20 tysięcy dolarów za wskazanie mordercy
Fajbusiewicz na tropie
Kiedyś przestępcy sądzili, że waluta w kantorze to łatwo dostępny łup. Bandyci w czasie napadów byli bardzo zdesperowani, a większość tych bardzo częstych przed laty napadów kończyła się strzelaniną i zabójstwami.
Tak też było na początku 1992 roku w centrum Zgorzelca. Tam właśnie w Domu Handlowym przy ulicy Okrzei mieścił się kantor wymiany walut. Otworzył go blisko rok wcześniej niejaki Grzegorz C. Zatrudnił w nim dwójkę kasjerów – Cezarego Ł. i kasjerkę Annę. Placówka cieszyła się sporym zainteresowaniem. Ponieważ napady na kantory nie należały wtedy do rzadkości, pan Cezary zaopatrzył siebie i kasjerkę w broń, ale były to „tylko” pistolety gazowe. Dramat rozegrał się w zimowy wieczór 21 stycznia tuż po godzinie 18. Było bardzo mroczno. W kantorze przez cały dzień pracowała para kasjerów. Przez blisko 8 godzin nie wydarzyło się nic szczególnego. Sam właściciel przyjechał tuż przed zamknięciem placówki. Samochód zostawiał zawsze na podwórku za domem handlowym. Podobnie czynił jego kasjer. Około godziny 17.45 kasjerka Anna skończyła pracę. W tym dniu był Dzień Babci, na które to święto chciała pojechać do swojej mamy ze swoim dzieckiem oraz siostrą. Po upływie kilku minut, to jest około godziny 18, właściciel kantoru wraz z kasjerem Cezarym zamknęli kantor i wyszli z Domu Handlowego „Centrum”, kierując się na zaplecze, gdzie mieli w tym czasie zaparkowane samochody (marki Mercedes). Pan Cezary miał przy sobie ciemnobrązową skórzaną torbę typu kuferek z metalowymi oblamówkami, zapinaną na klucz, a w niej utarg (miliard starych złotych). Natomiast właściciel kantoru miał w tym czasie przy sobie czarną teczkę dyplomatkę z dokumentami. Gdy znajdowali się na zapleczu Domu Handlowego, przy swoich samochodach, zaatakowali ich dwaj zamaskowani mężczyźni w średnim wieku, w kominiarkach, z bronią w ręku. „Kurwa, to jest napad” – krzyknął jeden z nich. Kantorowcy natychmiast wyciągnęli broń gazową, próbując się bronić. Jeden z bandytów strzelił do właściciela z broni gazowej, natomiast drugi napastnik już z broni palnej oddał śmiertelny strzał w bark kasjera. Bandyci ukradli torbę z pieniędzmi i uciekli w podwórze na ulicy Bohaterów Getta. Gonił ich właściciel kantoru. Uciekający strzelali do niego, ale na szczęście bezskutecznie.
W czasie śledztwa znaleziono świadka, który widział bandytów w bramie przy ulicy Langiewicza, kiedy ściągnęli z twarzy kominiarki. Jeden z uciekających to „brodacz” w wieku 30 – 35 lat (dziś 60 – 65), 170 – 175 cm wzrostu, szatyn. Miał też wąsy, a ubrany był w jasną ocieplaną kurtkę do bioder. Drugi mężczyzna był w czapce, mógł mieć około 40 lat