Granaty i zakładnicy Ukraina
Wtorek. Były skazany porywa autobus z pasażerami. Czwartek – złodziej samochodowy bierze jako zakładnika policjanta. Co będzie jutro: czy negocjacje za wszelką cenę i spełnianie żądań, wręcz zachcianek, porywaczy nie zachęci innych do podobnych aktów przemocy? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć teraz prezydent Zełenski i cała Ukraina.
Wysłużony pasażerski autobus,
który wyjechał na lokalną trasę z Beresteczka do Krasniłówki na zachodzie Ukrainy, wydawałby się ostatnim miejscem na świecie, gdzie mogłoby dojść do aktu terroru. A jednak. Po drodze, w Łucku, autobus opanował porywacz. – Osoba, która wzięła zakładników, zadzwoniła o 9.25 na policję i przedstawiła się jako Maksym Płochoj – takie pierwsze informacje podał Anton Heraszczenko, wiceminister spraw wewnętrznych Ukrainy. Napisał o tym w Facebooku, dodając, że w internecie można znaleźć napisaną przez autora o tym nazwisku książkę „Filozofia przestępcy”, w której opisuje on swój pobyt w więzieniu i swoje specyficzne poglądy na życie. „Od 15 lat mnie resocjalizują, ale się nie zresocjalizowałem... Jest tylko jedno, czego nie mogę – nie być przestępcą”, pisał w wydanym nakładem 400 sztuk „dziele” były skazany. W więzieniu siedział dwa razy: za rozbój, oszustwo, bandytyzm i wymuszenia, co wyjaśniono wkrótce potem, gdy ustalono prawdziwe personalia terrorysty. Płochoj (czyli po rosyjsku „Zły”) w rzeczywistości okazał się 44-letnim Maksymem Kriwoszem, urodzonym w Rosji obywatelem Ukrainy.
Centrum Łucka niebawem zablokowało wojsko z transporterami opancerzonymi, ściągnięto specnaz i snajperów. Do miasta przyleciał też minister spraw wewnętrznych Arsen Awakow i szef Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) Rusłan Baraniecki. Wszczęto postępowanie karne, ale jednocześnie przystąpiono do prób negocjacji z porywaczem, który bez oporów przedstawił swoje żądania.
Żądania były co najmniej... niebanalne. Grożąc wysadzeniem autobusu z zakładnikami, Kriwosz zażyczył sobie, aby przewodniczący ukraińskich sądów, szefowie ministerstw, prokuratury, Kościołów oraz oligarchowie zamieścili na YouTubie filmiki z tekstem o treści: „Jestem zalegalizowanym terrorystą”. A prezydent Wołodymyr Zełenski – opublikował w serwisach społecznościowych apel o oglądanie amerykańskiego filmu „Mieszkańcy Ziemi” o wykorzystywaniu zwierząt dla potrzeb ludzkiej cywilizacji.
Samozwańczy bojownik z systemem czy po prostu wariat? – zastanawiali się kierujący operacją. Jedno było pewne
– jeśli nawet wariat, to niebezpieczny... – Przestępca dwa razy wystrzelił w stronę stróżów prawa, po czym wyrzucił z autobusu granat, który na szczęście nie wybuchł – informowała o rozwoju wypadków policja.
Krótko potem
porywacz omal nie zastrzelił wiceszefa ukraińskiej Policji Narodowej Jewhena Kowala. Kula minęła o kilkadziesiąt centymetrów jego głowę, kiedy niósł do autobusu wodę. Terrorysta zgodził się na to dopiero po 7 wieczorem. Wcześniej przez 10 godzin nie pozwolił przekazać zakładnikom płynów ani jedzenia, nie pozwalał też skorzystać z toalety. Śledził przy tym cały czas w internecie, co o porwaniu piszą media. Policja zwróciła się więc do dziennikarzy o wyłączenie kamer i przerwanie internetowych relacji na żywo, aby Kriwosz nie mógł obserwować jej działań. W centrum miasta odcięto prąd i przekaźniki radiowe.
Przełom nastąpił dwie godziny później, kiedy do akcji włączył się osobiście prezydent Zełenski. Szef państwa po prostu spełnił wtedy warunki porywacza – opublikował na koncie w Facebooku sześciosekundowy filmik z apelem o obejrzenie filmu, a w komentarzach pod wpisem zamieścił zrzuty ekranowe z żądaniami Kriwosza. W odpowiedzi ten wypuścił z autobusu dziecko, kobietę w ciąży i jedną ze starszych kobiet. Po półgodzinie wyszedł sam i spokojnie czekał, aż podejdzie do niego trójka antyterrorystów. Już po zażegnaniu kryzysu Zełenski zdradził, że osobiście negocjował z porywaczem. Rozmowa miała trwać 7 – 10 minut i obie strony ustaliły właśnie taki scenariusz: nagranie za wypuszczenie trójki zakładników, a potem poddanie się po półgodzinie od ukazania się filmiku w sieci. – Mniej więcej tak się to odbyło. Minęło 30 – 40 minut i uwolnił zakładników. I dla mnie to oczywiste. To oczywiste dla mnie kroki – niebawem komentował to, co się wydarzyło, sam prezydent, który natychmiast po uwolnieniu zakładników usunął nagrania z internetu. – Jeżeli możemy robić coś bez szturmu, jeżeli możemy nie ryzykować życiem choćby jednego człowieka, to ja żyję według takich reguł, żyję i będę żyć.
Takie podejście nie jest jednak oczywiste dla wszystkich. Niekonwencjonalne zachowanie prezydenta showmana jedni chwalą, a inni ostro potępiają. „ Nie wyobrażam sobie, aby którykolwiek z byłych lub niedoszłych prezydentów zrobił to samo co prezydent Zełenski. Możecie śmiać się tysiąckrotnie, ale wasz śmiech ucichnie od razu, jak tylko wyobrazicie sobie waszych krewnych w tym autobusie i żądania psychicznie chorego człowieka” – napisała Liza Bohucka, aktywistka, blogerka, a obecnie parlamentarzystka z prezydenckiej frakcji Sługa Narodu.
Krytycy zauważają jednak, że trudno sobie też wyobrazić, aby żądania terrorysty spełniali w ten sposób na przykład premier Kanady Justin Trudeau albo Wielkiej Brytanii Boris Johnson. Główny argument przeciwko metodzie, którą zastosował Zełenski, to niebezpieczeństwo, że za przykładem pory
W wyniku negocjacji
uzbrojony złodziejaszek zgodził się na wymianę. Wypuścił przetrzymywanego przez siebie policjanta, którego w roli zakładnika zastąpił jego przełożony – naczelnik obwodowego wydziału kryminalnego, płk Witalij Szyjan. Czego żądał 32-letni Roman Skrypnik – były uczestnik działań zbrojnych w Donbasie, karany za posiadanie i handel narkotykami oraz kradzież? – Prosił, żeby go wypuścić. Złapano go na kradzieży samochodu, a teraz doszło jeszcze wzięcie zakładnika. Chce, żebyśmy go wypuścili i nie ścigali – wyjaśniał rzecznik połtawskiej policji.
Podstawionym przez policjantów samochodem porywacz z zakładnikiem miał ruszyć w stronę Kijowa. Jeżeli po to, aby też negocjować z prezydentem, to jednak zrezygnował z tego zamiaru. Po drodze wypuścił przetrzymywanego oficera i porzucił auto. A sam uciekł do lasu... (CEZ)
W czasie pandemii koronawirusa spadła liczba badań przesiewowych i szczepień przeciw chorobom zakaźnym. W ostatnich dziesięcioleciach świat poczynił postępy w walce z gruźlicą, AIDS, malarią czy polio. Projekty, w ramach których je zwalczano, zostały teraz zatrzymane bądź ograniczone, więc choroby te mogą znów uderzyć z dawną siłą. lat umrze na nią 1,4 mln osób więcej. Poprzednie utrudnienia w działaniu programów zwalczających malarię (np. epidemie eboli) skutkowały dodatkowymi tysiącami zmarłych. Polio, które w ostatnich latach niemal udało się wymazać z mapy świata, może powrócić w miejscach, gdzie przez kilka dekad walczono o to, by choroba zanikła.
Problemy mogą się pojawić nawet w państwach wysoko rozwiniętych, np. w USA, gdzie udało się wyeliminować większość niebezpiecznych chorób zakaźnych. Gdy ludzie pozostają w domach i nie wykonuje się szczepień, wśród dzieci mogą zacząć się szerzyć odra i krztusiec. To oznacza nie tylko ryzyko dla konkretnych osób, ale też większe obciążenie systemu opieki zdrowotnej. Claire Standley z Georgetown University’s Center for Global Health Science and Security podkreśla, że najbardziej narażone są te kraje, które muszą zwalczać wiele różnych zagrożeń naraz. Demokratyczna Republika Konga mierzy się z COVID-19, ebolą i największym na świecie ogniskiem odry. Jemen w trakcie wojny domowej musi radzić sobie z COVID-em i cholerą. To zagrożenie nie tylko dla ludzi z tych państw, bo choroby mogą się rozprzestrzenić poza granice kraju, w którym wzrosła liczba zachorowań.
Fundacja Billa i Melindy Gatesów, od dziesięcioleci zajmująca się zwalczaniem AIDS, malarii, polio i innych chorób zakaźnych, teraz „całkowicie koncentruje się” na pandemii. A ponieważ świat stanął w obliczu recesji, wiele istotnych funduszy może zostać ograniczonych. Zachowywanie dystansu społecznego sprawia, że choroby zakaźne inne niż COVID-19 również nie szerzą się tak jak zwykle. Szkoły są zamknięte, a wyjazdy wakacyjne ograniczone, więc choroby wieku dziecięcego mają mniejsze możliwości rozprzestrzeniania się. To się zmieni, gdy wszystko wróci do normy, a dzieci pozostaną niezaszczepione. Od wybuchu pandemii w 27 krajach przerwano szczepienia na odrę, w 38 – na polio. Miliony dzieci pozostają bez ochrony.
Dodatkowo ludzie niechętnie korzystają z pomocy lekarskiej, bo obawiają się zarażenia COVID-19. To szczególnie duży problem w krajach, gdzie choroby zakaźne występowały na większą skalę nawet przed pandemią, jak gruźlica w Indiach, Kenii czy na Ukrainie.
The Global Fund, międzynarodowa organizacja finansująca zwalczanie chorób zakaźnych, odnotowała, że pandemia w 106 państwach zakłóciła 85 proc. programów zwalczających AIDS, 78 proc. – gruźlicę i 73 proc. – malarię. W Afryce WHO koordynuje sieć laboratoriów w 15 krajach, wykonujących testy w kierunku polio. Połowa z nich pracuje obecnie przy testach na COVID-19. W Pakistanie wielu pracowników, którzy zwykle zajmują się polio, teraz skierowano do śledzenia kontaktów chorych na SARS-CoV-2, a tysiące innych zwyczajnie zwolniono. (AS)