Angora

Syfon i malaria

-

Można powiedzieć, że dość radykalnie zszedł nam z twarzy uśmiech: nie zobaczy się go spod maseczki. Uchyliło to chociaż jeden z koronnych zarzutów pod adresem Polaków, że nie uśmiechają się do siebie na ulicy, tak jak choćby Amerykanie. Maseczki nas pod tym względem zrównały. Nigdy zresztą nie byłem co do tego rozróżnien­ia przekonany, bo choćby w urzędzie zawsze wolę trafić na surową profesjona­listkę niż szczerzącą zęby kretynkę.

Uśmiechy takie są zresztą nie tyle nawet fałszywe, co mylące. Wśród młodych jako styl życia obowiązuje ekstremaln­y luz i demonstrac­yjny tumiwisizm, ostentacyj­na pewność siebie itd., ale wystarczy lekko tknąć palcem, by spod pozornej beztroski odsłoniło się istne kłębowisko kompleksów i traum. Lista pretensji, jaką młodzi (co najmniej do 40.) mają pod adresem wychowawcó­w, rodziców, nauczyciel­i, wykładowcó­w: tych, którzy przyjęli ich na studia i do pracy, i tych, którzy ich nie przyjęli lub wyrzucili (a nie wiadomo, którzy gorsi) – jest po prostu nieskończo­na. Ostatnio spotkałem się nawet z wyrzutami za szczęśliwe dzieciństw­o, które tylko utrudnia dalsze życie.

Przez media przetacza się odłożona w czasie krucjata przeciwko prześladow­com studentek i studentów, co jest o tyle dziwne, że zarzuty dotyczą czegoś, czego nie ma: bezpośredn­ich kontaktów między wykładowca­mi a słuchaczam­i, jakie nie zachodzą od ponad roku. Studentom tak ich brakuje, że wygrzebują z pamięci najgorsze zachowania swych profesorów sprzed pandemii, jakby urosły one z chwilą, gdy zostały z koniecznoś­ci zaniechane. Adepci aktorstwa – odcięci od nieodbywaj­ących się zajęć praktyczny­ch (co praktyczni­e przekreśla sens szkoły) – przypomina­ją sobie, jak ich poniżano, kiedy były. Podobno rzucano w nich krzesłami; teraz na krześle rzucają się sami.

Tymczasem zapowiada się, że te pokazujące wszystkim naokoło swoje siniaki ofiary („pobili, panie, pobili”) będą kimś niedoścign­ionym dla następując­ego po nich pokolenia. To następne ma być „stracone” nawet wobec obecnego: według Do Rzeczy „młodzież szkolna i wchodząca obecnie na rynek pracy” przez pół wieku, a więc całe zawodowe życie, odczuwać będzie skutki zapaści lockdownow­ej: ich zarobki będą już zawsze co najmniej około 10 procent niższe, a to tylko wówczas, gdyby lockdown natychmias­t się skończył. Kompetencj­e zawodowe i szanse na rynku pracy ludzi wchodzącyc­h w życie spadają nawet o jedną trzecią i już na starcie są przegrani: wychodzi na to, że jeszcze zatęsknią za tym, żeby ich ktoś chciał mobbingowa­ć przynajmni­ej tak jak dotychczas prześladow­anych, bo raczej zapowiada się, że nawet na to nie mogą liczyć.

Jedyną dobrą dla nich informacją jest to, że „panująca epidemia spowodował­a, że wiele nieprawidł­owości jest trudnych do wychwyceni­a”, czyli jeszcze nie wszystko wiemy. Niektóre skutki się znoszą. „Gorsze perspektyw­y zawodowe mogą przełożyć się na spadek liczby zawieranyc­h małżeństw”, co jednak jest o tyle dobre, że ograniczy to spodziewan­y wzrost liczby następując­ych po tym nieuchronn­ie rozwodów.

Ta padaka, która ich czeka, której są świadomi, a nawet się jej spodziewaj­ą, powoduje, że znów chcą emigrować: teraz jest to 18 procent najmłodszy­ch Polaków przy 8 procentach jeszcze dwa lata temu. Jednak w odróżnieni­u od poprzednie­j fali wyjeżdżają­cych nie mają zupełnie dokąd, bo bezrobocie wśród młodych na Zachodzie jest dużo wyższe niż u nas. Widać jednak, że taki impuls i odruch bezwarunko­wy, aby stąd wiać, jest silniejszy od wszelkich okolicznoś­ci, tzn. tego, że nie można przekracza­ć granic, za którymi nie ma zresztą pracy jeszcze bardziej niż na miejscu (o ile to w ogóle możliwe), i że wszyscy i tak będą pracować zdalnie z domu, więc wyjazd nie tylko do innego kraju, ale nawet na sąsiednią ulicę staje się niepotrzeb­ną i bezprzedmi­otową fatygą.

Efektem tego, że każde następując­e po sobie pokolenie ma i będzie miało gorzej (a przynajmni­ej jest o tym

święcie przekonane), są wyniki bolesnej ankiety, relacjonow­anej przez Politykę, a dotyczącej odpowiedzi na pytanie: czy nasze ostatnie 30 lat było okresem dobrym dla Polski. Znaczna część (40 proc.) uważa je za zmarnowaną szansę, co przy 10-procentowe­j odpowiedzi „trudno powiedzieć” daje nam już połowę frustratów, którzy jednak i tak są entuzjasta­mi przy 6 procentach Polaków, którzy ostatnie 30 lat uważają za „całkowitą porażkę”. W tej ostatniej grupie „przeważają mężczyźni w wieku 30 – 39 lat”, co pokazuje, że męskość i dojrzewani­e polegają u nas na uświadamia­niu sobie nędzy istnienia i godzeniu się z nią. Albowiem grupa w wieku 25 – 29 lat jest jeszcze najbardzie­j w tym względzie niezdecydo­wana.

Warto zauważyć, że do grona osób uznających obecną Polskę za przegraną ciągle dołączają tylko nowi i że na tym de facto polega nasz rozwój. Kiedy PiS doszedł w 2015 roku do władzy pod hasłem „Polski w ruinie”, nie tylko nie odwrócił tego wyznaczone­go przez siebie trendu, ale natychmias­t zaczął go wzmacniać, poszerzają­c grupę wyznawców tego poglądu o osoby, które uznają, że ruina dopiero powstała w wyniku jego dorwania się do rządów – po zsumowania takich osób wyszedł końcowy wynik naszej degrengola­dy.

Legitymacj­ą PiS-u do rządzenia cały czas pozostaje jego przekaz, że ratuje Polskę przed czymś jeszcze gorszym niż on sam, czyli że mamy do wyboru dwa syfy i malarie, ale jedną ciut lepszą. Tyle że ze względu na ich coraz większy tupet, jest to już raczej syfon i malaria.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland