Narodowy Chaos Szczepień
Bałagan, burdel w przepisach, ślimacze tempo
Strach pomyśleć, co będzie, gdy Narodowy Program Szczepień obejmie większą liczbę Polaków, których liczebności nie zna nawet główny doradca premiera ds. walki z pandemią. Prof. Andrzej Horban, zapowiadając na czerwiec wyszczepianie osób po sześćdziesiątce, szacuje, że są ich w kraju 2 miliony. Myli się o ponad 7 milionów.
Ale to nic w porównaniu z problemem, jaki zauważył rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar – program nie ma mocy aktu prawnego. Dlatego ustalona przez rząd kolejność podawania szczepionki może być kwestionowana przez coraz to inne grupy społeczne i zawodowe.
Za mało, za wolno
Według epidemiologów, odporność populacyjną, czyli zatrzymanie rozprzestrzeniania się koronawirusa, możemy uzyskać po zaszczepieniu około 70 proc. obywateli. – Jest to ponad 20 mln osób. Do września moglibyśmy je wyszczepić – deklaruje minister zdrowia Adam Niedzielski. Założenia wydają się ambitne, choć mało realne. Portal Krytykapolityczna.pl obliczył, że odporność populacyjną na koronawirusa osiągniemy pod koniec 2022 roku. I to pod warunkiem, że wszystko pójdzie idealnie – zamówione szczepionki będą docierały na czas, my będziemy chcieli je przyjmować i zrealizujemy rządowy projekt miliona zabiegów miesięcznie. Na razie jednak rzeczywistość nie ma nic wspólnego z ideałem. Narodowy Program Szczepień startuje niemrawo. Szczepionek mamy niewiele. W grudniu do Polski przyjechało 295 425 dawek. 4 stycznia otrzymaliśmy 360 tys. kolejnych. Połowę przeznaczono dla szpitali, a połowę zmagazynowano w Agencji Rezerw Materiałowych, aby można je było podać jako drugą dawkę. Z tych zapasów część już uszczknięto, 152 010 szczepionek przekazano szpitalom, by przyspieszyć akcję. Jednak postępuje ona wolno. Od 27 grudnia do 8 stycznia szczepionkę dostało 188 956 osób, czyli średnio zaledwie 15 tys. osób dziennie. Jakimś wytłumaczeniem ślimaczego tempa jest okres świąteczny – niezbyt fortunnie wybrany przez władze. Ministerstwo Zdrowia twierdzi, że z prawdziwym impetem uderzymy pod koniec stycznia, gdy dostaniemy milion dawek i rozpoczniemy wyszczepianie grupy 1. Jednak nawet wówczas mogą być problemy. Kto wie, czy nie jeszcze większe. System informatyczny już szwankuje. – Niestety, serwery nie dają rady, sieć jest mocno obciążona i w efekcie zaszczepienie fizyczne pacjenta trwa dużo krócej niż wpisanie go do systemu – tłumaczy Wirtualnej Polsce dr Witold Skręt z Klinicznego Szpitala Wojewódzkiego nr 2 w Rzeszowie.
Narodowy Program Szczepień ma jeszcze inne wady. Nie przywiązano szczególnej wagi do specyfiki produktów Pfizera, którymi na razie wyłącznie dysponujemy. Wymagają one przechowywania w temperaturze minus 70 stopni Celsjusza. Takie warunki mają zapewnione w Agencji Rezerw Materiałowych. Gdy przyjeżdżają do szpitala, są rozmrożone i można je trzymać w zwykłej lodówce tylko do 5 dni. Jeśli w tym czasie nie zgłosi się odpowiednia liczba osób z aktualnie szczepionej grupy, preparaty muszą zostać zutylizowane. Szpitale zamawiają więc mniej, by nic się nie zmarnowało, co skutkuje mniejszą liczbą zabiegów. W rozmowie z OKO.press jedna z warszawskich psychoterapeutek twierdzi, że szpital, który ma szczepić medyków jej kliniki, nie nadąża nawet ze szczepieniem własnego personelu, a mają podobno 3 tys. zgłoszeń z zewnątrz. Gdzie indziej zaś szczepionek jest za dużo. 5 stycznia warszawski szpital MSWiA otrzymał 2 tys. dawek, opowiada dr Agnieszka Szarowska. Następnego dnia podał preparat wszystkim chętnym z tej placówki i rozpoczął szczepienia osób z innych lecznic. – Ale obawiamy się, że w sobotę możemy mieć nadmiar szczepionki i wtedy będziemy starali się znaleźć osoby, które będą chciały się zaszczepić, np. z naszych pacjentów oraz wśród naszych rodzin. Będziemy dzwonić i prosić, żeby ktoś natychmiast przyjechał. Nie możemy doprowadzić do tego, że szczepionka ląduje w koszu.
Towar spod lady
Afera szczepionkowa, która wybuchła na początku roku, podważyła wiarygodność Narodowego Programu Szczepień. Wyszło bowiem na jaw, że 30 grudnia Centrum Medyczne Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego zaszczepiło kilkanaście osób spoza grupy zero. Skandal byłby nieporównanie mniejszy, gdyby to byli zwykli obywatele. Ale nie, szczepionkę przyjęli prominenci – były premier Leszek Miller, dyrektor programowy TVN Edward Miszczak i znani artyści, m.in. Krystyna Janda, Andrzej Seweryn, Maria Seweryn, Magda Umer, Michał Bajor, Wiktor Zborowski, Krzysztof Materna, Radosław Pazura. Rozeszła się nawet wieść, że sławy były witane na korytarzu osobiście przez rektora i wpuszczane do gabinetu bez kolejki.
Później ujawniano kolejne zabiegi „spod lady”, tym razem wśród przedsiębiorców. UM podał szczepionkę nestorowi rodu lodziarzy, Zbigniewowi Grycanowi, i jego żonie; twórcom imperium kosmetycznego – Henrykowi Orfingerowi i Irenie Eris oraz Katarzynie Kieli, dyrektorce zarządzającej Discovery EMEA, do którego należy stacja TVN. Kontrola przeprowadzona w Centrum Medycznym przez Narodowy Fundusz Zdrowia ujawniła kilkadziesiąt zaszczepionych osób spoza grupy zero. Polacy oburzyli się, że w kwestiach zdrowia i życia niektórzy są bardziej uprzywilejowani od innych. Zarówno krytyczne komentarze, jak i zwykły ordynarny hejt wylały się szerokim strumieniem, więc „wybrańcy” zaczęli wyjaśniać. Jestem pacjentem placówek WUM, dlatego mogłem skorzystać z dodatkowej puli 450 dawek przekazanych przez ARM. Te placówki dysponowały ponadprogramowymi szczepionkami, które musiały być wykorzystane do końca roku. Ludzi, którzy je podali, trzeba nagrodzić, a nie karać, bo prawdopodobnie uratowali szczepionki przed wylaniem do zlewu – napisał na Facebooku Leszek Miller.
Wszyscy mówili to samo – WUM miał dodatkowe dawki. Zbigniew Grycan oświadczył: – Informację na temat dodatkowej puli 450 szczepionek znaleźliśmy na stronie internetowej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. W związku z tym, że oboje jesteśmy w grupie seniorów, ja mam 80 lat i od wielu lat leczę się na POChP (przewlekła obturacyjna choroba płuc), od początku na bieżąco śledziliśmy informacje dotyczące szczepień. Kiedy przeczytaliśmy o dodatkowej puli, postanowiliśmy z żoną pojechać do WUM (...). Na miejscu potwierdzono nam, że możemy zostać zaszczepieni w ramach tej dodatkowej puli właściwie od razu.
Łapanka
Czy szczepionki były naprawdę „nadprogramowe”? Nieprawda, mówi rząd, wszystkie były przeznaczone dla grupy 0 i tym ludziom powinny zostać podane. Jednak według „Rzeczpospolitej” szpitale otrzymały w ostatnich dniach roku od dwóch do nawet trzech razy więcej dawek, niż zamawiały. I w okresie świątecznym nie miały możliwości ich w pełni wykorzystać zgodnie z przeznaczeniem. Zaś Centrum Medyczne WUM w ogóle nie było przygotowane do szczepień przed Nowym Rokiem – planowało zacząć je dopiero od 4 stycznia, dlatego trzykrotnie odmawiało przyjęcia dawek szczepionek z puli do pilnego wykorzystania. Ale tuż przed sylwestrem naciskano na uczelnianą spółkę, żeby wzięła szczepionki, „by się nie zmarnowały”. I zaczęła się „łapanka”. Dzwoniono do pacjentów placówki i do rodzin medyków. Krystyna Janda też mówiła o telefonie z przychodni. Wygląda więc na to, że „wybrańcy” byli przekonani o legalności działań Centrum.
Nie pomyśleli jednak o wymiarze moralnym sprawy. Taka refleksja przyszła za późno, kiedy afera już wybuchła. Maria Seweryn w rozmowie telefonicznej z dziennikarzem Polsatu w pierwszej chwili zaprzeczyła, że dostała szczepionkę. – Z odruchu i ze strachu odpowiedziałam: „Nie”. Z obawy przed tym, że być może zrobiłam coś złego, że zaszczepiłam się, a nie jestem seniorem (...).