Życie pod strzechą
O firmie, która zakłada coraz bardziej modne dachy z trzciny.
Dawniej domy kryte strzechą były synonimem biedy. Dziś kojarzą się z wysmakowanym stylem i dostatkiem
Woda, lasek, piasek – to typowy obraz Pojezierza Wschodniosuwalskiego. Przemysłu prawie tu nie ma, a wsie rozrzucone są daleko od siebie. Jedną z nich jest Krasnopol. Ta spora osada była na przełomie XVIII i XIX wieku miastem należącym do rodziny Tyzenhausów, która to rodzina wydała generałów, biskupów, senatorów. Jednak najsłynniejszym był Jan Zygmunt uwieczniony w „Potopie” Henryka Sienkiewicza. W Krasnopolu prężnie działa „Strzechart”, niewielka firma należąca do Piotra Gwiazdowskiego.
– W naszej okolicy nie brakuje jezior, a jak są jeziora, to i trzciny – wyjaśnia pan Piotr. – Mój dziadek zajmował się budową dachów z wióra osikowego, co w tamtym czasie nie dawało specjalnych zysków, gdyż jego klientami byli niezamożni, żeby nie powiedzieć biedni rolnicy. W PRL-u strzecha odeszła do lamusa, ale nadal pozyskiwano trzcinę, tyle że na produkcję mat, które do dziś ocieplają bloki. W Ełku istniał spory zakład, w którym produkowano trzcinowe dachówki. Mój ojciec był jednym z wielu ludzi w naszej okolicy, którzy zajmowali się dostarczaniem surowca do ełckiej fabryki. W 1998 r. przejąłem pałeczkę po tacie i zacząłem pozyskiwać trzcinę z jeziora Wigry, które ma ponad 60 km linii brzegowej. Oczywiście robiłem to za zgodą i pod kontrolą dyrekcji Wigierskiego Parku Narodowego, bo bez wycinania trzciny jezioro szybko by się zamuliło. Ponieważ znałem technologię stawiania dachów z trzciny, czyli krytych strzechą, więc w 2002 r. założyłem firmę specjalizującą się w ich budowie.
Gwiazdowski nie musi zamawiać ani kupować surowca w hurtowniach. W zimie, gdy jezioro skute jest lodem, razem ze swoimi pracownikami rozpoczyna żniwa, które trwają od grudnia do marca. Kiedyś koszono ręcznie, ale od ponad 20 lat wykorzystuje się lekkie kosiarki samobieżne. Zeszłej zimy na Wigrach nie było lodu. Trzeba więc było trzcinę ścinać ręcznie (rośnie na małej głębokości), lub kupować surowiec w hurtowni (największym jej dostawcą są dziś Chiny).
Trzcina jest rośliną powtarzalną, każdego roku odrasta do zbliżonej wysokości, która wynosi od 1 do 3 metrów. Mroźne powietrze osusza łodygę, dlatego po skoszeniu i związaniu w snopy można składować je nawet pod chmurką. Później trzeba usunąć liście oraz połamane i krzywe łodygi.
– Przed przystąpieniem do prac nie robimy żadnych projektów, gdyż strzecha musi być dostosowana do kształtu dachu – mówi Gwiazdowski. – Niemniej jeszcze przed montażem pracownicy, tak jak artyści czy architekci, muszą sobie wizualizować, jak ten dach będzie wyglądać.
Wszystkie prace związane z montażem wykonywane są na miejscu u klienta, do którego pan Piotr wysyła grupę składającą się przeważnie z trzech osób. Najpierw do dachu przytwierdzane są zrobione z drzewa iglastego łaty konstrukcyjne. Krycie rozpoczyna się od dołu. Trzcinę układa się warstwami (mocując ją do łat specjalnym drutem) w ten sposób, żeby woda spływająca z góry nie przedostawała się przez pokrycie.
Standardowa grubość strzechy to 35 – 40 cm.
Dach na pokolenia
Jak zapewnia właściciel, dobrze położona strzecha (najlepiej na dachu o nachyleniu 50 stopni) jest w stanie wytrzymać nawet 80 lat, ale po 20 – 30 latach konieczny jest niewielki remont i uzupełnienie zużytych części poszycia, zniszczonych przez wodę, wiatr oraz temperaturę.
Strzecha jest materiałem palnym, ale firma od lat stosuje natryskowo specjalny impregnat przeciwogniowy, który sprawia, że dach spełnia warunki NRO (nierozprzestrzeniania ognia). Impregnacje trzeba powtarzać co pięć lat. Standardowy dach ma około 250 metrów kwadratowych powierzchni i na jego postawienie doświadczona trzyosobowa ekipa potrzebuje od 3 do 4 tygodni.
– Nasz fach to klasyczne rzemiosło, gdzie nie da się niczego zmechanizować – zapewnia właściciel.
Cena jest uzależniona od powierzchni dachu. W zależności od stopnia skomplikowania wynosi od 200 do 300 zł za metr kwadratowy.
Przez blisko 20 lat „Strzechart” położył około 200 dachów, a razem z altanami i grillami – ponad 300.
Na początku „Strzechart” kładł dachy głównie w województwie podlaskim. Teraz robi to w całej Polsce, z tym że najwięcej klientów pochodzi z województwa pomorskiego (przede wszystkim z Kaszub), łódzkiego oraz okolic Radomia.
– Nie wiem, czy to przypadek, czy może jesteśmy bardziej znani w tych regionach – zastanawia się szef. – Najmniej zamówień mamy z Dolnego i Górnego Śląska, a najbardziej perspektywiczne wydaje się Wybrzeże, gdzie budujemy dachy od Wolina i Szczecina, aż po miejscowości na wschód od Trójmiasta.
Coraz więcej zamówień pochodzi z zagranicy, przede wszystkim z Niemiec (Dolna Saksonia, okolice Hamburga), Danii i Szwecji.
Zagraniczne stawki są wyższe niż polskie i wynoszą od 100 euro w górę za metr kwadratowy. Jest to związane nie tylko z kosztami pobytu ekipy, ale także z surowcem. Firmie nie opłaca się brać trzciny z kraju. Kupuje ją więc w miejscowych hurtowniach. Na Zachodzie, w przeciwieństwie do Polski, klient dodatkowo płaci za zerwanie starego dachu i postawienie rusztowania.
– Tylko na niewielkiej niemieckiej wyspie Sylt, położonej niedaleko Danii, stoją tysiące domów krytych strzechą – dodaje pan Piotr. – Takich miejsc w Europie jest więcej. Myślałem nawet, żeby przenieść tam swoją firmę, ale wówczas straciłbym krajowych klientów, których z roku na rok jest coraz więcej. Na przeszkodzie przyjmowania kolejnych zleceń, zwłaszcza z innych krajów, stoją przede wszystkim problemy logistyczne i kadrowe. Mam trzy zespoły pracowników, wysokiej klasy fachowców. Wyszkolenie kolejnych zajmuje co najmniej rok i nie zawsze jest skąd ich brać.
W pierwszych latach niemal wszystkie zamówienia dotyczyły domów jednorodzinnych. Jednak w ostatnim czasie firma Gwiazdowskiego kładzie też strzechę na karczmach i hotelach. Największą realizacją był hotel w Puszczykowie, którego dach ma około półtora tysiąca metrów kwadratowych.
– Na szczęście pandemia nie dotknęła naszej branży. Można nawet powiedzieć, że jest lepiej niż w poprzednich latach. Mamy zamówienia na wiele miesięcy – twierdzi właściciel. – Gdyby jednak coś wydarzyło się na polskim rynku, to zawsze możemy szukać klientów za granicą, gdzie popyt przewyższa podaż, więc w niektórych krajach na położenie strzechy trzeba czekać nawet dwa lata. Jeszcze 30 lat temu nikt by w Polsce nie uwierzył, że ten fach ma tak wielką przyszłość.