Drzewo jako wieszak
Mała, cenna rada
Wyjazdy na campingi z namiotem lub przyczepą stają się ponownie bardzo modne. Każdy, nawet tylko kilkudniowy, wyjazd na zbieranie grzybów lub połów ryb wiąże się z koniecznością zabrania ze sobą wielu przedmiotów niezbędnych do spania, gotowania,
W tej bajce nie ma przespanych nocy. Bo pisklaki i oseski karmi się co 1,5 – 2 godziny. – Ja nauczyłam się szybko odpoczywać – śmieje się Marzena. Dzwoni kolejny telefon. – Bo ja wzięłam ptaszka na odchowanie, dokarmiam go, ale teraz wyjeżdżam i czy ja mogę go pani przywieźć? Marzena stanowczo odmawia. – Jeśli go pani wzięła, to jest pani za niego odpowiedzialna. Nie wezmę zdrowego ptaka, bo zabierze miejsce innym. Jeśli ja wyjeżdżam, a mam wymagającego podopiecznego, biorę go ze sobą. Proszę włożyć klatkę do samochodu i zabrać go ze sobą. Albo poprosić kogoś o pomoc... – Nikt nie może. Wszyscy mają koty albo psy. – Niech pani nie wierzy, że nie mogą, nie chcą po prostu. Nawet jak ktoś ma kota, może zamknąć ptaszka na przykład w łazience lub w innym pokoju i te parę dni się zaopiekować.
– Czy masz jakieś życie poza zwierzętami i rodziną? – pytam Marzenę. – To jest moje życie. Ja nie tęsknię za podróżami, za imprezami. Nawet jak jestem gdzieś zapraszana, dostaję jakąś nagrodę, to szybko uciekam, nie zostaję na żadnych bankietach. To nie dla mnie. Wiesz, jak odpoczywam? We wrześniu staram się wygospodarować weekend, trzy dni. Razem z moim partnerem Krzysiem bierzemy plecaki, jakiś kawałek materiału, żeby mieć pod czym spać i zaszywamy się w lesie. To mi daje energię na cały rok. Wiesz, że ja nigdy w życiu nie byłam na zwolnieniu lekarskim? – śmieje się.
Ojciec Pio pomaga złapać oddech pod wodą
Zwracam uwagę na jej tapetę w telefonie. Można się spodziewać, że będzie tam któryś z jej opierzonych lub futrzastych podopiecznych. – Masz ojca Pio na tapecie? – upewniam się, ale charakterystycznego, uśmiechniętego starszego zakonnika, który przez Jana Pawła II został wyniesiony na ołtarze, trudno pomylić z kimś innym. – A tak, to mój anioł stróż. Uratował mi życie, wiele razy mi pomagał... – Opowiesz? – Najpierw z pożaru. Wtedy go po prostu zobaczyłam. Byłam małym dzieckiem. Przyszła postać w kapturze, myślałam wtedy, że to jakaś straszna baba, która rozkazującym tonem powiedziała, że wszyscy mamy iść spać na dół. Bo u nas w domu rodzice spali na dole, a wszystkie dzieci na górze, gdzie prowadziły tylko wąskie bardzo schodki. Marzena opowiada o histerii, w jaką wpadła. Złości braci, którzy tej nocy chcieli wymknąć się na zabawę w remizie, a tylko z okien górnego pokoju mogli to niepostrzeżenie zrobić, schodząc po jabłonce. – Na szczęście tata nie znosił, jak płakałam. I zarządził: wszyscy schodzą na dół. W nocy wybuchł pożarł. Cała góra doszczętnie już spłonęła, kiedy się obudziliśmy. Gdyby ktoś tam był, nie przeżyłby – wspomina. Był jeszcze kolejny raz – wypad z braćmi nad rzekę. Marzena nie umiała pływać, ale bracia wymyślili, że ona wskoczy, a oni ją będą ratować. Taka zabawa. – Wskoczyłam, a oni chyba się pokłócili, kto mnie wyciągnie. Oni się kotłowali, a ja tonęłam. Było źle i nagle znowu zobaczyłam tę twarz. Nie wiem, jak opisać ten moment. Tak, jakbym wzięła wtedy pod wodą oddech. Uspokoiłam się, zobaczyłam jakieś rośliny i łapiąc się ich, wydostałam się na brzeg. A moi bracia dalej się tam kłócili i przepychali – opowiada. A potem u proboszcza zobaczyła obraz ojca Pio. – Od razu poznałam! I jeszcze w podstawówce, zanim przeczytałam „Dzieci z Bullerbyn”, przeczytałam wszystko, co było do przeczytania o ojcu Pio. I tak mi towarzyszy do dziś. Jestem bardzo wierząca – deklaruje Marzena.
Jak zdziczeć, czyli o tym, co najtrudniejsze
Dzwoniące telefony, karmienie zwierząt, rozmowy z córką i partnerem, z mamą, wyjazdy na interwencje, studia. Jak na to znaleźć czas? – No właśnie, gadamy już dwie godziny i ja teraz będę musiała to nadrobić – rzuca krótko Marzena. Już w progu rozmawiamy o dziczeniu. I dlaczego to takie trudne nauczyć zwierzę być dzikim i zapomnieć o tym, że zostało wykarmione i uratowane ludzką ręką. – Wyobraź sobie, że dotyczy to ludzkiego dziecka. Nie zna innych ludzi, nie wie, jak wygląda ludzki świat. I wieziemy je do Warszawy, dajemy 10 tysięcy, zostawiamy w środku miasta i mówimy na odchodne: „To są auta, na nie uważaj, a to wieżowce, nie bój się. To pa, Jasiu, radź sobie jakoś”. Wiadomo, że zaraz by został skrzywdzony, okradziony, pogubiłby się. To samo z dzikimi zwierzętami – tłumaczy. Dlatego na przykład wydra Basia od wielu tygodni musi sama łowić ryby z niewielkiego baseniku. Dlatego nie ma już tulenia, musi być jak najbardziej samodzielna, a jej wypuszczenie będzie w jakiś sposób kontrolowane. – Jestem umówiona z właścicielem stawu. Zapłacę mu za ryby. Najpierw wydzielimy fragment, gdzie wpuszczę Basię, a kiedy ona poczuje się jak u siebie, pozwolimy innym wydrom wejść na jej włości – zaznacza.
Dziennikarze już wydzwaniają do Marzeny, prosząc, aby dała znać, jak będzie wypuszczać wydrę. Czy to zrobi? Tylko się uśmiecha. – To taki trudny moment. Ja muszę być skupiona na niej, a nie na tym, że fotograf mi mówi: „A poczekaj”; „A przytrzymaj drzwiczki”; „A weź w tę stronę...”. Wiem, jak jest – mówi. Dzwoni telefon. – Jerzyk? A jest cały? Niech pani mi wyśle zdjęcie...
Kąpielówki literata
– Tak cudownie jak w w Chałupach to już nigdy latach 60. nie będzie
– z rozrzewnieniem wspominał Andrzej Łapicki. Właśnie wówczas zagubioną wśród piachów rybacką osadę upodobali sobie znani polscy artyści. Oprócz Łapickiego wypoczywali tam między innymi Aleksandra Śląska, a także Tadeusz Konwicki i Stanisław Dygat wraz z żonami.
Jedli, pili, spierali się o sztukę i życie, plażowali, oczywiście w jak najbardziej „regulaminowych” strojach i jakoś tam, przynajmniej w swoim światku, Chałupy rozsławiali. Wcześniej wioska była niemal całkowicie anonimowa. Niemal, ponieważ wzmianka o niej jeszcze przed wojną trafiła na karty powieści Stefana Żeromskiego „Wiatr od morza”. Nie była to jednak reklama, o jakiej mieszkańcy mogliby marzyć.
Żeromski opisał ostatni na Kaszubach sąd boży, do którego doszło w wiosce w 1836 roku. Miejscowi utopili wtedy swoją sąsiadkę oskarżoną o czary. Kobieta była wdową, a nie podobała im się, ponieważ nie chodziła do kościoła, zaś na kominie jej domu przesiadywały kruki. Poddali ją więc próbie wody. Polegała ona na podtapianiu. Zgodnie z wielowiekową wykładnią, jeśli podsądny byłby niewinny, poszedłby na dno (wtedy ewentualnie można by go ratować), jeśli winny – utrzymywałby się na powierzchni (wtedy niechybnie czekałaby go śmierć, tyle że zadana inaczej). Wdowa testu nie przeżyła.
Powojenni artyści ponury wizerunek miejscowości ocieplali, jednak to nie oni mieli go ostatecznie ukształtować. Uczynili to naturyści. Kiedy zaczęli oni zjeżdżać na Półwysep Helski, tego do końca nie wiadomo.
Pan Zenon, który w Chałupach mieszka od 1951 roku, twierdzi, że byli tutaj już krótko po wojnie. – Tak mówili moi rodzice – zarzeka się. Ale na dobre sporym odcinkiem miejscowej plaży naturyści mieli zawładnąć dopiero w latach 70. – Jeździli tutaj letnicy z Trójmiasta, z innych stron Polski, rzadziej turyści z NRD. Miejscowi też na plażę zaglądali. Czy ja także?! Nieee... Ale młode chłopaki i dziewczyny czasem chciały spróbować, jak to jest opalać się bez niczego. Byli też tacy, którzy chodzili tylko na wydmy. Żeby podglądać – opowiada pan Zenon.
Mieszkańcy Chałup w sumie przyjęli naturystów życzliwie. Opalanie się bez stroju traktowali trochę jak niegroźne dziwactwo, trochę zaś jak przejaw egzotyki. Co innego władze, które początkowo postanowiły naturyzm z plaż wyplenić. W opowiadaniu „Polowanie na rozbierańca” znany pisarz Janusz Głowacki wspominał, jak to wraz z przyjaciółmi postanowił zdjąć na plaży kąpielówki, gdy naraz, niczym spod ziemi, wyrośli przed nimi miejscowy urzędnik i plutonowy milicji.
Tekstylni zrzucają ubrania
Korzenie naturyzmu sięgają końca XVIII wieku. Terminu tego jako pierwszy użył Belg Jean Baptiste Luc Planchon. Tłumaczył, że „naturyści to ludzie, którzy chcą być jak najbliżej przyrody, pragną żyć z nią w harmonii”. Przeszło sto lat później do terminu tego odwołał się niemiecki lekarz Heinrich Pudor, autor książki „Kult nagości”. Według niego tylko zespolenie z naturą może uchronić człowieka przed zgubnymi skutkami przemysłowej rewolucji. Powinien on więc bez skrępowania wystawiać się na dobroczynne działanie słońca i wiatru. A najlepiej robić to bez ubrania.
W 1898 roku naturyści mieli już swój pierwszy klub. Zawiązał się w Essen. Wkrótce w Niemczech zaczął działać ruch Kultura Wolnego Ciała (z niem. FKK). Poważny problem mieli z nim naziści. Według Göringa na przykład chodzenie nago było przejawem degeneracji, z drugiej jednak strony – odpowiednio podretuszowane ideały ruchu można było wykorzystać propagandowo do budowania kultu aryjskiej rasy.
FKK, choć spacyfikowany i pod zmienioną nazwą, przetrwał. Naturyzm nie dał się też komunie. – W NRD był to ruch masowy. Początkowo komuniści pozostawali wobec niego nieufni, potem jednak na nagich plażach zaczęli się pojawiać nawet wysoko postawieni partyjni działacze, choćby jeden z sekretarzy stanu – zaznacza Lubertowicz.
W Polsce „nagie” plaże istniały już przed drugą wojną. Do najsłynniejszych należały te w Zaleszczykach i Otwocku. Nowe pojawiły się w latach 60. i 70., kiedy to do Polski zaczęły docierać odległe echa obyczajowej rewolucji z Europy Zachodniej i moda na naturyzm made in DDR.
W 1977 roku nad Bałtykiem odbył się pierwszy zlot naturystów; były tam też organizowane wybory Miss Natura. Na pomysł wpadł nieżyjący już Sylwester Marczak, który założył Polskie Towarzystwo Naturystyczne. Ruchowi sprzyjał też ukazujący się w latach 80. tygodnik „Veto”. „Na plażę ciągną całe rodziny, coraz więcej tekstylnych przechodzi w szeregi naturystów” – emocjonował się jeden z piszących tam dziennikarzy.
Plaże naturystów funkcjonowały w Dąbkach, Rowach, Unieściu. – Ta w Chałupach chyba nigdy nie była ani największa, ani najbardziej oblegana. Nigdy też nie funkcjonowała w sposób sformalizowany – zaznacza Lubertowicz. Dzięki Wodeckiemu urosła jednak do miana symbolu. Niedługo po wylansowaniu przeboju coś jednak pękło.
– Naturyści zaczęli zdejmować ubrania tuż za ostatnią chałupą. Czasem wychodzili nago na drogę. Machali do przejezdnych, zapraszali na plażę. Niektórzy wchodzili nago do wioski. Starsi mieszkańcy coraz bardziej na to narzekali. Wreszcie się zbuntowali – opowiada pan Zenon. Poszli do władz i postawili sprawę na ostrzu noża: „Albo plaża zniknie, albo zbojkotujemy wybory do Rady Narodowej”.
Władza przestraszyła i naturystów wyprosiła. się skandalu
Plaża od Wodeckiego
Dziś Chałupy to jedna z najpopularniejszych miejscowości polskiego Wybrzeża. Bałtyk oblewa ją z dwóch stron – letnicy mogą tutaj korzystać zarówno z uroków otwartego morza, jak i Zatoki Puckiej. Na jej płytkich wodach w sezonie roi się od miłośników windsurfingu. W klimat dawnych czasów przenoszą organizowane od 37 lat regaty starych łodzi rybackich zwanych pomerankami. Niezależnie jednak od wszystkiego przeciętnemu letnikowi Chałupy nadal kojarzą się głównie z plażą naturystów.
– Jeszcze do niedawna pracowałem jako ratownik. Często, gdy pełniłem dyżur, podchodzili do mnie letnicy i pytali: „Czy ta plaża od Wodeckiego jeszcze u was jest?” – opowiada Marcin Budzisz, sołtys Chałup. – A plaża istnieje, choć działa nieoficjalnie i nie jest już tak oblegana jak kiedyś. Leży jakiś kilometr za Chałupami. Kiedy idę pobiegać nad morze, czasem ją mijam. Młodzi zwykle opalają się w głębi, za parawanami, starsi wybierają miejsca bliżej morza... – dodaje.
Kilka lat temu jeden z mieszkańców Pucka chciał plażę naturystów rozkręcić w Chałupach raz jeszcze, zamierzał nawet uzyskać na to oficjalne, urzędowe zgody. Projekt spełzł jednak na niczym. – Uważam, że oficjalna reaktywacja plaży nie byłaby złym pomysłem. Ale to tylko moje zdanie. Mieszkańcy pewnie nie są co do tego jednomyślni – zaznacza Budzisz.
Marcin Lubertowicz przyznaje, że naturyzm nie jest w Polsce ruchem masowym. Federacja, którą reprezentuje, w ubiegłym roku miała 151 członków. – Ta liczba rośnie, ale powoli. Na plażę często przychodzą całe rodziny. Trzeba jednak pamiętać, że pewna część osób uprawia naturyzm, ale nie chce się zrzeszać – wyjaśnia i dodaje, że ideały naturystów się nie zmieniły: – Wiążą się one z propagowaniem ekologii, zdrowego stylu życia, ale też wysokiej kultury osobistej. No i niezmiennie: naturyzm nie ma podłoża erotycznego – podkreśla Lubertowicz.
Naturyści spotykają się w Polsce na kilkunastu plażach, ostatnio istnienie tej w Grzybowie pod Kołobrzegiem zostało oficjalnie uznane przez radnych. Większość ma historię sięgającą głębokiej komuny. Żadna z nich nie jest nawet w części tak znana jak plaża w Chałupach. Bo żadna nie miała swojego Wodeckiego. Lokalne władze umiały to docenić.
– Po latach otrzymałem symboliczny klucz do miasta – wspominał Wodecki. – Piosenka miała być ulotnym żartem, teledysk telewizyjną zabawą, tymczasem ona gdzieś tam cały czas żyje. Trochę wbrew naszym pierwotnym zamiarom i oczekiwaniom. Najlepszy dowód, że minęło 30 lat, a pan do mnie dzwoni i pyta mnie właśnie o „Chałupy”...