Winna mafia
W Europie coraz częściej dochodzi do skoków na piwnice z drogimi winami. Łup znika bezpowrotnie, być może na stołach nowobogackich w Chinach i Rosji.
Największy w RFN skład dobrego wina znajduje się pod luksusowym hotelem Kronenschlösschen w Rheingau. W nocy z 13 na 14 stycznia złodzieje sforsowali aż trzy pary stalowych drzwi. Na ostatnich na chwilę zatrzymał ich elektroniczny zamek z szyfrem, ale wyrwali pulpit z klawiaturą ze ściany. Dokładnie przebierali wśród 16 tys. butelek. Dopiero po kilku dniach właściciel Hans Burkhard Ullrich doliczył się, że brakuje 216 butelek najlepszego francuskiego wina. Straty oszacowano na 243 tys. euro. Policja stwierdziła, że najwidoczniej jakiś koneser wina sporządził wynajętym złodziejom konkretną listę łupów. Nie każdy wybrałby bowiem w tej piwnicy powszechnie mało znane marki Pétrus, Lafite, Latour, Château Mouton czy Domaine de la Romanée-Conti. Nie każdy chwyciłby też za zakurzoną butelczynę z małym napisem Château d’Yquem z 1921 roku, gdy obok świecił w oczy chociażby Dom Perignon. Okazuje się bowiem, że tylko ta jedna stuletnia flaszka była warta 18 tys. euro.
Przez trzy miesiące policja nie trafiła na żaden trop. Ullrich, który jest też adwokatem w pobliskim Frankfurcie nad Menem, uważa, że odpowiedzialna za kradzież jest „winna mafia”. Piwnice z winami nobliwych restauracji i hoteli okradane są coraz częściej, a sposób działania włamywaczy jest podobny. Może chodzi o tych samych złodziei lub jakąś zorganizowaną grupę? W marcu niemal udało się ich złapać. Po włamaniu do luksusowego hotelu w Lyonie złodzieje, uciekając autem, rzucali butelkami w ścigający ich radiowóz. Co prawda nie trafili, ale udało im się zbiec. Połaszczyli się też na etykiety i puste butelki znanych marek. Mafia napełnia je młodszym winem, korkuje i sprzedaje na aukcjach jako stare.
Złodzieje wiedzą, po co idą, bo restauratorzy sami chwalą się w internecie zbiorami, aby przyciągnąć klientów koneserów. Piwnice z winami rzadko są dobrze chronione. Poza tym pomysłowość rabusiów nie zna granic. Parę lat temu w Paryżu dostali się do nobliwego składu przez... katakumby. Wystarczył im podkop i półmetrowa dziura w murze. Łupy trudno odnaleźć, gdyż wina szybko opuszczają Europę. Złodzieje wiedzą, że europejscy handlarze i domy aukcyjne natychmiast są informowani o skradzionych egzemplarzach. Według śledczych kradzione wina trafiają głównie do Chin, Singapuru czy Rosji.
Najdroższe wina świata, jak Domaine de la Romanée-Conti z regionu Côte de Nuits we Francji, trudno sprzedać, bo każda butelka ma numer, a produkuje się ich rocznie raptem 5 – 10 tys. Kupiec z Europy sprawdziłby więc, czy dany egzemplarz nie jest kradziony. Jeśli takie wino zostaje zakupione przez klienta restauracji, to restaurator zobligowany jest do udokumentowania dowodu jej wypicia. Według wytycznych producenta ma położyć na stole gazetę z widoczną datą, a następnie rozbić butelkę młotkiem.
Gorzej jest z drogimi winami, które są produkowane w dziesiątkach czy setkach tysięcy sztuk rocznie. Dany rocznik ma taką samą etykietę i korek. Na rynku krąży tyle butelek, że nawet jeśli pojawi się kradziona, nikt nie zauważy różnicy. Bogaci, gdy spotykają się z sobie równymi, chętnie stawiają na stole takie wina po parę tysięcy euro za sztukę. To symbol luksusu, jak rolex na ręku czy porsche w garażu. Można podejrzewać, że złodzieje z Kronenschlösschen nie byli jednak koneserami. Oprócz drogich trunków zginął też sześciolitrowy gąsior hiszpańskiego trunku. Wart jakieś 100 euro. (PKU)