Katoliczka ma dość
Rozmowa z JUSTYNĄ ZORN, jedną z inicjatorek listu otwartego do papieża w sprawie pedofilii w polskim Kościele
Pochodzę z katolickiej rodziny, trzy siostry mojej babci poszły do zakonu, a ona zawsze powtarzała, że jeśli coś złego dzieje się słabszemu, mam reagować. Bo wiara bez uczynków jest martwa. Po filmie koleżanka założyła na Facebooku grupę „Głos wiernych”. Codziennie przybywało nowych osób, dyskutowaliśmy o Kościele. Ale wówczas myśleliśmy tylko o listach i petycjach. We wrze
śniu pojechaliśmy na sopockie spotkanie z arcybiskupem Grzegorzem Rysiem, wówczas metropolitą łódzkim. Było ze czterysta osób. Głównie trójmiejska inteligencja, ludzie zgromadzeni wokół klubu „Tygodnika Powszechnego”, studenci, kilku księży. Rozmowa zeszła na Głódzia. Arcybiskup Ryś unikał ocen, ale w końcu – gdy padło pytanie o sens protestów pod kurią – przyciśnięty stwierdził: „Jak trzeba, to niech będzie”. Pewnie się zdziwi, gdy to przeczyta, ale to on zmotywował nas do buntu. – Wtedy podjęliście decyzję? – Ale zaraz były wybory parlamentarne. Nie chcieliśmy, by nasz sprzeciw został zawłaszczony przez jedną z opcji politycznych. A później TVN pokazał reportaż. To był czwartek, w sobotę kuria wydała oświadczenie, w niedzielę, jak zwykle, modliliśmy się z mężem w domu za Kościół, papieża i naszego biskupa. By miał odwagę stanąć w prawdzie, przeprosić. I nagle Roman mówi: „Justyna, musimy to zrobić inaczej”. I zaczyna: „Panie Boże, daj mojej żonie siłę, by jawnie zaprotestowała przeciwko temu złu”. Rano mówię: „Dobra, robimy ten protest”. Zadzwoniłam do urzędu i zgłosiłam zgromadzenie pod gdańską kurią.
– Mąż nie chciał protestować? – Roman uważa, że wszystko dzieje się z jakiegoś powodu, ma w sobie więcej cierpliwości. Ale to on dodał mi siły, a później stał ze mną pod kurią.
– Na dziesięć osób zaangażowanych w organizację protestu było dziewięć kobiet.
– Bo jesteśmy bardziej zmotywowane. W Kościele mamy najmniej praw, ale też – dzięki temu – większą swobodę w działaniu. Niżej nas zdegradować się już nie da. Pierwszy protest odbył się na początku listopada pod hasłem „Odzyskajmy nasz Kościół”. Jak w Krakowie, gdzie wierni wystąpili po słowach biskupa Jędraszewskiego o LGBT. – Nikt do was nie wyszedł. – Przykre, ale liczyliśmy się z tym. Przecież apelowaliśmy, by arcybiskup Głódź przeprosił, przyznał się do nadużyć. Przed protestem poznałam los księdza mobbingowanego przez Głódzia. Mężczyzna po trzydziestce, pewnie boryka się z pierwszymi kryzysami, a trafia pod władzę człowieka, który ubliża, potrafi napluć w twarz, szturchnąć. Skończyło się próbą samobójczą. – Co się z nim dzieje? – Wziął urlop, pojechał do rodziców. Jak w Kościele ma nie być kryzysu powołań? W grudniu zorganizowaliśmy drugi protest. Bo od poprzedniego nic się nie wydarzyło. Wcześniej poprosiliśmy o spotkanie z nuncjuszem. Chcieliśmy się dowiedzieć, czy Kościół robi coś w sprawie Głódzia.
– I co odpowiedział Salvatore Pennacchio?
– Nie odpowiedział. Napisałam kolejny, już do wiadomości Watykanu, nawet na włoski przetłumaczyliśmy. Przy trzecim pomyślałam, że czas pisania listów nuncjusz już minął. W styczniu dzwoniłam niemal codziennie. Próbowałam porozmawiać z sekretarzem arcybiskupa Pennacchia i za każdym razem słyszałam: „Sekretarz jest już na spotkaniu”, „Teraz go nie ma, będzie za godzinę”, „Bardzo mi przykro, ale właśnie wyszedł”. A jak się w końcu dodzwoniłam, skłamał. Powiedział, że rozumie sytuację, ale musimy wiedzieć, że do nuncjatury wpływają także listy poparcia dla arcybiskupa Głódzia. Dziś wiemy, że arcybiskup Pennacchio to częsty gość w posiadłości Głódzia, a jak gdańscy księża odważyli się wysłać skargę, metropolita zaraz poznał ich nazwiska.
– W końcu nuncjusz się z wami spotkał.
– Bo zapowiedzieliśmy protest pod nuncjaturą w Warszawie. A tego, by wierni protestowali pod placówką Watykanu, jeszcze nie było. To mi uświadomiło, że presja ma sens. Salvatore Pennacchio przyjął nas w eleganckiej sali. Wiedział, o czym chcemy rozmawiać, podaliśmy wcześniej listę zagadnień: pedofilia, mobbing, sprzedaż majątku kościelnego. Wszedł powoli, z uwagą stawiając każdy krok, choć ma dopiero 67 lat, usiadł, westchnął i zaczął mniej więcej tak: „Jestem już baaardzo stary i tuż przed emeryturą”. Rozumie pani? Stary, schorowany człowiek, a my się awanturujemy. W tym samym dniu arcybiskup Głódź zeznawał w sądzie w sprawie 36-letniego księdza Michała L. W marcu został skazany za dwukrotne zgwałcenie 17-latki. Do września ubiegłego roku świadczył posługę w pomorskiej Rumi, wcześniej w Gdańsku. Matka dziewczynki dzwoniła do kurii. Żadnej reakcji. Tylko przenosili go z parafii do parafii. – Co było dalej? – Zaczęliśmy od pedofilii w Kościele i właśnie księdza Michała L. Że Głódź wiedział. A Pennacchio: „Ale ja nic o tym nie wiem”. Opowiadamy więc, że gdańska kuria mogła zareagować już w 2012 roku. Patrzy teatralnie zdziwiony na sekretarza, potem na prawnika, na nas i pyta: „No skąd miałem wiedzieć? Nic o tym w listach nie napisaliście!”. Przeszliśmy do prałata Jankowskiego. Głódź odmówił zajęcia się sprawą Barbary Borowieckiej, jednej z nieletnich ofiar prałata, bronił Jankowskiego. Tłumaczymy nuncjuszowi: arcybiskup Głódź zasłania się procedurami. A my musimy uczciwie spojrzeć ofiarom w oczy. A nuncjusz: „Namawiałem arcybiskupa, by taka komisja powstała. I tak się stało”. „A od kiedy działa i kto w niej zasiada?” – pytamy. A tego to on już nie wie. Musimy zapytać oficjalnie gdańską kurię! „A co ze skargami na Głódzia? Watykan wie?” – dociskamy. Przecież w zeszłym roku do nuncjusza napisało 16 księży z Gdańska, byli gotowi zeznawać: „Żadne postępowanie się nie toczy, nie było żadnej oficjalnej skargi”. Ale jak tylko się jakaś pojawi, on osobiście wyśle ją pocztą dyplomatyczną i następnego dnia trafi
na odpowiednie biurko! Całą drogę do Trójmiasta o tym rozmawialiśmy. Po co nam urzędy biskupie? I tak nie mają żadnej wizji duszpasterstwa. Nuncjatura? Wygląda, że to najdroższa na świecie skrzynka nadawcza, tylko znaczków zapomnieli kupić. Więc może protest pod siedzibą nuncjusza trzeba zrobić? Ale przyszedł koronawirus.
– I coraz bliżej do odejścia arcybiskupa Głódzia na emeryturę.
