Ubóstwo Kościoła jego szansą
Papież Franciszek zdecydował ostatnio o zmniejszeniu uposażeń swoich współpracowników w watykańskiej centrali.
Cięciami zostali objęci wszyscy pracownicy watykańskich urzędów, począwszy od grona purpuratów prowadzących poszczególne dykasterie Stolicy Apostolskiej, a na szeregowych pracownikach kończąc. Przy tych ograniczeniach wprowadzonych przez Biskupa Rzymu trudno nie zauważyć, że owszem, pandemia, z którą borykamy się wszyscy, stała się powodem tych decyzji, ale nie tylko.
Kiedy konklawe kardynałów wybrało na urząd pierwszego biskupa w Kościele, jezuitę z dalekiej Argentyny, nikt nie przypuszczał, że ten od samego początku swojego pontyfikatu zmieni wszystko, co do tej pory wyznaczało rytm dnia w podcieniach watykańskich budowli. Franciszek zaskoczył zaraz po swoim wyborze, kiedy nie zamieszkał w komnatach apostolskiego pałacu, a zamiast tego wybrał skromne mieszkanie w Domu św. Marty. Później wprawił w zdumienie swoich przybocznych, wybierając do przemieszczania się zwyczajny seryjny samochód zamiast wypasionej limuzyny bardziej pasującej do godności jego urzędu. Kiedy zaś jasno sprecyzował, że Kościół powinien być ubogi, na wszystkich hierarchów padł blady strach.
„Fanaberie” rzymskiego szefa nie przypadły do gustu także naszemu klerowi, bo trudno zgodzić się na samoograniczenie, kiedy przez ostatnie dziesiątki lat obrastało się w tłuszczyk dobrobytu z nadzieją, że ten sprzyjający czas będzie trwał już wiecznie.
Na jednym z wiodących portali internetowych ukazał się ostatnio artykuł o kryzysie finansów w naszym Kościele i trudno nie zgodzić się z tezami w nim zawartymi. Autor dokonał analizy kosztów związanych z bieżącymi wydatkami poszczególnych parafii, jakie muszą ponosić w związku ze swoją działalnością. Kwoty te są niebagatelne i mieszczą się w przedziale od kilkudziesięciu tysięcy złotych rocznie w przypadku małych wspólnot wiejskich, nawet do kilku milionów w przypadku parafii w dużych miastach. Przy ponadrocznym pandemicznym ograniczeniu, kiedy w obrzędach liturgicznych mogą uczestniczyć tylko nieliczni wierni, rysuje się skala problemu, z jakim muszą się mierzyć parafialni włodarze.
Sytuacja w naszym rodzimym Kościele i tak nie jest jeszcze tak tragiczna jak w przypadku innych krajów. Na przykład w Kościele amerykańskim niektóre diecezje znajdują się na skraju bankructwa, ale w ich przypadku gwoździem do trumny stały się skandale obyczajowe, bo skutkowały sądowymi wyrokami nakazującymi milionowe odszkodowania dla ofiar patologicznych zachowań tamtejszego kleru.
Na razie w naszej rzeczywistości wymiar sprawiedliwości zachowuje się w tych sprawach bardzo powściągliwie, ale to tylko kwestia czasu i pewnie ofiary naszych kościelnych skandali dopną swego, a wtedy pandemiczne spustoszenie kościelnej kasy zda się być tylko wierzchołkiem finansowego armagedonu.
Kościół ubogi to instytucja wolna od bizantyjskiego przepychu i rozpasania, które prawie zawsze związane jest z kompromisem wobec patologii w jego szeregach, i to ma na myśli Franciszek, próbując osobistym przykładem ukazać drogę naprawy i nadziei.
Czy jednak nie pozostanie osamotniony w swoim działaniu? Jak na razie większość kościelnych hierarchów i tych szeregowych pracowników Winnicy Pańskiej także zdaje się żyć nadzieją, że już niedługo Kościół, zważywszy na wiek Sternika tej łodzi, uwolni się od „mrzonek” papieża idealisty i wróci dawny „porządek rzeczy”.
Świat zrozumiał, że po pandemii już nic nie będzie takie jak dawniej; może także Kościół zrozumie, że dla niego jedyną szansą na jutro jest odrzucenie pragnienia potęgi, bizantyjskiego przepychu i mamony, bo one są zaprzeczeniem jego misji.