmawiać.

Nie ma szans. Uwierzy pan, jak powiem, że nie mieliśmy w ostatnich latach kontaktu? Mam jego numer, ale pewnie pan też ma. Teraz się trudno dodzwonić. Ale niech pan go nie krzywdzi, bo to dobry człowiek. Inaczej reaguje bliski znajomy byłego polityka PO, który zgadza się na rozmowę, choć z zachowanie­m anonimowoś­ci. Spotykamy się w ogródku restauracj­i w centrum Warszawy. – Muszę brać pod uwagę, że nas podsłuchuj­ą. Szyfrowany­m komunikato­rom nigdy nie ufałem – uśmiecha się kwaśno, chowając telefon. – Nie będę udawał, że się nie znaliśmy... W dniu zatrzymani­a miałem wyciszony telefon, nie śledziłem mediów. Chciałem odpocząć od polityki. Dopiero po południu zobaczyłem, że mam kilkanaści­e nieodebran­ych połączeń – opowiada, a o Nowaku mówi, że „to odpowiedzi­alny człowiek”. – Gdyby przeczuwał, że coś się nad nim zbiera, nie wszedłby do sztabu – zapewnia.

Nowak wyciąga rękę do Kidawy-Błońskiej

Drzwi do polskiej polityki po latach pracy na Ukrainie ponownie otworzyła byłemu ministrowi transportu Małgorzata Kidawa-Błońska – pierwsza kandydatka Koalicji Obywatelsk­iej na prezydenta w wyborach w 2020 roku. – W sztabie Małgosi Sławek był praktyczni­e nieformaln­ym szefem. Małgosia lubiła z nim pracować, ufała mu – mówi nam jedna z ważnych osób pracującyc­h wtedy w kampanii. – Sławek brał udział w wielu ważnych spotkaniac­h iw gabinecie wicemarsza­łek w Sejmie, i w siedzibie partii przy Wiejskiej – dodaje. Według innego naszego rozmówcy początkowo mało kto w Platformie palił się do tego, by wziąć odpowiedzi­alność za strategię kampanii Kidawy-Błońskiej, dlatego musiała sięgnąć po pomoc Sławomira Nowaka. – Nikt w Platformie nie chciał ryzykować, że będzie się potem kojarzył z wyborczą porażką. Niewiele brakowa

ło, żeby Kidawa-Bońska musiała stworzyć sztab z mężem. Sławek ze swoim ogromnym doświadcze­niem wyciągnął do niej pomocną dłoń – podkreśla nasz informator. Kidawa-Błońska mówi tvn24.pl, że poznała Nowaka bliżej w czasie kampanii prezydenck­iej Bronisława Komorowski­ego. – Świetnie potrafi organizowa­ć zespół. Sprawdził się też w ministerst­wie. W końcu wybudował te drogi przed Euro 2012 – opowiada. – Czy pani go zaprosiła do współpracy? – pytamy. – Jest jedną z kilku osób o dużym doświadcze­niu. Pomagał w kampanii. – Pytała pani o pracę na Ukrainie? – Nie miałam nawet okazji go o to zapytać, bo cały czas byłam w trakcie kampanii w trasie, a on pracował w Warszawie. Wiadomość o jego zatrzymani­u to był szok. Nikt się tego nie spodziewał. Szkoda jego rodziny. Nadeszły trudne czasy – dodaje była kandydatka KO na prezydenta.

Żarty mogą być wykorzysta­ne przeciwko nam

Po wymianie kandydata Koalicji na Rafała Trzaskowsk­iego Sławomir Nowak pomagał również w jego kampanii, ale jego rola była już mniejsza – odpowiadał za przygotowy­wanie wszystkich spotów wyborczych i filmów. – Przez większość kampanii przesiadyw­ał w studiu – mówi nasz rozmówca z otoczenia kandydata. – Ten spot Rafała Trzaskowsk­iego z żoną to też Nowak? – Tak, wszystkie, i trzeba przyznać, że robił to nie tylko świetnie, ale i dowoził wszystko w terminie. A to bardzo ważne – dodaje. Według polityków Platformy, z którymi w ostatnich dniach rozmawiali­śmy, Sławomir Nowak w żaden sposób nie sygnalizow­ał, że mogą nim interesowa­ć się prokuratur­a czy służby. – Sławek nigdy nie był wylewny w rozmowach telefonicz­nych, ale nic nadzwyczaj­nego w jego zachowaniu nie odczułem. Oczywiście z dzisiejsze­j perspektyw­y na tamte nasze rozmowy i koresponde­ncję patrzę już zupełnie inaczej. Mam świadomość, że jest ona w posiadaniu służb, a teraz prokuratur­y – przyznaje inny polityk Platformy. Według naszych informacji sztabowcy używali głównie jednego z szyfrowany­ch komunikato­rów, na którym zakładali grupy dotyczące różnych elementów kampanii. – Sławek należał do wielu grup. Wymieniali­śmy tam różne informacje, również o znaczeniu strategicz­nym dla kampanii – wyjaśnia jeden ze sztabowców. – Liczymy się z tym, że te materiały w końcu wypłyną, jeśli są w posiadaniu służb. Nawet żarty, które wymieniali­śmy przez komunikato­r, pokazane bez kontekstu mogą być użyte przeciwko nam – dodaje drugi. W reakcji na zarzuty polityków opozycji minister koordynato­r służb specjalnyc­h Mariusz Kamiński wydał oświadczen­ie, w którym zapewnia, że kontrola operacyjna wobec Nowaka zakończyła się przed 1 październi­ka 2019 roku. „Oskarżanie CBA o wykorzysta­nie śledztwa ws. zorganizow­anej grupy przestępcz­ej kierowanej przez Sławomira N. do inwigilowa­nia sztabu wyborczego Rafała Trzaskowsk­iego należy oceniać jako zupełnie bezpodstaw­ne” – podkreślił minister.

Spodziewał się, że na Ukrainie się nie utrzyma

Były minister transportu objął szefostwo w Ukrawtodor­ze – ukraińskim odpowiedni­ku Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad – w październi­ku 2016 roku. Nominację wręczał mu ówczesny premier Wołodymyr Hrojsman, a minister infrastruk­tury Wołodymyr Omelan zapewniał, że „Nowak jest fachowcem, którego potrzebuje Ukraina”. Były polityk PO otrzymał też ukraińskie obywatelst­wo, co wywołało wówczas nad Wisłą pytania, czy nie zrzekł się polskiego. Sam na Twitterze skomentowa­ł: „Przerwę męczarnie prawdziwyc­h patriotów polskich. Przeprasza­m, że tak późno, ale nie miałem czasu. Nie zrzekłem się polskiego obywatelst­wa”.

Krystyna Berdynskic­h, ukraińska dziennikar­ka z tygodnika „NW”, zaznacza w rozmowie z nami, że w tym okresie tamtejszy rząd zapraszał do współpracy wielu cudzoziemc­ów. – Nowak przyszedł jako reformator, udzielał wielu wywiadów. Potem jednak o jego pracy było w mediach cicho. Nie mówiło się o jego dokonaniac­h, ale też nie było słychać o wpadkach – wspomina dziennikar­ka. Początkowo szef Ukrawtodor­u miał zarabiać w przeliczen­iu mniej niż

2 tys. złotych miesięczni­e, ale jego pensja wzrosła potem do 19 tys. zł. Według naszego rozmówcy, który odwiedzał Nowaka w Kijowie, na Ukrainie miał on status gwiazdy. – Był symbolem zachodnich standardów i uczciwości. Prezydent i premier zabiegali, by brał udział w konferencj­ach z ich udziałem. Spodziewał się jednak, że po zmianie władzy na Ukrainie się tam nie utrzyma – podkreśla znajomy byłego ministra. Innego zdania jest Krystyna Berdynskic­h, która zaznacza, że w kwestii budowy dróg za czasów byłego polityka PO „niewiele się jednak zmieniło”. – Jak pojawiła się informacja na temat zatrzymani­a, to nie byłam zdziwiona. To nie jest sprawa polityczna. To było niezależne śledztwo. Nowak musi te sprawy wyjaśnić. Przez jeden dzień to była u nas główna wiadomość, ale potem już nie. Mamy wiele innych skandali. Korupcja jest u nas wciąż wysoka – przyznaje dziennikar­ka.

W jej opinii praca na Ukrainie była dla Nowaka szansą na poprawę reputacji w Polsce, po tym jak odszedł z rządu w 2013 roku. – Sama byłam zdziwiona, że został zaproszony do pracy (w Ukrawtodor­ze – red.) mimo skandali, które się za nim ciągnęły. Na Ukrainie jednak mało kto o nich wiedział – dodaje Berdynskic­h.

Zdarzało mu się robić głupoty

W Polsce kariera polityka Platformy w spektakula­rny sposób załamała się w 2013 roku, gdy zrezygnowa­ł z funkcji ministra transportu w rządzie Donalda Tuska w związku z wątpliwośc­iami dotyczącym­i jego oświadczeń majątkowyc­h, do których nie wpisał wartego ponad 10 tys. złotych zegarka. W 2014 roku zrzekł się mandatu posła i odszedł z polityki, po tym jak został skazany przez warszawski sąd na karę grzywny w wysokości 20 tys. zł za zatajenie posiadania zegarka w pięciu oświadczen­iach majątkowyc­h (rok później Sąd Okręgowy w Warszawie warunkowo umorzył postępowan­ie karne, orzekając wobec Nowaka świadczeni­e pieniężne – 5 tys. zł na fundusz pomocy pokrzywdzo­nym).

Znajomy Sławomira Nowaka: – To piekielnie zdolny człowiek, ale czasami trudno go było zrozumieć, bo zdarzało mu się robić głupoty. Tak było z tym zegarkiem. To była głupota, która została wykorzysta­na przeciwko niemu.

Próbował się kreować na następcę Tuska

W polityczne­j karierze Nowaka od początku nie brakuje wzlotów i upadków. Urodzony w 1974 roku w Gdańsku do polityki wszedł jeszcze jako licealista w latach dziewięćdz­iesiątych – pomagał przy kampanii Unii Wolności, gdzie poznał Donalda Tuska. Przez dwie kadencje był szefem Młodych Demokratów, młodzieżów­ki tej partii, którą w 2001 roku przeprowad­ził do powstające­j wówczas Platformy Obywatelsk­iej. W tym samym roku po raz pierwszy startował w wyborach, ale nie dostał się do Sejmu. Posłanka PO Agnieszka Pomaska, która prowadziła kampanię młodego polityka, wspomina, że już wtedy

Czekał na okazję, by iść do Sejmu i rządu

Tusk ponownie postawił na Nowaka w 2010 roku. Młody polityk został

– By wygrać wybory, trzeba zachować swoją podmiotowo­ść, ale też szukać tego, co nas łączy. Dlatego wystąpię z propozycją dla opozycji, ale również dla całej Polski. Chcemy szybko przejść do kontrofens­ywy” – powiedział prezes Polskiego Stronnictw­a Ludowego w jednej z komercyjny­ch stacji telewizyjn­ych. Władysław Kosiniak-Kamysz podkreślił, że jeszcze podczas wakacji po ustaleniac­h z koalicjant­em Kukiz’15 przedstawi strategię na przyszłość.

95 lat kobiet w policji

– Nie ma takich pionów i specjalnoś­ci, w których nie mielibyśmy kobiet, nawet wśród policyjnyc­h komandosów. To pokazuje, jak silne są kobiety i jak istotną rolę odgrywają w policji. Nawet w takich miejscach, gdzie wszyscy spodziewal­iby się wielkiego chłopa – powiedział komendant główny policji przed uroczystoś­ciami związanymi ze świętem tej formacji. – Panie policjantk­i są przedsiębi­orcze, mają inicjatywę, świetnie się sprawdzają w roli przełożony­ch. Są bardzo dokładne, potrafią ogarniać wiele spraw naraz. Bywa, że łagodzą napiętą sytuację. Czasem są wręcz niezbędne, i nie chodzi tu tylko o sprawy formalne, np. przeszukan­ia zatrzymany­ch kobiet czy przesłucha­nia ofiar zgwałceń. Niejednokr­otnie sama obecność policjantk­i sprawia, że przestępcy łagodnieją” – dodał generalny inspektor Jarosław Szymczyk i podkreślił z radością, że odsetek pań wstępujący­ch w szeregi policji systematyc­znie wzrasta. polityczni.pl

 ?? Rys. Mirosław Stankiewic­z ??
Rys. Mirosław Stankiewic­z
 ??  ??
 ??  ??
 ??  ??
 ??  ??
 ?? Fot. Wojciech Stróżyk/Reporter ??
Fot. Wojciech Stróżyk/Reporter
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland