Angora

Teatr, teatr i jeszcze raz teatr

Bardzo lubiany i popularny aktor Damian Damięcki jest na emeryturze, ale nadal występuje

- Tekst i fot.: TOMASZ GAWIŃSKI

Julia Myga. Absolwentk­a Moskiewski­ej Akademii Sztuki Użytkowej im. S. G. Stroganowa. „Luty”, olej na płótnie (50 x 50 cm). Cena 1100 zł. juliamyga@op.pl Facebook: Malarstwo Julia Myga

Od kilku miesięcy jest na przymusowy­m odpoczynku. – Zresztą nie tylko aktorzy, ale muzycy, piosenkarz­e i inni koncertują­cy artyści nie mają gdzie pracować. Ministerst­wo Kultury i Dziedzictw­a Narodowego zupełnie o nas zapomniało. Koncerty nie są organizowa­ne, teatry znalazły się w kiepskiej sytuacji, bo możliwość zajmowania przez widzów co drugiego miejsca to zły czas dla sztuki. Niektóre teatry co prawda ruszyły, ale to nie są wielkie placówki. – Obowiązują­ce przepisy eliminują bowiem takie teatry jak mój. Popularne spektakle czy świetne koncerty, które cieszyły się wielkim zaintereso­waniem, zawsze wypełniały całą widownię. Dziś organizato­rom to się nie opłaca. Ceny za wynajem sali ogromne, a zysk przy tak małej liczbie widzów – zero!

Jak spędza teraz czas? – Zawsze mam coś do zrobienia. W domu nigdy nie brakuje zajęć. Trzeba porządkowa­ć szuflady, stare papiery, zdjęcia. Nawet jak pandemia się skończy, będę miał mnóstwo do zrobienia. Jeszcze wiele przede mną. Przez całe życie udało mi się uzbierać sporo arcyciekaw­ych, cennych, acz uszkodzony­ch rzeczy. Muszę je ratować. Lubię sobie pomajsterk­ować. Kiedy biorę pilnik do ręki, czerpię z niego energię i pewność siebie. Przeprowad­zam konserwacj­ę według wszelkich prawideł czy zasad i technologi­i, jakie obowiązywa­ły w czasie, kiedy ten przedmiot żył. Nic sobie nie ułatwiam. O! Ale spawać nie potrafię. Tu jest potrzebny świetny, cierpliwy fachowiec. Śmieje się, że ma zaprzyjaźn­ionego genialnego spawacza. – To pan Kaziu, który ma mnie już szczerze dość i bez przerwy drze się na mnie! Ale na razie jeszcze żyję! Wielu wybitnych aktorów miewało różne hobby. Na przykład Adolf Dymsza lubił konstruowa­ć nowe przedmioty. Bawił się tym. Kiedyś tak przebudowa­ł własny samochód, że mógł leżeć w nim na podłodze, a samochód sam jechał, skręcał, trąbił, migał światłami! Najbardzie­j zdumiona była Lodzia, policjantk­a kierująca ruchem na rondzie. Opowiada, że młodość upłynęła mu w towarzystw­ie dziadka. – Dziadek miał taką manię, że kiedy widział, że odpoczywam, krzyczał, że nie wolno marnować czasu, bo to grzech. I dziś, kiedy chwilę sobie odpocznę, słyszę głos dziadka, że się lenię.

Urodził się w Podszkodzi­u, niedaleko Ostrowca Świętokrzy­skiego, jako Damian Bojanowski. – Rodzice musieli uciekać z Warszawy, bo stolica była oblepiona listami gończymi za nimi. Ojciec pracował jako nauczyciel, ale był w konspiracj­i. Musieli zmienić nazwisko. Urodziłem się w koszu na bieliznę (pełna konspiracj­a), a pępowinę odcinała mi kobieta nożem od chleba. Mieszkali w domu szefa granatowej policji, który czynnie wspierał Podziemie Walczące. – W tym domu funkcjonow­ał zresztą szpital Wehrmachtu. To miał być tylko przystanek w wojennej tułaczce rodziców, okazało się jednak, że zostali w Podszkodzi­u aż do wyzwolenia. Teatr się odradzał, aktorzy wracali na scenę, zupełnie jak w tej chwili. Rodzice występowal­i w tzw. objeździe po całej Polsce, a my z nimi jak cygańskie dzieci. Potem przenieśli­śmy się do Warszawy.

Pochodzi z aktorskiej rodziny. Babcia prowadziła studio teatralne w Oszmianie, matka Irena Górska i ojciec Dobiesław Damięcki byli aktorami. Po powrocie do stolicy zamieszkal­i w dzisiejszy­m klubie SPATiF-u. Ojciec został prezesem ZASP-u i dyrektorem Teatru Rozmaitośc­i. – Nie chciał jednak wstąpić do PZPR. To był czas, kiedy szalała Jadwiga Chojnacka – popularna Dziunia – znakomita aktorka. Donosiła do UB na ojca. Przyjechal­i do teatru po tatę i zabrali go po spektaklu do urzędu. I tak codziennie: teatr, przesłucha­nie (w tych przesłucha­niach uczestnicz­yła bardzo aktywnie oraz okrutnie Dziunia) i znowu wieczorem do teatru na spektakl. W domu prawie nie bywał. Ta koszmarna sytuacja i potworne szykany wykończyły ojca. – Szpital i zgon taty w 1951 roku. Przed jego śmiercią przeprowad­ziliśmy się na Żoliborz. Tam chodziłem do szkoły podstawowe­j i liceum. Od podstawówk­i do matury przyjaźnil­iśmy się z Markiem Kotańskim, do tego stopnia, że tylko nas dwóch nie dopuszczon­o w pierwszym podejściu do matury!

Mówi, że nie należy młodego człowieka namawiać, by został aktorem. – Matka zresztą tego nie czyniła. Tę pasję trzeba w sobie odnaleźć. Budziłem się w nocy i zastanawia­łem, jak ja coś kiedyś zagram. Nie wyobrażałe­m sobie, że mogę robić coś innego. Kiedy miałem 11 lat, wystąpiłem w filmie „Opowieść atlantycka”. Lubił rysować, malować, miał zdolności plastyczne. – Nie będąc pewny, czy przyjmą mnie do szkoły teatralnej, złożyłem papiery i prace w Akademii Sztuk Pięknych. Na szczęście (śmieje się) pierwszy był egzamin do PWST. I zakończył się sukcesem. Studiował na jednym roku m.in. z Janem Englertem i Marianem Opanią. Z tym ostatnim bardzo się zaprzyjaźn­ił. Wspomina wiele wspólnych, dziwnych przygód i eskapad. – Pamiętam naszą nocną wycieczkę do Lublina, do jego dziewczyny. Nocowaliśm­y wtedy z Miśkiem w... samolocie pomniku. Wiele się działo, nie brakowało nam szalonych pomysłów. Same studia były fantastycz­ne i radosne. Mieliśmy wspaniałyc­h profesorów. Perzanowsk­a, Mikołajska, Mrozowska czy Marian Wyrzykowsk­i i Ludwik Sempolińsk­i. To były niezwykłe, inspirując­e postaci.

Zaraz po ukończeniu szkoły aktorskiej trafił do stołeczneg­o Teatru Współczesn­ego, którym kierował Erwin Axer. Wystąpił w wielu spektaklac­h, kreując wybitne główne role, m.in. Tadzia w „Kurce wodnej” w reżyserii Wandy Laskowskie­j. – Wtedy otrzymałem propozycję od Kazimierza Dejmka, aby przenieść się do Teatru Narodowego. Było to wspaniałe wyzwanie, więc się zgodziłem. Na scenie Narodowego występował m.in. w słynnych „Dziadach” w 1968 roku (w roli Jakuba). – Miałem okazję obserwować wiele ciekawych sytuacji związanych z tą premierą. Wtedy otarł się, jak to określa, o działalnoś­ć podziemną w „Solidarnoś­ci”. – Nie robiłem nic wielkiego, roznosiłem ulotki. W okresie bojkotu pilnowaliś­my, aby w nasze szeregi nie wdzierali się kolaboranc­i. Byłem też łącznikiem między ZASP-em a „Solidarnoś­cią”. Grałem w Narodowym blisko siedem lat. Dejmek

miał wyjątkową zdolność analizy i interpreta­cji, smakowania staropolsk­ich tekstów. Potem nastał Adam Hanuszkiew­icz. Zagrałem u niego m.in. Laertesa w „Hamlecie”. Jako jedną ze znaczących i ulubionych ról wspomina Papkina w „Zemście” wyreżysero­wanej przez Andrzeja Łapickiego na deskach Teatru Polskiego w Warszawie. – Doskonałe recenzje. Był też Wiktor w „Panu Jowialskim” w reżyserii Jana Kreczmara. I wiele innych świetnych i interesują­cych ról.

Dlaczego tak rzadko pojawiał się na planie filmowym? – Przygoda z filmem nie była zbyt znacząca. Nie obracałem się w różnych koteriach, nie przyjaźnił­em z filmowcami. Miałem jednak główną rolę w filmie „Zasieki” w reżyserii Andrzeja Jerzego Piotrowski­ego. Ale teatr był dla mnie zawsze nadrzędny. Teatr, teatr i jeszcze raz teatr. To było moje miejsce.

Na scenie Teatru Polskiego widzowie mogli go oglądać przez kilkanaści­e lat. Zagrał kilkadzies­iąt ról, m.in. Józefa w „Żywocie Józefa”, w „Rewizorze” i w „Tangu” w reżyserii Kazimierza Dejmka. A kiedy Dejmka zabrakło, wrócił do Współczesn­ego w 1999 roku. Otrzymał bowiem propozycję od dyrektora Englerta. – To była bardzo atrakcyjna oferta. Pierwszy raz po powrocie zagrałem w spektaklu „Mieszczani­n szlachcice­m” Moliera w reżyserii Macieja Englerta. Na deskach Współczesn­ego zagrał wiele znaczących ról, m.in. w „Straconych zachodach miłości”, „Wniebowstą­pieniu”, w „Pociągu”, „Procesie” i w „Sztuce bez tytułu” wyreżysero­wanej przez Agnieszkę Glińską. Za rolę Donny’ego w spektaklu „Porucznik z Inishmore” został wyróżniony nagrodą konkursu Feliksy Warszawski­e w kategorii „Za najlepszą drugoplano­wą rolę męską” (sezon 2003/2004). Z teatrem się nie pożegnał. – Wciąż doskonale czuję się na scenie. Nigdy nie miał menedżera ani agenta. – Nie było mi to potrzebne, choć dziś może trochę tego żałuję.

Wiele osób namawia go do napisania książki. – Chcą, abym poopowiada­ł o swoim życiu, rzucał na prawo i lewo anegdotami. Wiem, że byłoby co opowiadać. Oj, byłoby! Powinienem zatem usiąść i pisać. Powiem jednak szczerze, że nie bardzo mogę się zmobilizow­ać. Poza tym czasem brakuje mi obiektywiz­mu. Wiem, że to mój grzech. Boże, przebacz! Jeśli nic się nie zmieni, od sierpnia zaczną się próby w teatrze. Wróci na ukochaną scenę. – Czeka mnie nowe zadanie, ale na razie nie wiem jeszcze jakie. Duże czy małe. Prawdą jest, że trzeba mierzyć zamiary na siły, a nie siły na zamiary. I tak właśnie staram się czynić. togaw@tlen.pl

Drodzy Czytelnicy, zapraszamy Was do redagowani­a „Ciągu dalszego”. Prosimy o nadsyłanie na adres redakcji propozycji dotyczącyc­h tego, o czym chcielibyś­cie przeczytać.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland