Na całych jeziorach ty
Ona była wschodzącą gwiazdą, autorką tekstów piosenek, spektakli, kobietą ceniącą wolność. On, mistrz nad mistrzami, współtwórca Kabaretu Starszych Panów, o 20 lat od niej starszy, żonaty, wymagał ciepła domowego ogniska. Z tego sprzężenia powstała korespondencja, którą czyta się jak najlepszą literaturę
Byli razem dwa lata. Zaczęło się, data jest dokładnie znana, bo piszą o niej w listach, w nocy 1 lutego 1964 roku w STS-ie, słynnym stołecznym Studenckim Teatrze Satyryków, wspólnym tańcem, skończyło gdzieś w czerwcu 1966. To był jeden z najcichszych romansów dwojga dobrze rozpoznawalnych artystów. Bohaterowie byli dyskretni, dość pilnie strzegli swojej tajemnicy, ich otoczenie również. O tym, że został ślad materialny tego uczucia, bo pisali do siebie, dowiedziała się najpierw ich wieloletnia przyjaciółka Magda Umer. W związku z głośnym, dla większości kontrowersyjnym serialem o życiu Agnieszki Osieckiej ukazało się trzecie już wydanie „Listów na wyczerpanym papierze” Jeremiego Przybory i Agnieszki Osieckiej. Warto je przeczytać, żeby posmakować, czym jest prawdziwa epistolografia miłosna, i poznać Osiecką u źródeł, z pierwszej ręki. Samemu wyrobić sobie zdanie.
Pewnego dnia, już po śmierci swojej trzeciej żony Alicji, Jeremi Przybora, schorowany, zadzwonił do Umer, mówiąc, że ma dla niej pilne zadanie. Porządkował papiery w swoim mieszkaniu, masę rzeczy, podobnie jak Osiecka przed śmiercią, wyrzucił. – Zastanawiałem się, co zrobić z jej listami, i doszedłem do wniosku, że nie jestem w stanie tego zniszczyć. Myślę, że literatura polska by nam tego nie wybaczyła. Zaopiekuj się tym – podał jej dużą, brązową kopertę z sekretarzyka podpisaną „Agnieszka”. Listy tych dwojga, intymne, były dla Umer zupełnym zaskoczeniem. Postanowiła, że opatrzy je klauzulą nakazującą wydanie ich jakieś 50 lat po jej śmierci, gdy już nikomu nie zaszkodzą.
Jednak jakiś czas potem zadzwoniła do niej córka Osieckiej Agata Passent, która prowadziła fundację Okularnicy opiekującą się spuścizną poetki, z informacją, że znalazła listy Jeremiego Przybory do matki, i że zastanawia się, co z tym zrobić, „bo to taka piękna literatura”...
Postanowiły pokazać korespondencję synowi Jeremiego z drugiego małżeństwa, Konstantemu Kotowi Przyborze (miał osiem lat, gdy ojciec związał się z Osiecką), niech on zdecyduje, czy kiedykolwiek, a jeśli tak, to za ile lat to wydać. Odezwał się po tygodniu, mówiąc, że nie ma nic przeciwko wydaniu, „bo przecież tata tego chciał”. „W ten sposób, dzięki dzieciom Agnieszki i Jeremiego, mogą Państwo dzisiaj przeczytać te listy” – pisała w przedmowie do pierwszego wydania z 2010 r. Magda Umer, która uporządkowała korespondencję przyjaciół i opatrzyła ją potrzebnymi przy lekturze komentarzami. Powstało piękne wydanie zilustrowane tekstami napisanych pod wpływem tego uczucia piosenek obojga „tekściarzy” – bo tak o sobie mówili. Z mnóstwem zdjęć, z zapiskami z prywatnego notatnika Osieckiej uzupełniającymi listy, z reprintami pocztówek wysyłanych do siebie z różnych miejsc świata.
Jeremi zakochał się w Agnieszce od razu i szaleńczo. To on pisał pierwszy, zaczepiał ją. Ona najpierw zakochała się w słowach mistrza, na których się przecież wychowała. Miała 28 lat, była świeżo upieczoną piękną rozwódką, przebojem wchodziła na scenę polskiej piosenki. On miał 49 lat, a jego Kabaret Starszych Panów przeżywał apogeum popularności. Pochlebiało jej, że książę polskiej piosenki zabiega o nią. A robił to w tylko jemu właściwy sposób. „Moja Północna, Jasna, Zupełnie Rewelacyjna, Nienagladnaja, taka, na którą nie można się napatrzeć, a ciągle się chce patrzeć, Pięknoimienna Agnieszko”, „Panienko Moja Nieprawdopodobna”, „Niewymienna Ty Moja Na Nic” – tytułował listy do niej. „Twój do absurdu Jeremi” – podpisywał je. Uczucie postępowało u niego piorunem: „Odłożyłem słuchawkę i biorę pióro, żeby znów jakoś dostać się do Ciebie, dotknąć twoich rąk tą kartką papieru” – pisał ze służbowego wyjazdu do Paryża 18 maja 1964 r. I pięć dni później, z 23 na 24 maja, nadal z Francji, już znacznie namiętniej: „Całuję Cię bardzo – nie znałem tego, ale to jest skądinąd pretekst, żeby całować Cię znowu przez całą stronę, zaczynając od włosów na skroniach, a potem długo zabawić przy uszach, najpierw prawym, a potem lewym, z uwzględnieniem całej skomplikowanej rzeźby i detalu, a potem skupić się na oczach, takich wiosennych sadzawkach – wniebowstąpionkach. A potem powędrować ustami przez nosek bardzo kruchy, aż do ust i najpierw je długo przepraszać za zachłanność, z którą się spotykają, bardzo się z nimi zaprzyjaźnić i delikatnie scałować z nich całą nieufność i powściągliwość, zarówno wargi górnej, jak i dolnej. Może wtedy otworzą mi dostęp do serca Agnieszki, która jest maleńką otchłanią poezji, w którą leci się i spada całymi latami przez jedną chwilę i nigdy – do dna”. Co ciekawe, jest w tym lirycznym i erotycznym jednocześnie fragmencie kilka słów o uszach Agnieszki, które były dla Przybory swoistym fetyszem, i które przewijają się przez wszystkie prawie listy, wywołując w nas uśmiech. „Agnieszko, pamiętaj o mnie i dbaj o uszy, za którymi przepadam” – apelował albo: „Całuję Cię w to drugie, nie całowane jeszcze przeze mnie ucho” – nawoływał w zakończeniach listów.
Agnieszka była znacznie chłodniejsza. Na początku prawdopodobnie uwodziła go, tak jak uwiodła wcześniej wielu. Długo dystansowała się od Przybory. Z czasem, gdy się śledzi tę korespondencję, widać, jakby i ona dała się uwieść tej narracji, przyzwyczajała do niej i przywiązywała się do Jeremiego. Równie ładnie wyrażała tęsknotę: „Coś Ty zrobił, Jeremi... Zostawiłeś mnie samą w pustym mieście, w którym pełno jest Twojej nieobecności. Nie ma Ciebie w «Spatifie» ani w telewizji, ani przy schodkach na Saskiej Kępie. Do «Europejskiej» nawet nie próbuję zajrzeć, bo tam chyba nie ma Ciebie w sposób tak intensywny, że w ogóle nie wierzę, czy jest «Europejska». Coś Ty zrobił z Warszawą...”.
Przybora ubolewał: „Trudno jest się docałować do Agnieszki”, ona kochała po swojemu: „Wiesz, Jeremi, piszę trochę pijana i bądź co bądź po premierze swojego recitaliku w «Nowym Świecie», no i kot chodzi mi po głowie. Ale mam w sobie to, co zawsze, to, co czuję cały czas, odkąd wyjechałeś: wiarę w przeznaczenie. Po prostu wierzę w nas. Wierzę, że to musiało się tak skończyć. Nie wiem, czy spotkaliśmy się in a wrong time and in a wrong place, czyli ja uwidzieł was nie w dobryj czas, ale wiem, że to tak musiało być (...). Nie, nie widzę przed nami za dużo spokoju, ale też nie widzę tej okropnej Wyspy Wytrzeźwień, do której tak często przybijamy u kresu sił. Mogę Ci tylko zadedykować stary wierszyk: Kochałam Pana po swojemu. Kochałam Pana tak, jak