Rosja straciła cierpliwość
Michał Fiszer komentuje.
Jesteśmy tak zajęci własnymi sprawami, że zupełnie umyka nam fakt, iż Rosja przerzuca wielkie siły militarne na granicę z Ukrainą. Odbywa się to pod pozorem ćwiczeń „Zapad 2021” prowadzonych tym razem w południowo-zachodniej części Rosji. Ukraińskie źródła mówią o tym, że nad ich granicę nadciąga aż 25 nowych batalionowych grup bojowych mających wzmocnić ok. 28 takich grup już zaangażowanych w konflikt.
Od 2014 r. Rosja prowadzi z Ukrainą tzw. wojnę hybrydową. Aby wyjaśnić, na czym taka wojna polega, trzeba się cofnąć o niemal 20 lat.
W 2003 r. Amerykanie w błyskotliwy sposób zdobyli Irak. Wojsko wykonało wszystkie zadania, jakie postawili przed nim politycy, czyli odsunięcie od władzy Saddama Husajna, przejęcie kontroli nad terytorium państwa i budowę instytucji demokratycznych. I co? I wielka klapa.
Okazało się bowiem, że nic nie jest tak, jak oczekiwano. W Iraku zapanował bałagan i długie zmaganie się z rebeliantami, wymagające więcej sił i pochłaniające więcej ofiar niż sam podbój kraju. I wtedy teoretycy zaczęli myśleć.
Najpierw dostrzegli prawidłowość występującą od starożytności, a której wcześniej nikt nie doceniał: każde działanie na polu politycznym, ekonomicznym, militarnym czy informacyjnym wywołuje skutki we wszystkich pozostałych obszarach. Skutkiem działań militarnych w Iraku w 2003 r. był na przykład gwałtowny wzrost cen ropy naftowej, czyli wyraźny efekt ekonomiczno-gospodarczy. Z kolei polityczna odmowa Turcji wykorzystania jej terytorium do ataku na Irak wymusiła zmianę planów militarnych i uniemożliwiła atak na Bagdad od północy. Dla odmiany amerykańskie wsparcie udzielone wówczas Kurdom wywołało efekt polityczny – pogorszenie się stosunków z Turcją, która do dziś jest w dość napiętych relacjach z USA.
Dostrzegając to, teoretycy polityczno-wojskowi doszli w końcu do wniosku, że aby uzyskać pożądany stan końcowy, należy jednocześnie wykorzystać wszelkie dostępne narzędzia: polityczne, ekonomiczne, militarne i informacyjne. Powstała teoria działań militarnych ukierunkowanych na uzyskanie pożądanego efektu, zamiast, jak dotąd, działań ukierunkowanych na osiąganie konkretnych celów. Nazwano to Effect Based Operations (EBO), co na polski przetłumaczyć dość ciężko, bo powstaje coś w rodzaju masła maślanego. Jednak kiedy sobie uświadomimy, że dotychczasową filozofię działań nazwano Objective Based Operations (ukierunkowane na osiąganie celu, a nie pożądanego efektu), to wszystko stanie się jasne.
EBO, czyli wojna hybrydowa
Od 2004 r. do chwili obecnej w USA i na Zachodzie powstało mnóstwo prac na temat EBO. Opracowano teorię modelowania rozwoju sytuacji metodą operacyjnej analizy sieciowej (Operational Net Assessment – ONA), postanowiono wprząc w planowanie działań militarnych specjalistów z przeróżnych dziedzin, od ekonomistów, dyplomatów, propagandowych spin doktorów po finansistów, socjologów, kulturoznawców i speców od infrastruktury. Naradzając się między sobą, przewidywali oni możliwe skutki takich czy innych działań, proponując równoległe użycie różnych narzędzi niemilitarnych – działań dyplomatycznych, ekonomicznych, propagandy i manipulacji informacyjnej, cyberataków itd. Kombinacja tych wszystkich środków ma przynieść pożądany efekt. I tak dobiera się optymalną kombinację różnych narzędzi do ukształtowania zamierzonego stanu końcowego w regionie.
Podczas gdy o EBO i ONA napisano na Zachodzie mnóstwo prac teoretycznych, Rosja pokazała, jak to w praktyce zastosować.
Właśnie tak zadziałano na Ukrainie. Sił militarnych użyto w ograniczonej skali. Intensywne działania informacyjne i agenturalne doprowadziły do zorganizowania tzw. separatystów, których wsparły siły specjalne, a później też i regularne jednostki wojsk rosyjskich. Nikt całej Ukrainy nie usiłował podbić. Pod osłoną zamieszania politycznego (nie bardzo było wiadomo, skąd się wzięły tzw. zielone ludziki, do których Rosja się nie przyznawała) błyskawicznie zajęto Krym. Później, mobilizując separatystów, oderwano od Ukrainy obwody doniecki i ługański. Podobna próba w rejonie Mariupolu nie powiodła się, a zatem Rosja nie uzyskała kontroli nad tą częścią obwodu donieckiego, która przylega do Morza Azowskiego. Do wybicia lądowego korytarza łączącego Rosję z Krymem brakuje Mariupolu właśnie, a także obwodów zaporoskiego i chersońskiego.
Jednakże oderwanie od Ukrainy Ługańska, Doniecka i Krymu było silnym ciosem w ukraińską gospodarkę. To rejony przemysłowe znane ze swojego przemysłu ciężkiego, metalurgicznego i maszynowego. W Ługańsku na przykład produkowano liczne lokomotywy, spośród których kilkadziesiąt jeździ i po polskich torach. Także wielka fabryka motoryzacyjna w Zaporożu, choć poza zasięgiem Rosjan, ucierpiała solidnie – przed wojną głównym odbiorcą jej produktów była właśnie Rosja. Z kolei Krym to podstawa ukraińskiej turystyki.
I tak działania militarne Rosji wywołały na Ukrainie o wiele potężniejszy od militarnego efekt ekonomiczny. Gospodarka, pozbawiona wymiany towarowej z Rosją, części ważnych zakładów przemysłowych, której odebrano znaczną część wpływów z turystyki, zaczęła podupadać. Ważne były też dostawy surowców energetycznych z Rosji, takich jak gaz ziemny czy ropa naftowa, które teraz Ukraina musi sprowadzać z innych źródeł, po znacznie wyższej cenie.
Rosyjski atak był także dla Ukrainy ciosem politycznym
Wszelkie procesy integracji z Europą czy uruchomienie drogi do NATO – tak jak w przypadku Polski poprzez program Partnerstwo dla Pokoju – zostały teraz całkowicie zatrzymane. Nikt nie chce zadzierać z Rosją i dla Zachodu Ukraina stała się gorącym kartoflem. Lepiej go w ręku nie trzymać.
Dziennikarze dostrzegli, że Rosja nie działa standardowo. Rosyjska napaść militarna była jakaś dziwna. Rosyjskie wojska nie przetoczyły się przez Ukrainę od Donbasu przez Charków i Kijów aż po Lwów. Skubnęli kawałek, a jednocześnie zastosowali wiele różnych narzędzi nacisku ekonomicznego, informacyjnego, politycznego. Nie okupując całej Ukrainy, nie muszą się zmagać z ukraińską partyzantką, jak Amerykanie w Iraku przez kilka lat toczący krwawe walki z tzw. rebeliantami. Dziennikarze nie kończyli US War College czy podobnej uczelni, nie wiedzieli zatem, że to klasyczny, podręcznikowy przykład zastosowania EBO. Dlatego wymyślili swoją nazwę – wojna hybrydowa. Jak swego czasu zachodnia prasa w 1940 r. wymyśliła chwytliwe określenie niemieckich szybkich działań manewrowych: Blitzkrieg, znanych oficjalnie jako Bewegungskrieg.
Wydawałoby się, że przyparta do muru Ukraina ma już tylko jedno wyjście – podjąć z Rosją rokowania, zgodzić się na określone ustępstwa i pójść na współpracę. Ceną za powrót do normalnego życia i wznowienie wymiany handlowej z Rosją, która jest ratunkiem dla kulejącej dziś ukraińskiej gospodarki, byłyby nie tylko ustępstwa terytorialne, ale zapewne też i zacieśnienie współpracy na wielu polach. Może Ukraina nie stałaby się od razu drugą Białorusią, ale mogłaby przyjąć postawę Kazachstanu czy Armenii, gdzie Rosja ma znaczne wpływy i z nich korzysta. Państwa te żyją z Rosją w symbiozie i w razie potrzeby mogą też z Rosją współpracować militarnie.
A Ukraina to klucz do wejścia Rosji na Bliski Wschód. Na Krymie są ważne bazy morskie i lotnicze. Jednak na drodze do pełnego wejścia Rosji na Bliski Wschód stoi już tylko Turcja. Ale i o jej łaskawą postawę Rosja intensywnie zabiega. Sprzedała nawet Turcji swoje najnowsze rakiety przeciwlotnicze S-400, których nie dostał jeszcze nikt inny, żaden rosyjski sojusznik, lecz członek NATO! Rosja podminowała tym posunięciem stosunki amerykańsko-tureckie do tego stopnia, że Turcja nie dostała zakupionych w USA F-35 JSF. A karty nadal są w grze.
Tylko ta uparta Ukraina... Upuszczono jej krew, zdrowo uderzono w gospodarkę, a tu nadal nic! Po ostatnich wyborach na Ukrainie nadal żadnej woli do dogadania się. Trzeba zatem przyłożyć jeszcze raz, wejść głębiej w ukraińskie terytorium, po raz kolejny osłabić gospodarkę. Na granicę z Ukrainą ściąga się 25 batalionowych grup bojowych, czyli niemal trzy pełne dywizje. Pięć grup trafia na północną granicę, sześć – na północno-wschodnią. Aż dwanaście na wschodnią granicę, na wprost Doniecka i Ługańska, a dwie batalionowe grupy wprowadza się wprost na terytorium oderwanych od Ukrainy obwodów.
Czy to tylko demonstracja siły, czy za chwilę zacznie się nowa ofensywa? Atak mający wybić lądowy korytarz do Krymu? Bo cóż innego miałyby te wojska zrobić? Atak wprost na Charków czy nawet na Kijów jest mało prawdopodobny, ale tymi siłami niewykluczony. Co teraz zrobi Rosja? Tego nikt nie wie. W USA, we Francji i w Niemczech widać oznaki silnego zaniepokojenia. A co robimy my? A my tworzymy antyunijny sojusz polsko-węgierski z udziałem włoskiej prawicy. Wstawić w tę układankę jeszcze Słowację i mamy inny piękny rosyjski korytarz do okna na Bliski Wschód: Polska, Słowacja, Węgry oraz sprzyjające Rosji Serbia i Czarnogóra, w której można założyć bazy morskie bezpośrednio nad Morzem Śródziemnym. W sumie, też dobrze.