– W połowie sierpnia. Wygląda na to, że papież nie będzie nalegał, by metropolita dalej pełnił posługę, ale powinno być wszczęte w jego sprawie postępowanie wyjaśniające. Krył przestępców? Krył. Ofiarom księdza Jankowskiego należy się prawda. Dlatego gdy w czerwcu sytuacja z pandemią zaczęła wracać do normy, wymyśliliśmy, że napiszemy list do Franciszka. Ale tak, żeby do niego dotarł. Ogłosiliśmy w internecie publiczną zbiórkę na wykupienie ogłoszenia we włoskiej prasie. Bo koszt niemały: 7,5 tysiąca euro.
– Osoba z waszej grupy napisała na Facebooku: „Komuś bardzo zależało, by ten list się nie ukazał”.
– Wybraliśmy dziennik „La Repubblica”. Chcieliśmy, by ogłoszenie ukazało się 29 czerwca, w święto apostołów Piotra i Pawła, gdy do Rzymu zjeżdżają biskupi z całego świata. Pierwsza reakcja domu mediowego, czyli pośrednika, ale należącego do tego samego co gazeta właściciela, była pozytywna, choć tekst listu do Franciszka znacznie ostrzejszy. – Ma pani treść? – „Ojcze Święty Franciszku! Błagamy Cię: spójrz z troską na Kościół w Polsce, gdzie biskupi kryją pedofilię, lojalność wobec instytucji jest ślepa i głucha, ważniejsza od dobra ofiar, a nuncjusz apostolski udaje, że tego nie widzi. Brak zdecydowanej reakcji na zgłoszone do Kongregacji Nauki Wiary oraz Kongregacji ds. Biskupów zachowania: abp. Sławoja Głódzia, bp. Edwarda Janiaka, bp. Jana Tyrawy i wielu innych wywołuje publiczne zgorszenie i godzi w dobro Kościoła”. – Mocne. – Taka prawda. Dalej: „Uderza w jego jedność, bo rodzi podziały na tych, co dbają o dobre imię instytucji, i na tych, co troszczą się o ofiary. Wielu wiernych ma poczucie, że Watykan daje na to przyzwolenie”. 19 czerwca pierwszy zaskakujący komunikat: nie może być nazwisk. Bo dział prawny „La Repubblica” stwierdził, że aby je podać, musi być skazujący wyrok sądowy. Niby jak, skąd? OK, to bez nazwisk, niech będzie tylko, że biskupi. Akurat wyszło na jaw, że ordynariusz radomski biskup Henryk Tomasik być może też krył pedofilię – rozmawiał z ofiarą jednego księdza, ale prokuratury nie zawiadomił – nazwiska należałoby więc dopisywać, nie wykreślać. Później napisali, że dziennik nie ma dla nas całej strony, maksymalnie pół. Po dwóch dniach, że najlepiej, gdyby oddali nam pieniądze. Odmówiliśmy, mamy umowę. Chcemy, by się wywiązali. Przysłali przeredagowaną wersję. Szeroko otworzyłam oczy, brzmiało to jak świąteczne życzenia. Wycięli nawet słowo „biskupi” i wstawili „niektórzy członkowie Kościoła”. A przecież wśród nich są także świeccy! Zagroziliśmy pozwem. Stanęło na tym, że wydrukują naszą wersję, ale bez nazwisk, Kongregacji i nuncjusza. – Franciszek odpowiedział? – Rzecznik Watykanu potwierdził dziennikarzom, że papież został poinformowany o naszej akcji i modli się za nas, a Kościół „musi zastosować normy kanoniczne, by ujawnić przypadki nadużyć i ukarać winnych zbrodni”. Jego wypowiedź zacytowały m.in. „The New York Times” i „The Washington Post”. Może niewiele, ale czuję, że biskup, który teraz przyjdzie do Gdańska, będzie innego formatu. Ważniejsze wydarzyło się dwa dni później. Watykanistka argentyńskiego dziennika „La Nación” Elisabetta Piqué, ponoć zaprzyjaźniona z Franciszkiem, napisała w artykule o naszej akcji: „Polska jest nowym Chile”. I zacytowała nazwiska biskupów, posiłkując się, jak rozumiem, naszą stroną internetową dosckrzywdy.pl. Dodała, że oskarżenia dotyczą też „innych biskupów”. A jej anonimowy informator oświadczył, że „ma nadzieję, iż papież zrozumie, co autorzy listu chcą oznajmić, i przystąpi do działania”. Zaznaczyła, że problemem – jak wskazujemy jako inicjatorzy listu, który wsparło finansowo 640 osób – jest też przemoc psychiczna, wyprzedaż majątku, sprzedaż stanowisk. I napisała, kim jesteśmy. – Kim jesteście? – Osobami świeckimi, które czują się odpowiedzialne za Kościół. Prawie wszyscy należymy do jakichś fundacji, stowarzyszeń, udzielamy się przy kościołach. My z mężem – Romana poznałam w liceum, jesteśmy razem pół życia, bo od 18 lat – angażujemy się w grupy zajmujące się osobami z niepełnosprawnością intelektualną. Mamy trójkę dzieci, nasz środkowy synek Robert, ma siedem lat, jest dzieckiem leżącym, nie mówi, wymaga 24-godzinnej opieki. Cierpi na padaczkę lekooporną, jego mózg jest bardzo uszkodzony. Ten kojec ułożony z poduszek na dywanie to właśnie dla niego, żeby mógł być razem z nami w salonie. Akurat mąż zabrał dzieci na spacer. Gdy ich nie ma, powinnam kończyć pisanie doktoratu. Temat: „Wpływ parametrów filmu smarowego na polimerowe warstwy w hydrodynamicznych łożyskach wzdłużnych”.
– Przepraszam, z czego ten doktorat?
– Studia doktoranckie zaczęłam przed urodzeniem Robcia. Byłam inżynierem jakości, odpowiadałam za eliminację błędów w produkcji części samochodowych. Lubiłam to, ale dziś, gdybym mogła wybierać, zostałabym fizjoterapeutką, by rehabilitować synka. Odskocznią są warsztaty, prowadzę je z mężem. – To mnie akurat zaskoczyło. – Dlaczego? – Temat warsztatu: „Dobry seks w każdym wieku”. O tym, jak czerpać radość i szczęście z seksu, jak budować atmosferę czułości i bezpieczeństwa tak ważną dla pełnego spełnienia oraz jak dawać i czerpać z aktu małżeńskiego.
– Zdziwiłaby się pani. Nawet księża nas zapraszają, byśmy opowiedzieli parafianom, jak budować bliskość. – Jak? – Przede wszystkim trzeba dobrze znać swoje potrzeby, własne ciało. I mieć odwagę o tym opowiedzieć. Dobry seks pogłębia intymność. Jeżeli małżeństwo ma być trwałe, musi być w nim pożądanie. – I o technikach opowiadacie? – Tak. – O antykoncepcji też? – Nie interesuje nas prokreacja, ale walor więziotwórczy. Kiedyś mi się wydawało, że – jako chrześcijanka – powinnam zadbać przede wszystkim o życie duchowe. Gdy zeszłam głębiej, znalazłam takich duchownych jak kapucyn Ksawery Knotz, doktor teologii pastoralnej, i zobaczyłam, że pobożność to nie tylko pielgrzymki. Poza tym, jak naucza katechizm: „Człowiek ma prawo działać zgodnie z sumieniem i wolnością, by osobiście podejmować decyzje moralne”.
– Dlatego skrytykowała pani działaczy pro-life na zeszłorocznym Marszu dla Życia w Gdańsku?
– Poproszono mnie, żebym powiedziała, że mając niepełnosprawne dziecko, także można żyć pełnią życia. Można. Jesteśmy szczęśliwi, dużo podróżujemy, zjeździliśmy pół świata, nawet z dziećmi, to tylko kwestia przemyślanej logistyki. Ale bywa ciężko. Są tygodnie, gdzie zmienia się tylko szpitale. I widzi się dzieci z takimi wadami, że zespół Downa wydaje się łaskawością. Tylko nigdy w żadnym szpitalu nie widziałam działaczy pro-life. A mogliby pomóc, wesprzeć, brakuje przecież wolontariuszy. – I powiedziała pani im to? – Tak, 10-tysięcznemu tłumowi. Braw nie dostałam. Skończyliśmy, podeszła do mnie kobieta. Pomogą, ich stowarzyszenie liczy 50 osób. Świetnie, mówię,