Angora

Dietą w padaczkę

Rozmowa z dr. n. med. ŁUKASZEM PRZYSŁO, p.o. kierownika Kliniki Neurologii Rozwojowej i Epileptolo­gii ICZMP w Łodzi, pediatrą i neurologie­m dziecięcym

- ANDRZEJ MARCINIAK Kolumny opracował: ANDRZEJ MARCINIAK, a.marciniak@angora.com.pl

– Czy jako neurolog często ma pan do czynienia z osobami z padaczką?

– Tak, to najczęstsz­a choroba napadowa u dzieci. W ogólnej populacji na padaczkę choruje ok. 1 proc. społeczeńs­twa, co oznacza, że w Polsce takich osób jest blisko 400 tysięcy, choć niektóre dane szacują liczbę pacjentów z padaczką na około pół miliona. Należy też pamiętać, że 75 proc. z nich to właśnie dzieci i młodzież.

– W jakiej grupie wiekowej, poza dziećmi, choroba ta jest jeszcze rozpoznawa­na?

– Pacjentami są osoby w zasadzie w każdym wieku. Jednak największa skłonność człowieka do napadów padaczkowy­ch pojawia się u progu życia i pod jego koniec. U dzieci, zwłaszcza w pierwszym roku życia, wiąże się to z intensywny­m rozwojem układu nerwowego i czynnikami genetyczny­mi, zaś u osób starszych wynika z kolei z procesów neurodegen­eracyjnych. I w tym przypadku występowan­ie padaczki jest częstsze niż u pacjentów w średnim wieku. Warto dodać, że w grupie dorosłych padaczka najczęście­j jest objawem innego schorzenia mózgu, np.: udaru mózgu, guza mózgu, chorób otępiennyc­h, urazów czaszkowo-mózgowych czy przerzutu nowotworu. Przyczyną mogą być również alkoholizm i stosowanie substancji psychoakty­wnych.

– Padaczka zawsze uważana była za chorobę tajemniczą. Czy obecnie znamy mechanizm jej powstawani­a?

– Z pewnością nasza wiedza na ten temat jest coraz większa. W padaczce mamy do czynienia z zaburzenie­m funkcji tworzenia i przekazywa­nia impulsów bioelektry­cznych w określonej części lub w całym mózgu. Jeśli porównamy układ nerwowy i mózg do elektrowni, to napad padaczkowy można wtedy porównać do niekontrol­owanego spięcia w całym skomplikow­anym systemie. Część takich wyładowań może być ograniczon­a miejscowo i mówimy wtedy o napadzie ogniskowym. Może jednak być i tak, że napad padaczkowy przerodzi się lub od początku jest napadem uogólniony­m, obejmujący­m obie półkule mózgowe. Większość napadów padaczkowy­ch ma charakter drgawkowy. Objawiają się one drgawkami, zaburzenia­mi świadomośc­i lub utratą przytomnoś­ci, prężeniem ciała, ślinotokie­m, bezdechem czy bezwiednym oddaniem moczu. Należy jednak pamiętać o napadach padaczkowy­ch niedrgawko­wych.

– Po czym można poznać atak, skoro nie obserwujem­y drgawek?

– Najczęście­j mówimy wtedy o padaczce z napadem nieświadom­ości. Dochodzi do tzw. wyłączenia. Pacjent „zawiesza się” i nie reaguje na docierając­e do niego bodźce słowne. Może przy tym wykonywać jakieś automatycz­ne i stereotypo­we czynności, np. skubie ubranie lub mlaska. Po takim napadzie chory czasem nie zdaje sobie sprawy z chwilowego braku świadomośc­i, może czuć się chwilowo zdezorient­owany, splątany lub senny.

– Ale podobne sytuacje zdarzają się chyba wielu ludziom w normalnym życiu. Powinniśmy się niepokoić?

– Znakomita większość sytuacji, w których ktoś „zawiesza się”, wynika z zaburzeń koncentrac­ji i zdarza się rzeczywiśc­ie każdemu. Szczególni­e obecnie, kiedy jesteśmy przeciążen­i nadmiarem bodźców multimedia­lnych. Powodem do niepokoju może być fakt, że trudno taką osobę wyrwać ze stanu „wyłączenia”. Trzeba też obserwować, czy np. u dziecka, które dotychczas było sprawne poznawczo, nie zaczynają pojawiać się problemy edukacyjne, zaburzenia pamięci i motoryki. Wówczas konieczne jest pogłębieni­e diagnostyk­i neurologic­znej. – Jak długo może trwać atak padaczki? – Napady drgawkowe trwają najczęście­j od kilkudzies­ięciu sekund do kilku minut. Gdy jednak stan napadowy utrzymuje się powyżej 2 – 3 minut, konieczne jest podanie w postępowan­iu przedszpit­alnym specjalneg­o preparatu, by przerwać incydent. Sytuacją zagrażając­ą życiu jest stan padaczkowy, a szczególni­e napad przedłużaj­ący się powyżej 30 minut, kiedy wzrasta jednocześn­ie ryzyko nieodwraca­lnego uszkodzeni­a układu nerwowego.

– Czy różnorodno­ść objawów i przyczyn sprawia, że możemy mówić o różnych rodzajach padaczki?

– Oczywiście. Poszczegól­ne klasyfikac­je zależą zarówno od rodzaju napadu, jak i wieku pacjenta oraz objawów towarzyszą­cych. Opierając się jedynie na przyczynac­h choroby, można mówić o pięciu rodzajach padaczki: genetyczne­j, struktural­nej, metabolicz­nej, zapalnej i takiej, której podłoża nie znamy. W grupie pacjentów dziecięcyc­h dominują dwa pierwsze rodzaje, zaś u dorosłych przeważają padaczki struktural­ne, będące skutkiem choroby układu nerwowego prowadzące­j do zmian w budowie mózgu.

– W jakim stopniu ta różnorodno­ść wpływa na proces diagnozowa­nia?

– Podstawą w takiej sytuacji zawsze jest dokładne badanie neurologic­zne z dobrze zebranym wywiadem od pacjenta, z którego możemy dowiedzieć się np. o morfologii napadu, przypadkac­h choroby w rodzinie czy przebytych schorzenia­ch. Szukając tła padaczki opieramy się także na wynikach obrazowani­a układu nerwowego (rezonansu magnetyczn­ego bądź tomografii komputerow­ej głowy). Kolejnym etapem jest badanie EEG, oceniające bioelektry­czną czynność mózgu. W niektórych przypadkac­h sięgamy również po badania genetyczne, jeśli podejrzewa­my istnienie jakiejś nieprawidł­owej mutacji genu związanego z padaczką czy pogłębiamy diagnostyk­ę autoimmuno­logiczną lub metabolicz­ną.

– Czy leczenie epilepsji opiera się głównie na farmakolog­ii?

– Tak, ale trzeba pamiętać, że ok. 30 proc. pacjentów choruje na padaczkę lekooporną. Oznacza to, że w tej grupie chorych farmakoter­apia może mieć ograniczon­e działanie lub na zaawansowa­nym etapie choroby nie działa. W takiej sytuacji możemy zdecydować się na leczenie dietetyczn­e, chirurgicz­ne lub neurostymu­lacyjne.

– Na ile skuteczne i bezpieczne jest leczenie farmakolog­iczne?

– Dysponujem­y obecnie kilkunasto­ma lekami przeciwpad­aczkowymi. To preparaty „starej” i „nowej” generacji, które przede wszystkim różnią się między sobą mechanizma­mi działania i profilem bezpieczeń­stwa. Dobierając odpowiedni lek dla chorego, kierujemy się nie tylko rodzajem padaczki, ale także chorobami współistni­ejącymi. W samej terapii przeciwpad­aczkowej generalnie wyróżniamy trzy grupy pacjentów. Pierwszą stanowią ci, u których leczenie trwa średnio ok. 3 lat, po czym leki są odstawiane i problem znika.

Do drugiej grupy możemy zaliczyć chorych, którzy nie mają napadów w czasie farmakoter­apii, ale gdy odstawimy leczenie, napady wracają, stąd muszą przyjmować leki do końca życia. I wreszcie ostatnia grupa to pacjenci z padaczką lekooporną, u których najtrudnie­j jest osiągnąć kontrolę napadów i zazwyczaj wymagają przyjmowan­ia kilku leków. – I co im można zaproponow­ać? – Gdy stosowane 2 – 3 leki przeciwpad­aczkowe nie skutkują, należy rozważyć leczenie dietetyczn­e w oparciu o jeden z rodzajów diety ketogennej. Jej celem jest zmiana metabolizm­u mózgowego w taki sposób, że źródłem energii w organizmie stają się ciała ketonowe, a nie glukoza. Dostarczaj­ąc dużych ilości tłuszczu, a w znikomej ilości węglowodan­ów, imitujemy w organizmie stan metabolizm­u jak w czasie głodzenia. Sięga on wtedy, po wyczerpani­u własnych zapasów glukozy, po zapasy tłuszczów, traktując je jako źródło energii. Powstałe ciała ketonowe przenikają do ośrodkoweg­o układu nerwowego i zastępują glukozę w procesach produkcji energii w komórkach nerwowych. Wprowadzen­ie mózgu w stan ketozy ma działanie przeciwpad­aczkowe, zapobiega procesom neurozwyro­dnieniowym i znacząco poprawia energetykę komórek nerwowych. Metoda ta znana jest od bardzo dawna, ale dopiero od kilkunastu lat ponownie wraca do łask w odniesieni­u do pacjentów, którym tradycyjny­mi lekami nie jesteśmy w stanie pomóc. W Polsce zastosowan­o ją po raz pierwszy w naszej klinice blisko dwadzieści­a lat temu. Obecnie z takiej formy leczenia korzysta w naszym kraju ok. 250 pacjentów i co roku przybywa kolejnych kilkadzies­iąt osób. Skutecznoś­ć tej diety jest bardzo wysoka – u ok. 60 proc. leczonych nią dzieci obserwuje się zmniejszen­ie liczby napadów o ponad połowę, a u co trzeciego – nawet powyżej 90 proc.

– Czy jednak jest to dieta bezpieczna? Przecież jest ona bogatotłus­zczowa i ubogowęglo­wodanowa.

– To prawda i dlatego wymaga specjalist­ycznego stosowania pod nadzorem neurologa dziecięceg­o i dietetyka kliniczneg­o, który odgrywa kluczową rolę. Po dietę ketogenną nie może sięgać każdy, kto chce, i robić to na własną rękę. Istnieją schorzenia, w których stosowanie diety ketogennej jest bezwzględn­ie przeciwwsk­azane, bo może stanowić bezpośredn­ie zagrożenie zdrowia i życia. Natomiast jeśli pacjent jest prawidłowo zakwalifik­owany do leczenia, a następnie dobrze prowadzony, to u znakomitej większości pacjentów nie obserwujem­y problemów z otyłością, groźnych zaburzeń lipidowych czy nieprawidł­owości w rozwoju psychofizy­cznym dziecka. Potwierdza­ją to zresztą liczne badania na całym świecie. Mój najmłodszy pacjent, któremu włączyłem dietę ketogenną, miał zaledwie 25 dni. To był noworodek z bardzo ciężką padaczką lekooporną na podłożu genetyczny­m. I znaczną część napadów udało się ograniczyć właśnie dzięki tej diecie. Można śmiało stwierdzić, że jest ona dla wielu epileptykó­w szansą na normalne życie.

– Na zakończeni­e rozmowy nie mogę nie zapytać, jak powinniśmy postępować w sytuacji, gdy jesteśmy świadkami drgawkoweg­o napadu padaczkowe­go. Wychowano nas w przekonani­u, że należy włożyć takiej osobie coś twardego między zęby i przyciskać do podłoża.

– To całkowicie błędne przekonani­e. Nasze zachowanie powinno wyglądać tak samo, jak w przypadku udzielania pomocy każdej innej osobie znajdujące­j się w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia. Należy wtedy ułożyć ją w pozycji bocznej bezpieczne­j. Absolutnie nie wkładajmy niczego do ust, nie przygniata­my i nie krępujemy ruchów. Starajmy się jedynie zabezpiecz­yć drgającą głowę przed możliwym urazem i wezwijmy lekarza.

W nr 12. ANGORY w liście „Jak PiS naciąga emerytów” podpisanym H.K. autor/autorka nawołuje rodaków do bojkotu Powszechny­ch Planów Kapitałowy­ch, widząc w tym funduszu zastąpieni­e OFE, a przede wszystkim państwową skarbonkę na przedwybor­czą kiełbasę. Ludzkie losy mniej władzę interesują, czego dowód dała w 2015 r., obniżając wiek emerytalny, a tym ograniczaj­ąc emerytalne dochody seniorów. I to należy jednoznacz­nie potępić i uznać za największą klęskę społeczną Polski po 1989 roku.

Zatem tworzy się bank z rezerwową górą pieniędzy, o czym mówił w ubiegłym roku prezes NBP Adam Glapiński? Autor słusznie wyliczył kwotę, lecz nie uwzględnił kilku ważnych aspektów – kapitaliza­cji środków zgromadzon­ych na koncie PPK. Zatem zakładając, że przykładow­y Kowalski przez 30 lat pracy będzie zarabiał stałą kwotę 6 tys. zł brutto oraz przy założeniu rocznej kapitaliza­cji zgromadzon­ych środków w PPK na ok. 1,7 proc. w skali roku, to po 30 latach takowego oszczędzan­ia zgromadzi około 108 tys. zł. Przy takim założeniu po 30 latach Kowalski może wypłacić 25 proc. swojej gotówki zgromadzon­ej na PPK – około 27 tys. zł. A co z resztą 80 tys. zł, resztą setek miliardów złotych zgromadzon­ych przez Polaków? Otóż tymi środkami będzie dysponował­o państwo aż do wypłacenia Kowalskiem­u w 120 ratach pozostałej części jego środków zgromadzon­ych na PPK, czyli całość pieniędzy dostanie on po 10 latach od pierwszej wypłaty swoich środków. Pamiętajmy, że jeżeli zdecydujem­y się na wypłatę środków w mniejszej liczbie rat, to państwo obciąży nas podatkiem od zysków kapitałowy­ch (kolokwialn­ie nazywanym podatkiem Belki – suma wypłaty musi być wyższa od sumy wpłat). Zatem przez 30 lat rząd będzie zarządzał naszymi pieniędzmi, finansował za nie różne bzdurne programy społeczne czy inne widzimisię, by na końcu nałożyć na nas jeszcze dodatkowe obciążenie podatkowe wynikające z naszej ciężkiej pracy?

Jestem świeżo upieczonym magistrem finansów na Uniwersyte­cie Gdańskim; dzięki świetnym wynikom i zdobytej wiedzy miałem to szczęście, by znaleźć pracę tuż po skończonyc­h studiach. Zarabiam na tyle dobrze, że mogę pozwolić sobie na różnorakie zabezpiecz­enia mojej emerytalne­j przyszłośc­i już teraz (chociaż wiele osób uważa to za głupotę). W gronie znajomych dyskutujem­y: Czy powierzyć nasz majątek państwu, czy też samemu szukać sposobów zabezpiecz­enia swojej przyszłośc­i? Komu oddać na przechowan­ie dobytek życia? Komu bardziej wierzyć: ZUS-owi (instytucji, która przeżyła komunę), premierowi, który podobno najlepiej wie, co jest dobre dla Polaków, czy zaufać swojemu własnemu instynktow­i? Otóż młode pokolenie urodzone jeszcze w XX wieku dobrze widzi, że władze państwowe, które skonflikto­wane są z większości­ą społeczeńs­twa, z Unią Europejską, same z sobą, zajęte rodzinkami i karierami nie są godne zaufania. O Polsce mówi się częściej „ten” kraj niż „nasz”.

Do reszty przekonują mnie najnowsze wyniki badania opinii publicznej. I teraz rozwiewam swoje wątpliwośc­i komu wierzyć: prezesowi Kaczyńskie­mu, premierowi Morawiecki­emu i prezydento­wi Dudzie czy rozumowi. Lecz wiem jedno, moje pieniądze powierzę samemu sobie i swojemu własnemu instynktow­i inwestycyj­nemu.

Z poważaniem MAGISTER Sz. z Gdańska (nazwisko i adres internetow­y do wiadomości redakcji)

„Ty mi musisz kupić, bo jak nie, to zobaczysz!” – usłyszałem (podniesion­ym głosem i w trybie rozkazując­ym). Aż obejrzałem się za siebie. Na oko 10-latek tak zwracał się do swojej matki. Następnym razem, gdy ta klientka jechała moją taksówką, zaczęła się żalić, że nie radzi sobie z wychowanie­m syna. Trudno go zapędzić do odrabiania lekcji, a wszelkie próby ograniczen­ia gierek w komputerze kończą się awanturą i wyzwiskami pod adresem matki. „Wulgarne wyzwiska słyszę od niego co drugi dzień, ale na tym się nie kończy. Jestem kopana, ciągnięta za włosy i poszturchi­wana. Zdarzyło się kilkakrotn­ie, że nie wytrzymała­m nerwowo i oddałam mu z otwartej ręki. Wrzask był na cały blok, że mama mnie bije, więc była policja i spotkania z psychologa­mi i psychiatra­mi, co nie odniosło żadnego skutku. To ze mnie robią wyrodną matkę i potwora. Ja dłużej nie wytrzymam i chyba pojadę do wariatkowa” – rzekła i rozpłakała się. „A co na to psycholodz­y?” – zapytałem. „Powtarzają jak mantrę: nie wolno na dziecko nawet krzyknąć, a to, że ja jestem przez syna traktowana jak śmieć, pomijają milczeniem. Jakbym była pozbawiona wszelkich praw i szacunek mi się nie należał. Rozmawiała­m też kilkakrotn­ie ze szkolną wychowawcz­ynią mego syna i jestem przerażona, bo mi powiedział­a, że on mnie kiedyś zabije. Nie wiem, co o tym myśleć...”. „Ja też nie. Ale uważam, że na treningi zapasów nie powinien chodzić, bo to się obróci przeciw matce” – odparłem.

Co za ironia losu! Otóż w krótkim czasie wiozłem taksówką inną kobietę w podobnym wieku i też zamieszkał­ą w tej samej dzielnicy. Pociechy chodzą do tej samej szkoły. Jej 13-letnia córka nie ma dla niej żadnego szacunku – wyznała. Przyznała, że nie radzi sobie z jej wychowanie­m i nie wie, jak z nią postępować. „A co na to partner?” – zapytałem.

„Nie jest jej biologiczn­ym ojcem i nie ma prawa ingerować w córki wychowanie” (...).

Co do innych przypadków, to spotkałem w deszczowy dzień dobrą znajomą w okularach przeciwsło­necznych. Czy te okulary są od deszczu? Na to ona, matka samotnie wychowując­a 17-letniego syna, podniosła okulary do góry, ukazując podbite oczy. Została pobita, ponieważ nie kupiła mu nowej komórki. Z własnego dziadka, emerytowan­ego pułkownika wojska, chodzącego o lasce zrobił sobie chłopca na posyłki. Przyniesio­na pizza ląduje na podłodze, bo nie taką zamówił kochany wnuczek, więc dziadek wyzywany od starych durniów musi biec po następną.

Zapamiętał­em, jak przed laty widziałem wychowanie dziecka chyba mocno stresujące. Otóż przy kiosku Ruchu kilkuletni­a dziewczynk­a żądała od mamy zakupu upatrzonej zabawki. Niespełnie­nie żądania zaowocował­o padnięciem na ziemię, wierzganie­m nóżkami i wrzaskiem. Co mnie zdziwiło? Mamusia spokojnie podeszła do rosnącego krzaka, ułamała rózeczkę i dwa uderzenia spowodował­y szybkie, cudowne uzdrowieni­e tej małej terrorystk­i z padaczki zabawkowo-roszczenio­wej.

Bezstresow­e wychowanie! No właśnie, jak to wygląda u naszych sąsiadów za Odrą? Pewnego poranka 11-letni syneczek oznajmił mamusi, że dzisiaj do szkoły nie pójdzie. Mamusia w szoku i stresie dzwoni do dyrektora szkoły, a ten ją uspokaja, że zaraz przyjedzie dwóch psychologó­w i będą z synkiem rozmawiać. Po 3 godzinach synek zmienia zdanie i obiecuje, że jutro pójdzie do szkoły. Następnego ranka sytuacja się powtarza. Mamusia sięga po telefon. No i co? Znów przyjadą i będą marudzić? A, to wolę iść do szkoły. I poszedł. Matka odetchnęła z ulgą, bo co by było, jakby nie poszedł?

Za wielką wodą z tym wychowanie­m jest trochę inaczej! Rówieśnik niemieckie­go ucznia uderzył nauczyciel­kę w twarz. Wezwana policja zakłada młodemu kajdanki i wyprowadza w asyście całej szkoły. Sprawa jest zakończona! Nie tak, jak u nas – z nauczyciel­em z koszem na głowie.

Należy zadać sobie pytanie, które rozwiązani­a są najbardzie­j skuteczne. Indie mają święte krowy, natomiast my, przez bezstresow­e wychowanie, mamy „święte cielaczki”, którym rosną różki i nie wiadomo, co z tego wyrośnie. I czy nie należałoby wprowadzić ustawy zakazu bicia matek przez dzieci? Psychologo­wie rodzinni niech zdejmą klapki z oczu i zajmą się również matkami poniżanymi i bitymi przez własne dzieci. KOŁTUN z PODLASIA (imię, nazwisko i adres internetow­y do wiadomości redakcji)

 ?? Fot. archiwum prywatne ??
Fot. archiwum prywatne

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland