Swoją kwarantannę już przeżyłem...
Z ZYGMUNTEM MALANOWICZEM po raz ostatni rozmawia Anna Kękuś
(Sceny Polskie)
Rozmowa ze zmarłym niedawno aktorem Zygmuntem Malanowiczem.
4 kwietnia zmarł Zygmunt Malanowicz. „Zyga, nasz brat, przyjaciel, ostoja, mistrz, powiernik, dobry, dowcipny, jedyny, niepowtarzalny. Aktor warszawskiego Nowego Teatru” – napisał Jacek Poniedziałek, aktor i reżyser.
– Gdyby zderzyć bohaterów „Trądu” i „Polowania na muchy”, okazuje się, jak fenomenalnie warsztatowo odróżniłeś te postacie. Stworzyłeś zupełnie inne typy mężczyzn. Użyłeś kompletnie innych środków artystycznego wyrazu (...). Ale zacznijmy od początku – dubbingowany byłeś przez Romana Polańskiego, reżysera filmu. Dlaczego?
– Podczas premiery zrekonstruowanego cyfrowo filmu, która odbyła się w kinie „Sztuka”, siedziałem koło Andrzeja Kostenki i on też zadawał sobie to pytanie... Wiem, o co tu chodziło. Miałem wówczas 24 lata, ale mój głos nie operował w wysokich rejestrach. Romek, który sam mówi wysoko i ma charakterystycznie szczenięcy głos, uważał, że to idealna barwa dla postaci, którą miałem zagrać. Ale wyszło to paradoksalnie sztucznie, bo przecież Romek był dobrym aktorem. A jednak tutaj dubbing nie był trafiony. Wyrazistość reakcji nie korelowała z brzmieniem głosu. To miała być postać, ujmując wprost, między chłopcem a mężczyzną... Chyba tak. Zamierzał zbudować to głosem i zaczął grać. Jak zaczął grać, tak pojawiła się owa sztuczność. Film ma tak silną konstrukcję, idealnie precyzyjną, że uniósł ten mankament. Inna rzecz, że ja i tak nie mógłbym podłożyć głosu. Musiałem wracać do szkoły, to był rok dyplomowy. Wpierw zostałem wyrzucony z uczelni właśnie za ten film. Były wakacje, nie miałem komu zgłosić zdjęć i sam podjąłem decyzję. Wówczas prorektorem był Stasio Wohl. Pojechałem do Warszawy i złapałem go w Spatifie. Argumentowałem najprościej, że jestem przecież w szkole filmowej, no to gram w filmie. Pomógł mi wtedy. Cofnięto decyzję. W rezultacie zaliczono mi ten film jako dyplom i to z oceną bardzo dobrą.
– Czy postać niepokornego chłopaka, którą wykreowałeś, mogła urastać do rangi głosu pokolenia? Czy w jakimkolwiek stopniu utożsamiałeś się z nią?
– Ówczesna młodzież polska nie zrozumiała tego filmu. Ja rozumiałem tę sytuację. Miałem świadomość, że w tym społeczeństwie coś jest nie tak. Myślałem raczej o pewnego rodzaju niesprawiedliwości społecznej. Uważałem, że jeśli chce się wychować młodego człowieka, należy dać mu wszystko, co najlepsze, żeby mógł się rozwijać, a nie zaczynać od zakazów, niemocy. Sprawa egzystencjalna pulsowała w nas mocno. Kto wtedy widział tak znakomite samochody, świetnie ubranych ludzi? Wszystko to było nieosiągalne. Życie się toczyło między domem a akademikiem, jeśli oczywiście miało się dom. To rodziło młodych buntowników, ale ten bunt nie ujawniał się wprost, nie wybrzmiewał w społeczeństwie. Dlatego młodzież nie chwyciła tego filmu, nie zrozumiała go. A przecież była to wyróżniająca się fabuła, która penetrowała pewien rejon życia człowieka, a przede wszystkim jego konstrukcję psychiczną, której głównym elementem jest nieodparta chęć dominacji nad drugim. Ta szczególna rywalizacja między młodym a dojrzałym facetem, który miał butelkę wina do obiadu i znakomity samochód, gdy tymczasem młody miał nóż w plecaku i brukiew – była fascynująca, zwłaszcza w tamtym czasie. Takiej problematyki wcześniej kino polskie nie podejmowało (...).
– Opowiedz mi o swojej filmowej partnerce. Czy to nie było ryzykowne dla reżysera podejmować współpracę z dziewczyną, która nie miała pojęcia o pracy na planie?
– Szczęściem lub nieszczęściem kina jest to, że toleruje aktorstwo zawodowe i niezawodowe, posługując się po prostu twarzą. Była w tamtym okresie aktorka włoska, która nazywała się Elsa Martinelli, a Jolanta Umecka była do niej bardzo podobna... Po dwóch dniach na planie zdjęciowym zorientowałem się, że Roman jest świadomym reżyserem, profesjonalistą. Powinien zatem wiedzieć, że tresurą, zamiast reżyserią, niewiele uzyska, zwłaszcza od dziewczyny, która z aktorstwem wcześniej nie miała nic wspólnego. Brakowało jej umiejętności koncentracji, skupienia, a to generowało reakcje reżysera i dziewczyna się blokowała. Jeśli dawało się jej odrobinę ciepła, akceptacji, otwierała się. Temperament Romka nakładał się na problemy przy produkcji filmu, choć mogłoby się wydawać, że oszczędny plan zdjęciowy, bez armat i konnicy, nie ma takowych. A jednak – zdjęcia na wodzie, niespodzianki w plenerze... Przyroda pokazała, po co jest (...).
– Jolantę Umecką dubbingowała Anna Ciepielewska, znakomita aktorka.
– Tak, Ania Ciepielewska podała głos świetnie, pomogła postaci, zrobiła to z dużym znawstwem. Musiała przecież wnikliwie obserwować reakcje Umeckiej, która także w rezultacie poradziła sobie z tak wielowymiarową rolą. Humorystyczny akcent dotyczył tycia aktorki. Zdjęcia trwały ponad trzy miesiące. Mieszkaliśmy na barce. W nocy Jola chodziła do wsi, kupowała prowiant i najadała się do syta. Romek bał się, że nie zmontuje filmu. Natomiast w scenach w wodzie dublowała ją ówczesna mistrzyni Polski w pływaniu.
– W „Polowaniu na muchy” zagrałeś młodego mężczyznę uwięzionego w pewien sposób rodziną, który na chwilę próbuje zaczerpnąć oddechu wolności, nie tylko spełnić się seksualnie, ale także zawodowo. Paradoksalnie, dziewczyna, która go wyrywa z pieleszy domowych, okazuje się harpią współczesności.
– Ten bohater nie był dobrze przyjęty, określano go po prostu nieudacznikiem. A portret jest rzeczywiście wielowymiarowy. On nie wybrał sobie życia rodzinnego w przestrzeni jednego pomieszczenia z trzema kompletami mebli. Żył nadzieją na otrzymanie mieszkania. Pojawiają się konkretne realia społeczno-polityczne, w których ludzie próbowali się odnaleźć. A jeśli chodzi o środki wyrazu? Nigdy nie kombinowałem w ich poszukiwaniu. Wystarczy wyobrazić sobie sytuację, gdzie w pokoju są dwie osoby i nagle wchodzi trzecia. Co się wtedy stanie? Dla mnie pierwsza rzecz to świadomość – jak się zachować? Czyli jak się mam zachować, a nie jak mam zagrać. Trzeba pomyśleć także, gdzie się jest. Skupiam się na momencie i zastanawiam, co tak naprawdę się dzieje. Wtedy będzie to autentyczne. Trzeba też wiedzieć, co to jest aktorstwo filmowe...To jest twarz i to, co wyraża. Może to wybrzmi nieskromnie, ale to kwestia osobowości. Chcę także powiedzieć, że „Polowanie na muchy” pojawiło się po siedmioletniej przerwie od czasu realizacji „Noża...”.
Odnosząc się do współczesności, swoją kwarantannę już przeżyłem. Te siedem trudnych lat ciszy spowodowanej przez cenzurę na pewno zmieniło mój zawodowy życiorys. Nie zostałem zniszczony, bo miałem teatr. Nie pozbawiono mnie zatem zawodu. Dlatego dzisiaj zachowuję dystans wobec pandemicznej wizji cywilizacji. Mam nadzieję, że niedługo wrócę na scenę Nowego Teatru.
– Wszyscy mamy tę nadzieję... Dziękuję ci, Zygmuncie, za rozmowę.