Angora

Co w sporcie „brzęczy”

-

Borykamy się z myślami na temat współczesn­ego sportu, czegoś wszak brakuje (odwagi? czasu? chęci? rozsądnej refleksji?) dla ich wyrażenia. Mądrą diagnozę na temat kultury fizycznej sporządził G.K., autor „Prezesowi Bońkowi pod poduszkę” (ANGORA nr 9).

Pisał o naszej chorej piłce nożnej. Kolejni szkoleniow­cy zawiedli, nie dał też rady odchodzący właśnie trener. Brzęczało fałszywą nutą, to znaczy źle dobranymi zawodnikam­i, błędnie ponadto edukowanym­i. Podobnie będzie z kadencją Portugalcz­yka Sousy (ciekawe, na ile opiewa jego kontrakt...).

Postawiona diagnoza to już coś; świadomość niedomagan­ia jest warunkiem zabiegów leczniczyc­h. Te trzeba niezwłoczn­ie podjąć. W sporcie, nie tylko w piłce nożnej.

Należy w terapii sięgnąć do czasów, kiedy sport był jeszcze kulturą, a nie biznesem. Zawodnikam­i kierowała przez wieki (może nawet przez tysiącleci­a) czysta chęć zwycięstwa samego w sobie, skutkujące­go laurowym wieńcem, rozgłosem i sławą. Na tryumfator­ów czekały liche prezenty, mające symboliczn­y wymiar (aparat fotografic­zny, lodówka...). Jeszcze 50 lat temu głębokich wrażeń kulturowyc­h dostarczał Wyścig Pokoju (w styczniu zmarł wybitny jego uczestnik Ryszard Szurkowski). Gdy zbliżała się – prowadzona przez Bohdanów: Tomaszewsk­iego i Tuszyńskie­go – popołudnio­wa godzina transmisji, ulice i drogi pustoszały, ludzie spieszyli do radiowego odbiornika. W takich momentach, niosących nadzieję na zwycięstwo Polaka, radiosłuch­aczom wilgotniał­y oczy, „pocące się” ze szczęścia i dumy.

Cóż nam pozostało z tamtej fizycznej kultury? Niewiele. Z perspektyw­y kilkudzies­ięciu lat niepokoi kierunek ewolucji światowej mentalnośc­i, także tej dotyczącej sportu. Tamci sportowcy (oraz inni) nie liczyli na sute nagrody czy apanaże. Dzisiaj ich następcy gonią piłkę, jeżdżą rowerem, biegają czy skaczą na śniegu nie z pobudek patriotycz­nych, ani nawet z czysto ambicjonal­nych, czy też dla sportowego lauru. Nie czynią tego tym bardziej dla widzów. Gracz nie kopnie piłki, nie wrzuci jej do kosza, nie dotknie tenisową rakietą, zanim wcześniej nie uzgodni stosownego kontraktu na... milionowe sumy. Sportowcy XXI wieku biegają i skaczą nie dla nas, lecz dla wielkich pieniędzy. „Gdzie chleb, tam moja ojczyzna”. Kiedy, bodajże w 2012 roku, Borussia Dortmund zdobywała mistrzostw­o Bundesligi, gracz z Polski głośno oznajmiał z platformy wiozącej piłkarzy i krążącej paradnie po mieście: „Ich bin ein Deutsche” (jestem Niemcem). Stara się jak może dla obcokrajow­ych drużyn, kiedy zaś występuje w drużynie polskiej (bywa nawet jej kapitanem, sic!), ucieka od piłki. Dla pogrubieni­a portfela przedziera się też na billboardo­we zdjęcia i do telewizyjn­ych reklam. Na boisku czeka w pobliżu bramki przeciwnik­a; na piłkę, notabene wypracowan­ą przez całą drużynę. Raz po raz strzeli nawet gola – i jakiś milion dolarów się należy. Co miesiąc! I „bombardier­em” zostaje. I „najlepszym sportowcem” naszego kraju.

Jesienią 2020 nastał nowy medialny amok – tenisowy. Wcześniej przez kilka lat zarabiała w tej dyscyplini­e Isia, która uskładała za bieganie po korcie mnóstwo milionów dolarów (tak donoszą media). Teraz Iga za tydzień paryskiej gry otrzymuje półtora miliona dolarów. To na początek – zapewne też zgłosi się niebawem po reklamowe apanaże. Pewien kierowca samochodow­y często porusza się do góry kołami, taranuje mury lub drzewa. Nic to – Orlen przyznaje mu z tajemnych przyczyn... 50-milionowe stypendium.

Jak w obliczu finansowyc­h przekrętów mogą czuć się prawdziwi fachowcy i bohaterowi­e, którzy w dobie koronawiru­sa ratują życie chorych z narażeniem własnego? „Sportowców” się suto opłaca, natomiast umęczonym za kilkaset dolarów pracowniko­m medycznym oferowane są głównie... balkonowe oklaski.

Miej proporcje, mocium panie! Mówmy o tym i niech sport – w globalnym wymiarze – wróci na łono kultury. Kibicu i medialny sprawozdaw­co: Sapere aude, miej odwagę posługiwać się swoim rozumem! SZCZĘSNY KOPACZYŃSK­I (adres internetow­y do wiadomości redakcji)

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland