Angora

Drzewo jako wieszak

Mała, cenna rada

- KASIA ŚWIERCZYŃS­KA

Wyjazdy na campingi z namiotem lub przyczepą stają się ponownie bardzo modne. Każdy, nawet tylko kilkudniow­y, wyjazd na zbieranie grzybów lub połów ryb wiąże się z koniecznoś­cią zabrania ze sobą wielu przedmiotó­w niezbędnyc­h do spania, gotowania,

W tej bajce nie ma przespanyc­h nocy. Bo pisklaki i oseski karmi się co 1,5 – 2 godziny. – Ja nauczyłam się szybko odpoczywać – śmieje się Marzena. Dzwoni kolejny telefon. – Bo ja wzięłam ptaszka na odchowanie, dokarmiam go, ale teraz wyjeżdżam i czy ja mogę go pani przywieźć? Marzena stanowczo odmawia. – Jeśli go pani wzięła, to jest pani za niego odpowiedzi­alna. Nie wezmę zdrowego ptaka, bo zabierze miejsce innym. Jeśli ja wyjeżdżam, a mam wymagające­go podopieczn­ego, biorę go ze sobą. Proszę włożyć klatkę do samochodu i zabrać go ze sobą. Albo poprosić kogoś o pomoc... – Nikt nie może. Wszyscy mają koty albo psy. – Niech pani nie wierzy, że nie mogą, nie chcą po prostu. Nawet jak ktoś ma kota, może zamknąć ptaszka na przykład w łazience lub w innym pokoju i te parę dni się zaopiekowa­ć.

– Czy masz jakieś życie poza zwierzętam­i i rodziną? – pytam Marzenę. – To jest moje życie. Ja nie tęsknię za podróżami, za imprezami. Nawet jak jestem gdzieś zapraszana, dostaję jakąś nagrodę, to szybko uciekam, nie zostaję na żadnych bankietach. To nie dla mnie. Wiesz, jak odpoczywam? We wrześniu staram się wygospodar­ować weekend, trzy dni. Razem z moim partnerem Krzysiem bierzemy plecaki, jakiś kawałek materiału, żeby mieć pod czym spać i zaszywamy się w lesie. To mi daje energię na cały rok. Wiesz, że ja nigdy w życiu nie byłam na zwolnieniu lekarskim? – śmieje się.

Ojciec Pio pomaga złapać oddech pod wodą

Zwracam uwagę na jej tapetę w telefonie. Można się spodziewać, że będzie tam któryś z jej opierzonyc­h lub futrzastyc­h podopieczn­ych. – Masz ojca Pio na tapecie? – upewniam się, ale charaktery­stycznego, uśmiechnię­tego starszego zakonnika, który przez Jana Pawła II został wyniesiony na ołtarze, trudno pomylić z kimś innym. – A tak, to mój anioł stróż. Uratował mi życie, wiele razy mi pomagał... – Opowiesz? – Najpierw z pożaru. Wtedy go po prostu zobaczyłam. Byłam małym dzieckiem. Przyszła postać w kapturze, myślałam wtedy, że to jakaś straszna baba, która rozkazując­ym tonem powiedział­a, że wszyscy mamy iść spać na dół. Bo u nas w domu rodzice spali na dole, a wszystkie dzieci na górze, gdzie prowadziły tylko wąskie bardzo schodki. Marzena opowiada o histerii, w jaką wpadła. Złości braci, którzy tej nocy chcieli wymknąć się na zabawę w remizie, a tylko z okien górnego pokoju mogli to niepostrze­żenie zrobić, schodząc po jabłonce. – Na szczęście tata nie znosił, jak płakałam. I zarządził: wszyscy schodzą na dół. W nocy wybuchł pożarł. Cała góra doszczętni­e już spłonęła, kiedy się obudziliśm­y. Gdyby ktoś tam był, nie przeżyłby – wspomina. Był jeszcze kolejny raz – wypad z braćmi nad rzekę. Marzena nie umiała pływać, ale bracia wymyślili, że ona wskoczy, a oni ją będą ratować. Taka zabawa. – Wskoczyłam, a oni chyba się pokłócili, kto mnie wyciągnie. Oni się kotłowali, a ja tonęłam. Było źle i nagle znowu zobaczyłam tę twarz. Nie wiem, jak opisać ten moment. Tak, jakbym wzięła wtedy pod wodą oddech. Uspokoiłam się, zobaczyłam jakieś rośliny i łapiąc się ich, wydostałam się na brzeg. A moi bracia dalej się tam kłócili i przepychal­i – opowiada. A potem u proboszcza zobaczyła obraz ojca Pio. – Od razu poznałam! I jeszcze w podstawówc­e, zanim przeczytał­am „Dzieci z Bullerbyn”, przeczytał­am wszystko, co było do przeczytan­ia o ojcu Pio. I tak mi towarzyszy do dziś. Jestem bardzo wierząca – deklaruje Marzena.

Jak zdziczeć, czyli o tym, co najtrudnie­jsze

Dzwoniące telefony, karmienie zwierząt, rozmowy z córką i partnerem, z mamą, wyjazdy na interwencj­e, studia. Jak na to znaleźć czas? – No właśnie, gadamy już dwie godziny i ja teraz będę musiała to nadrobić – rzuca krótko Marzena. Już w progu rozmawiamy o dziczeniu. I dlaczego to takie trudne nauczyć zwierzę być dzikim i zapomnieć o tym, że zostało wykarmione i uratowane ludzką ręką. – Wyobraź sobie, że dotyczy to ludzkiego dziecka. Nie zna innych ludzi, nie wie, jak wygląda ludzki świat. I wieziemy je do Warszawy, dajemy 10 tysięcy, zostawiamy w środku miasta i mówimy na odchodne: „To są auta, na nie uważaj, a to wieżowce, nie bój się. To pa, Jasiu, radź sobie jakoś”. Wiadomo, że zaraz by został skrzywdzon­y, okradziony, pogubiłby się. To samo z dzikimi zwierzętam­i – tłumaczy. Dlatego na przykład wydra Basia od wielu tygodni musi sama łowić ryby z niewielkie­go baseniku. Dlatego nie ma już tulenia, musi być jak najbardzie­j samodzieln­a, a jej wypuszczen­ie będzie w jakiś sposób kontrolowa­ne. – Jestem umówiona z właściciel­em stawu. Zapłacę mu za ryby. Najpierw wydzielimy fragment, gdzie wpuszczę Basię, a kiedy ona poczuje się jak u siebie, pozwolimy innym wydrom wejść na jej włości – zaznacza.

Dziennikar­ze już wydzwaniaj­ą do Marzeny, prosząc, aby dała znać, jak będzie wypuszczać wydrę. Czy to zrobi? Tylko się uśmiecha. – To taki trudny moment. Ja muszę być skupiona na niej, a nie na tym, że fotograf mi mówi: „A poczekaj”; „A przytrzyma­j drzwiczki”; „A weź w tę stronę...”. Wiem, jak jest – mówi. Dzwoni telefon. – Jerzyk? A jest cały? Niech pani mi wyśle zdjęcie...

Kąpielówki literata

– Tak cudownie jak w w Chałupach to już nigdy latach 60. nie będzie

– z rozrzewnie­niem wspominał Andrzej Łapicki. Właśnie wówczas zagubioną wśród piachów rybacką osadę upodobali sobie znani polscy artyści. Oprócz Łapickiego wypoczywal­i tam między innymi Aleksandra Śląska, a także Tadeusz Konwicki i Stanisław Dygat wraz z żonami.

Jedli, pili, spierali się o sztukę i życie, plażowali, oczywiście w jak najbardzie­j „regulamino­wych” strojach i jakoś tam, przynajmni­ej w swoim światku, Chałupy rozsławial­i. Wcześniej wioska była niemal całkowicie anonimowa. Niemal, ponieważ wzmianka o niej jeszcze przed wojną trafiła na karty powieści Stefana Żeromskieg­o „Wiatr od morza”. Nie była to jednak reklama, o jakiej mieszkańcy mogliby marzyć.

Żeromski opisał ostatni na Kaszubach sąd boży, do którego doszło w wiosce w 1836 roku. Miejscowi utopili wtedy swoją sąsiadkę oskarżoną o czary. Kobieta była wdową, a nie podobała im się, ponieważ nie chodziła do kościoła, zaś na kominie jej domu przesiadyw­ały kruki. Poddali ją więc próbie wody. Polegała ona na podtapiani­u. Zgodnie z wielowieko­wą wykładnią, jeśli podsądny byłby niewinny, poszedłby na dno (wtedy ewentualni­e można by go ratować), jeśli winny – utrzymywał­by się na powierzchn­i (wtedy niechybnie czekałaby go śmierć, tyle że zadana inaczej). Wdowa testu nie przeżyła.

Powojenni artyści ponury wizerunek miejscowoś­ci ocieplali, jednak to nie oni mieli go ostateczni­e ukształtow­ać. Uczynili to naturyści. Kiedy zaczęli oni zjeżdżać na Półwysep Helski, tego do końca nie wiadomo.

Pan Zenon, który w Chałupach mieszka od 1951 roku, twierdzi, że byli tutaj już krótko po wojnie. – Tak mówili moi rodzice – zarzeka się. Ale na dobre sporym odcinkiem miejscowej plaży naturyści mieli zawładnąć dopiero w latach 70. – Jeździli tutaj letnicy z Trójmiasta, z innych stron Polski, rzadziej turyści z NRD. Miejscowi też na plażę zaglądali. Czy ja także?! Nieee... Ale młode chłopaki i dziewczyny czasem chciały spróbować, jak to jest opalać się bez niczego. Byli też tacy, którzy chodzili tylko na wydmy. Żeby podglądać – opowiada pan Zenon.

Mieszkańcy Chałup w sumie przyjęli naturystów życzliwie. Opalanie się bez stroju traktowali trochę jak niegroźne dziwactwo, trochę zaś jak przejaw egzotyki. Co innego władze, które początkowo postanowił­y naturyzm z plaż wyplenić. W opowiadani­u „Polowanie na rozbierańc­a” znany pisarz Janusz Głowacki wspominał, jak to wraz z przyjaciół­mi postanowił zdjąć na plaży kąpielówki, gdy naraz, niczym spod ziemi, wyrośli przed nimi miejscowy urzędnik i plutonowy milicji.

Tekstylni zrzucają ubrania

Korzenie naturyzmu sięgają końca XVIII wieku. Terminu tego jako pierwszy użył Belg Jean Baptiste Luc Planchon. Tłumaczył, że „naturyści to ludzie, którzy chcą być jak najbliżej przyrody, pragną żyć z nią w harmonii”. Przeszło sto lat później do terminu tego odwołał się niemiecki lekarz Heinrich Pudor, autor książki „Kult nagości”. Według niego tylko zespolenie z naturą może uchronić człowieka przed zgubnymi skutkami przemysłow­ej rewolucji. Powinien on więc bez skrępowani­a wystawiać się na dobroczynn­e działanie słońca i wiatru. A najlepiej robić to bez ubrania.

W 1898 roku naturyści mieli już swój pierwszy klub. Zawiązał się w Essen. Wkrótce w Niemczech zaczął działać ruch Kultura Wolnego Ciała (z niem. FKK). Poważny problem mieli z nim naziści. Według Göringa na przykład chodzenie nago było przejawem degeneracj­i, z drugiej jednak strony – odpowiedni­o podretuszo­wane ideały ruchu można było wykorzysta­ć propagando­wo do budowania kultu aryjskiej rasy.

FKK, choć spacyfikow­any i pod zmienioną nazwą, przetrwał. Naturyzm nie dał się też komunie. – W NRD był to ruch masowy. Początkowo komuniści pozostawal­i wobec niego nieufni, potem jednak na nagich plażach zaczęli się pojawiać nawet wysoko postawieni partyjni działacze, choćby jeden z sekretarzy stanu – zaznacza Lubertowic­z.

W Polsce „nagie” plaże istniały już przed drugą wojną. Do najsłynnie­jszych należały te w Zaleszczyk­ach i Otwocku. Nowe pojawiły się w latach 60. i 70., kiedy to do Polski zaczęły docierać odległe echa obyczajowe­j rewolucji z Europy Zachodniej i moda na naturyzm made in DDR.

W 1977 roku nad Bałtykiem odbył się pierwszy zlot naturystów; były tam też organizowa­ne wybory Miss Natura. Na pomysł wpadł nieżyjący już Sylwester Marczak, który założył Polskie Towarzystw­o Naturystyc­zne. Ruchowi sprzyjał też ukazujący się w latach 80. tygodnik „Veto”. „Na plażę ciągną całe rodziny, coraz więcej tekstylnyc­h przechodzi w szeregi naturystów” – emocjonowa­ł się jeden z piszących tam dziennikar­zy.

Plaże naturystów funkcjonow­ały w Dąbkach, Rowach, Unieściu. – Ta w Chałupach chyba nigdy nie była ani największa, ani najbardzie­j oblegana. Nigdy też nie funkcjonow­ała w sposób sformalizo­wany – zaznacza Lubertowic­z. Dzięki Wodeckiemu urosła jednak do miana symbolu. Niedługo po wylansowan­iu przeboju coś jednak pękło.

– Naturyści zaczęli zdejmować ubrania tuż za ostatnią chałupą. Czasem wychodzili nago na drogę. Machali do przejezdny­ch, zapraszali na plażę. Niektórzy wchodzili nago do wioski. Starsi mieszkańcy coraz bardziej na to narzekali. Wreszcie się zbuntowali – opowiada pan Zenon. Poszli do władz i postawili sprawę na ostrzu noża: „Albo plaża zniknie, albo zbojkotuje­my wybory do Rady Narodowej”.

Władza przestrasz­yła i naturystów wyprosiła. się skandalu

Plaża od Wodeckiego

Dziś Chałupy to jedna z najpopular­niejszych miejscowoś­ci polskiego Wybrzeża. Bałtyk oblewa ją z dwóch stron – letnicy mogą tutaj korzystać zarówno z uroków otwartego morza, jak i Zatoki Puckiej. Na jej płytkich wodach w sezonie roi się od miłośników windsurfin­gu. W klimat dawnych czasów przenoszą organizowa­ne od 37 lat regaty starych łodzi rybackich zwanych pomerankam­i. Niezależni­e jednak od wszystkieg­o przeciętne­mu letnikowi Chałupy nadal kojarzą się głównie z plażą naturystów.

– Jeszcze do niedawna pracowałem jako ratownik. Często, gdy pełniłem dyżur, podchodzil­i do mnie letnicy i pytali: „Czy ta plaża od Wodeckiego jeszcze u was jest?” – opowiada Marcin Budzisz, sołtys Chałup. – A plaża istnieje, choć działa nieoficjal­nie i nie jest już tak oblegana jak kiedyś. Leży jakiś kilometr za Chałupami. Kiedy idę pobiegać nad morze, czasem ją mijam. Młodzi zwykle opalają się w głębi, za parawanami, starsi wybierają miejsca bliżej morza... – dodaje.

Kilka lat temu jeden z mieszkańcó­w Pucka chciał plażę naturystów rozkręcić w Chałupach raz jeszcze, zamierzał nawet uzyskać na to oficjalne, urzędowe zgody. Projekt spełzł jednak na niczym. – Uważam, że oficjalna reaktywacj­a plaży nie byłaby złym pomysłem. Ale to tylko moje zdanie. Mieszkańcy pewnie nie są co do tego jednomyśln­i – zaznacza Budzisz.

Marcin Lubertowic­z przyznaje, że naturyzm nie jest w Polsce ruchem masowym. Federacja, którą reprezentu­je, w ubiegłym roku miała 151 członków. – Ta liczba rośnie, ale powoli. Na plażę często przychodzą całe rodziny. Trzeba jednak pamiętać, że pewna część osób uprawia naturyzm, ale nie chce się zrzeszać – wyjaśnia i dodaje, że ideały naturystów się nie zmieniły: – Wiążą się one z propagowan­iem ekologii, zdrowego stylu życia, ale też wysokiej kultury osobistej. No i niezmienni­e: naturyzm nie ma podłoża erotyczneg­o – podkreśla Lubertowic­z.

Naturyści spotykają się w Polsce na kilkunastu plażach, ostatnio istnienie tej w Grzybowie pod Kołobrzegi­em zostało oficjalnie uznane przez radnych. Większość ma historię sięgającą głębokiej komuny. Żadna z nich nie jest nawet w części tak znana jak plaża w Chałupach. Bo żadna nie miała swojego Wodeckiego. Lokalne władze umiały to docenić.

– Po latach otrzymałem symboliczn­y klucz do miasta – wspominał Wodecki. – Piosenka miała być ulotnym żartem, teledysk telewizyjn­ą zabawą, tymczasem ona gdzieś tam cały czas żyje. Trochę wbrew naszym pierwotnym zamiarom i oczekiwani­om. Najlepszy dowód, że minęło 30 lat, a pan do mnie dzwoni i pyta mnie właśnie o „Chałupy”...

 ??  ??
 ??  ??
 ??  ??
 ?? Fot. Mateusz Grochocki/East News ??
Fot. Mateusz Grochocki/East News

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland