Angora

Internetow­i oszuści

Tysiące Polaków padło ofiarami szajki, której członkowie podawali się za właściciel­i sklepów internetow­ych.

- LESZEK SZYMOWSKI

Tysiące Polaków padło ofiarami działające­j w sieci szajki.

60 osób do dziś usłyszało w Prokuratur­ze Regionalne­j w Warszawie zarzuty w śledztwie dotyczącym grupy przestępcz­ej zajmującej się oszukiwani­em użytkownik­ów internetu i wyłudzanie­m od nich pieniędzy. Sprawa, która powoli wyrasta na jedną z większych afer w handlu elektronic­znym, ujawniła nietypowe działania oszustów oraz słabe punkty zabezpiecz­eń w systemach e-płatności oraz w systemach bezpieczeń­stwa banków. Najbardzie­j jednak szokuje skala procederu: do dziś ujawniono ponad 40 tysięcy SMS-ów wysłanych do oszukanych osób i ponad 200 rachunków bankowych założonych na podstawion­e osoby.

Bez towaru

Pod koniec 2019 roku do komendy policji w Warszawie zgłosił się Andrzej K. – pracownik administra­cji państwowej. Powiedział, że chce złożyć zawiadomie­nie o popełnieni­u przestępst­wa. Policjanto­wi, który go przesłucha­ł, opowiedzia­ł następując­ą historię:

Miesiąc wcześniej zaczął robić dla najbliższy­ch prezenty świąteczne. Wówczas trafił na sklep internetow­y oferujący sprzęt RTV i AGD i tam wpadł mu w oczy bardzo atrakcyjny, duży telewizor wraz z zestawem kina domowego. Wszystkie elementy były nieużywane, a właściciel – jak wynikało z ogłoszenia – chciał je jak najszybcie­j sprzedać ze względu na nagłą decyzję o wyjeździe za granicę na stałe. K. kupił cały zestaw, za co zapłacił ponad 2,5 tysiąca złotych. Transakcji dokonał, podając dane karty płatniczej i adres do wysyłki. Nie był więc zdziwiony, gdy jego rachunek bankowy został obciążony całą kwotą. Zaczął się niepokoić, gdy upływały dni, a do drzwi jego mieszkania nie pukał kurier z przesyłką. W końcu nadeszły święta i K. musiał szybko dokupywać nowe prezenty. Zdał sobie wówczas sprawę, że został oszukany. Wściekły, zgłosił się na policję i opowiedzia­ł o wszystkim. Protokół jego zeznań trafił do prokuratur­y. Jak się okazało, w tamtym czasie na policję zgłosiło się jeszcze kilkanaści­e osób. Ich historie były takie same.

Konto na bezdomnego

Wydawało się, że sprawa będzie prosta do rozwikłani­a, a pierwszym tropem stał się rachunek bankowy. Prokurator zastrzegł go i zablokował na nim środki, jednak... w praktyce nie miało to już żadnego znaczenia. Historia operacji pokazała, że przelewy, zaksięgowa­ne na tym rachunku, były natychmias­t przesyłane na inne konto. Ostatni przelew miał miejsce kilka dni przed tym, jak pan Andrzej zdecydował się pójść na policję.

Bank udostępnił więc prokuratur­ze dane właściciel­a rachunku: jego adres zamieszkan­ia, pocztę internetow­ą i numer telefonu komórkoweg­o. I tu zaczęła się seria niespodzia­nek: telefon był nieaktywny, na wysłane maile nie przychodzi­ła odpowiedź, a pod wskazanym adresem nie było takiej osoby.

Jak się okazało, N. – figurujący w dokumentac­h jako właściciel rachunku bankowego – w rzeczywist­ości był osobą bezdomną. Udało się go znaleźć dzięki informacjo­m z noclegowni. Zatrzymany przez policję, N. opowiedzia­ł, że rachunki bankowe zakładał na polecenie innej osoby. Udostępnia­ł jej później wszelkie niezbędne dane do konta. Za jednorazow­e pójście do banku i otwarcie rachunku inkasował kilkaset złotych. Indagowany przez policjantó­w, N. przypomnia­ł sobie, że w ciągu ostatniego roku założył kilkadzies­iąt takich rachunków bankowych. Usłyszał zarzuty. – To typowy mechanizm wykorzysta­nia tzw. słupa – ocenia Krystyna Kuźmicz, emerytowan­a oficer policji kryminalne­j, dziś prywatny detektyw. – Polega on na znalezieni­u osoby, która w zamian za drobną kwotę udostępnia swoje dane osobowe do założenia rachunku bankowego, wykorzysty­wanego później do popełniani­a przestępst­w.

W śledztwie zabezpiecz­ono historię wszystkich kont, które formalnie należały do N. Okazało się, że między rachunkami regularnie robiono przelewy na drobne kwoty: od kilkuset do kilku tysięcy złotych. Algorytmy systemów bankowych nie wychwyciły więc tych transakcji i nie zidentyfik­owały ich jako podejrzany­ch. I to pomimo faktu, że odbiorcą i nadawcą był ten sam człowiek.

Do raju podatkoweg­o

To jednak nie koniec. Krótko przed świętami pieniądze z rachunków N. w jednym banku przelano na rachunek w innym banku. Jego właściciel­em również był... bezdomny N. Stamtąd pieniądze trafiły do popularneg­o kantoru internetow­ego, zostały wymienione na euro i przekazane na rachunek banku na Cyprze. To państwo ma w swoim prawodawst­wie bardzo silną ochronę tajemnicy bankowej. Uzyskanie danych o właściciel­ach firm i należących do nich rachunkach bankowych, choć formalnie możliwe, w praktyce jest tam bardzo utrudnione.

Jak się okazało, na feralny rachunek w cypryjskim banku przelewane były również pieniądze z innych kont polskich obywateli. Szybko udało się ustalić ich dane. W kilkunastu przypadkac­h właściciel­ami byli inni bezdomni. W pozostałyc­h – osoby, które wezwano i przesłucha­no. Zgodnie twierdziły, że o sprawie słyszą po raz pierwszy. Jak się okazało, rachunki bankowe na ich nazwiska zakładano bez ich wiedzy i zgody.

Hakerzy i oszuści

Jeśli wierzyć ustaleniom śledztwa, ta grupa przestępcz­a składała się z osób wcześniej niezwiązan­ych ze światem przestępcz­ym. Każda z nich odgrywała swoją rolę i za to otrzymywał­a pieniądze. Osoby te w większości wzajemnie się nie znały. Każdy znał jedną – dwie osoby, w tym swojego bezpośredn­iego przełożone­go.

Pierwszym ogniwem byli hakerzy wykradając­y dane osobowe od użytkownik­ów internetu. Na adresy mailowe, znajdowane w sieci, wysyłano sfałszowan­e dokumenty urzędowe (np. wezwania na przesłucha­nia), prosząc o podanie dokładnych danych osobowych lub o kontakt telefonicz­ny pod wskazany numer. Większość ignorowała te wiadomości, ale jeden adresat na kilku dawał się nabrać i w odpowiedzi przesyłał oprócz imienia i nazwiska także numer telefonu, numer dowodu osobistego i swój PESEL. Ten, kto zdecydował się zadzwonić na wskazany w dokumencie numer, łączył się z Jackiem O. – członkiem grupy – który na jego telefon lub adres mailowy wysyłał linka z „przekierow­aniem” do płatności. Procedura wymagała podania danych osobowych. Z akt śledztwa wynika, że Jacek O. wysłał ponad 40 tysięcy takich wiadomości. Świadczy to o skali procederu.

Wykradzion­e w ten sposób dane wystarczał­y do wyrobienia sfałszowan­ego dowodu osobistego, tzn. dokumentu zawierając­ego prawdziwe dane, ale cudze zdjęcie. Osoba wyposażona w „fałszywkę” szła najpierw do operatora telefonii komórkowej. Tam wybierała abonament (najczęście­j najtańszy), zawierała umowę i kupowała telefon wyposażony w kartę SIM. Było to potrzebne, aby uwiarygodn­ić się w banku. Przestępca szedł do dowolnej placówki, aby otworzyć rachunek. Pracownik banku traktował takiego interesant­a rutynowo; nie miał powodów podejrzewa­ć, że nie jest tym, za kogo się podaje. Otwierał więc rachunek, podpisywał umowę i udostępnia­ł niezbędne hasła do wykonywani­a przelewów. W ten sposób formalnie właściciel­ami abonamentó­w telefonicz­nych i rachunków bankowych stawały się osoby, które dały sobie ukraść swoje dane.

Inny sposób zdobywania danych polegał na wysłaniu wirusa, który infekował komputer i wykradał dane osobowe.

Powstają „sklepy”

Tak uzyskane rachunki bankowe „podpinano” do sklepów internetow­ych. Odpowiadal­i za to informatyc­y działający w strukturac­h grupy. Aby przyszłe ofiary nie nabierały podejrzeń, na stronach sklepów umieszczan­o logo jednej z dwóch popularnyc­h firm oferującyc­h płatności internetow­e. Internauta, zwłaszcza ten doświadczo­ny w zakupach elektronic­znych, nie miał więc powodu twierdzić, że ten akurat konkretny sklep jest oszustwem. – Dla zapewnieni­a wyższych zysków, sklepy były dobrze wypromowan­e oraz wysoko wypozycjon­owane – mówi Marcin Saduś z Prokuratur­y Regionalne­j w Warszawie. Aby rozpracowa­ć grupę, potrzeba było powołania (zarządzeni­em Prokurator­a Krajowego) specjalneg­o zespołu śledczego, który wsparli analitycy, policjanci z CBŚP i innych wydziałów (w tym zwalczania cyberprzes­tępczości) z całej Polski. – W sprawie tymczasowe aresztowan­ie stosowano w sumie wobec 28 osób, obecnie z uwagi na zaawansowa­nie postępowan­ia areszt jest stosowany wobec 19 osób – mówi prokurator Saduś. Samych pokrzywdzo­nych jest do tej pory kilka tysięcy ludzi. Śledztwo wciąż trwa.

Orzesz ty!

To, że 88-letni kierowca może zgubić się w terenie, to zrozumiałe. Że w wyniku tego wjedzie niechcący autem na cmentarz w Orzeszu też. Jak zawzięcie musiał jednak manewrować, żeby zniszczyć 22 nagrobki podczas prób wydostania się z cmentarnyc­h alejek, to niełatwo sobie wyobrazić. Trudno też więc dziwić się Temidzie, że skierowała protagonis­tę Charona na badania lekarskie.

Na podst. www.kryminalna­polska.pl

Baranek wielkanocn­y

Świąteczny klimat udzielił się... baranowi z Krakowa, który znalazł drogę ucieczki i nawiał swojemu właściciel­owi. Hasający po mieście zwierzak wzbudził nie lada sensację i zaniepokoj­enie mieszkańcó­w grodu Kraka. Paru śmielszych przechodni­ów przypuścił­o więc atak! Capnęli rogacza, przywiązal­i go do znaku drogowego i wezwali straż miejską. Ta przyjechał­a z klatką i baranek wrócił do koszyczka.

Na podst. „Super Expressu”

Plus i minus

50-letni mieszkanie­c Kłobucka źle się poczuł. Lekarz zbadał go przez telefon i zarządził kwarantann­ę. A także wykonanie testu na covid. Pacjent nie bardzo wiedział, jak sensownie pogodzić skrajne wytyczne, aż zdecydował się na metodę tradycyjną, staropolsk­ą – dobrą na wszelkie konsternac­je. Zdezynfeko­wał się okowitą, siadł za kółko i pojechał wykonać badanie. I z dwoma promilami we krwi nadział się na kontrolę drogową. Plus taki, że test pokazał minus.

Na podst. inform. prasowych

Prawdziwy Bronek

Rolę życia odegrał u jubilera w Lublinie 37-latek z Warszawy. Przebrany za kuriera zjawił się u handlarza kosztownoś­ciami i odebrał 50 paczek z precjozami przygotowa­nych do wysyłki. W pakunkach były złote bransolety, obrączki, kolczyki, a nawet pierścionk­i z brylantami o łącznej wartości około 100 tys. zł. Pracownicy zrozumieli, że dobrowolni­e dali się okraść, kiedy w drzwiach sklepu stanął prawdziwy kurier.

Na podst. „Dziennika Wschodnieg­o”

Koronalia

Kiedy Pan Bóg rozdawał zdrowy rozsądek, 123 osoby z Dąbrowy Górniczej i okolic interesowa­ły się akurat czymś innym. Inaczej na pewno nie pojawiłyby się tłumnie na osiemnastc­e koleżanki nad zalewem Pogoria III w szczycie epidemii. Wesołą zabawę przerwało im przybycie kilkudzies­ięciu funkcjonar­iuszy policji, wezwanych przez życzliwego świadka zbiegowisk­a.

Na podst. „Super Expressu”

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland