Ludzkie szczęście jest piękne
(Angora)
Rozmowa z Katarzyną Dowbor, gwiazdą telewizji.
– Koty i psy nakarmione, koniom też już podsypała pani owsa. Czyli możemy zaczynać naszą rozmowę?
– Tak, zwierzęta zawsze mają u mnie pierwszeństwo, bo same, bez pomocy ludzi, nie poradzą sobie na tym świecie.
– Wielkie gratulacje za zdobycie Telekamery. To nagroda dla pokazywanego w Polsacie programu „Nasz nowy dom”. Przypomnę: odnawiacie, czasami wręcz budujecie od podstaw domy dla ludzi żyjących w bardzo skromnych warunkach, a pani ten program prowadzi.
– Dziękuję, bo bardzo mnie ta nagroda ucieszyła. Jestem wdzięczna za każdy głos. Program tworzy sztab ludzi: reżyserzy, kierownicy budów, architekt, kierowcy, członkowie ekipy budowlanej. Ci ludzie przez 5 dni remontują ruiny. Wielki szacun dla nich, bo pracują dzień i noc. Tak samo jak ekipa filmowa, która to wszystko pokazuje. Pracujemy 8 lat, pierwszy raz nas nominowano i od razu zdobyliśmy Telekamerę.
– Wiem, że na świętowanie nie było czasu, bo nagrywacie już kolejne odcinki. Za panią blisko 40 lat kariery telewizyjnej, a czy to prawda, że nigdy dotąd nie pracowała pani tak ciężko jak obecnie.
– Potwierdzam, wysiłek jest naprawdę spory. Wczoraj wróciłam spod Rzeszowa, dzisiaj musiałam pozałatwiać sprawy domowe, zająć się moją mamą, która ma już 89 lat, zawieźć ją do lekarza. Jutro jadę zrobić finał programu, a pojutrze znowu wracam na Podkarpacie. Istne szaleństwo.
– Wielu Polaków pamięta panią jako gwiazdę TVP. Dawniej była pani spikerką, w szpilkach i eleganckiej fryzurze, a teraz wkłada pani kalosze i wizytuje budowy. Nie ma pani żalu do losu, że tak to się wszystko ułożyło?
– Wręcz przeciwnie. Myślę, że nie chciałabym już w tym wieku, z tym moim doświadczeniem, siedzieć umalowana w studiu i rozmawiać o rzeczach nie zawsze ważnych, a czasami nawet błahych. A tu mamy konkret. – Na czym on polega? – Przed laty siadałam sobie w studiu, a to było dużo prostsze, niż konfrontować się z ludzką biedą i nieszczęściami, które naszych bohaterów nie omijają. Teraz jadę do domu, który stoi w szczerym polu kukurydzy i mam przed sobą ludzi ciężko doświadczonych przez los. Spotykam m.in. chore dzieci i kobiety z ogromną traumą, które nie radzą sobie z codziennością i którym nikt nie pomaga. To wszystko gdzieś potem w człowieku zostaje. To nie jest tak, że to po mnie spływa. Bo gdyby spływało, to pewnie bym tego programu nie umiała prowadzić.
– Po wybudowaniu domu odjeżdżacie, a problemy zostają... Sytuacja mieszkaniowa się poprawia, ale jak doprowadzić do zmian też w innych obszarach życia tych osób?
– Zawsze powtarzam: dajemy wędkę, ale rybę musicie złowić już sobie sami. My za was życia nie przeżyjemy. Chcemy naszym bohaterom pokazać, że może być lepiej, ale potem już sami muszą walczyć i dbać o to, żeby było czysto, żeby ten dom był zadbany. Bohaterowie naszych programów nie oczekują litości. Nie czekają na to, żeby ktoś zapłakał nad ich losem. My nie mamy płakać, mamy się wziąć do roboty i podsunąć im pomysły na to, co dalej. Wyremontowanie domu to często taki pierwszy dowód na to, że ktoś się nimi zainteresował. Że kogoś boli to, że ich dziecko nie ma na przykład spokojnego kąta do nauki.
– Z czego biorą się te trudne warunki mieszkaniowe państwa bohaterów?
– Każda rodzina to osobna historia. Rzuca się w oczy brak pieniędzy. Czasami choroba powoduje, że nie ma na nic, bo wszystko idzie na rehabilitację, na pieluchy, na jakieś specjalne odżywianie dla ciężko chorych dzieci. Nie brakuje też różnych innych dramatów i problemów. – Jakiś przykład? – Nie zapomnę naszej bohaterki, która uciekła z dwójką dzieci od męża potwora. Katował i ją, i dzieci. Dostała od rodziców taki domek bez kuchni i łazienki. Samotna, pracująca matka, bez alimentów. Było bardzo biednie, ale żeby wyglądało lepiej, ona robiła wycinanki i naklejała je na ścianę. Kwiatki naklejone na ścianę udawały tapetę, na którą nie było jej stać. Było to wzruszające. Im fajniejsza rodzina nam się trafi, tym bardziej jesteśmy szczęśliwi.
– Blisko milion mieszkań w Polsce nie ma łazienek, pół miliona nie ma dostępu do bieżącej wody. Wiedziała pani o tym?
– Dopóki nie zaczęłam robić tego programu, do głowy by mi to nie przyszło. My żyjemy w enklawach. Mamy swoje domy, swoje miejsca na ziemi. Wychowałam się w bloku, w małym mieszkanku, ale wszystkie wygody tam były. Myślę, że trochę jest tak, że dopóki się z czymś takim osobiście nie zetkniemy, to nie wierzymy, że coś takiego w ogóle się dzieje wokół nas.
– Czy zdarzyło się pani zaprzyjaźnić z którymś z bohaterów?
– Dwieście trzydzieści rodzin w osiem lat? To raczej to niemożliwe. Oczywiście są rodziny, które nam bardziej zapadną w pamięć. Zdarza się, że dostajemy informację o śmierci kogoś, u kogo byliśmy. Wtedy jest szczególnie ciężko. Miałam taką swoją ulubienicę Martę, która chorowała na raka kości. Młoda, prześliczna dziewczyna, która bardzo nie lubiła swojej choroby. Otworzyła się na mnie i to było cudowne. Dostałam od jej nauczycielki takiego anioła z rudymi włosami. Mam go do dziś, wisi u mnie w domu na ścianie i bardzo mi przypomina Martę, która chociaż tych kilka ostatnich miesięcy swojego życia przeżyła w godnych warunkach. Kiedy odchodzą nasi bohaterowie, to pociesza nas jedynie to, że przed śmiercią poczuli się szczęśliwi i że zanim odeszli, jeszcze mieli fajny czas. Czasem ktoś mówi: nie nacieszyła się długo tym nowym domem. Ale się jednak nacieszyła.
– Jezuita ksiądz Grzegorz Kramer napisał o programie: Lubię oglądać „Nasz nowy dom”, lubię patrzeć na ludzi, którzy dzięki dobroci innych nagle mogą być szczęśliwi i są szczęśliwi. Szczęście ludzkie jest takie piękne.
– Trafne słowa. Nie czytałam ich, ale je zapamiętam. Myślę, że ksiądz ma absolutnie rację, bo szczęście ludzkie jest piękne. Kiedy kończymy i mówimy „koniec zdjęć”, to mimo zmęczenia widzę radość. Jesteśmy nakręceni i szczęśliwi tym, że dom się spodobał, że pani, która dużo mówiła, nagle zaniemówiła, że pani, która mało mówiła, bo była w traumie, nagle zaczęła krzyczeć i rzuciła mi się na szyję. Gdy zobaczyła ten swój nowy dom, to krzyczała jak zawodnik po dobiegnięciu do mety. To było coś niesamowitego.
– Maciek, pani syn, żartuje, że jest pani jak Kazimierz Wielki, który „zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną”. Syn stwierdził nawet ostatnio, że gdyby nie lockdown, to jechałaby już pani do Paryża remontować katedrę Notre Dame.
– Uwielbiam tego typu żarty. Ostatnio nawet było trochę politycznych.
– Komentuje pani to, co się dzieje w Polsce?
– Oczywiście mam swoje poglądy, ale do polityki nie wtrącam się ze względu na to, że widzowie naszego programu to ludzie z każdej strony, z prawa i z lewa. A mój syn oczywiście jest złośliwy po mamusi, ale nie mam mu tego absolutnie za złe.
– A skoro o Maćku mowa. Poszedł w pani ślady i pyta czasami o radę?
– Czasami mu coś podpowiadam, ale nigdy się nie narzucam.
– Kiedyś robiłem wywiad z Krzysztofem Ibiszem, który opowiadał, że czasami w trakcie programu dzwonił do swoich bliskich z prośbą o ocenę tego, jak wypada na wizji.
– Maciek do mnie nie dzwoni po każdym programie (śmiech). Natomiast jeżeli rzeczywiście zapyta o coś, a robi to rzadko, to mu mówię, co myślę. I to nie na zasadzie, że musisz zrobić coś tak, a nie inaczej. Zrobi, jak uważa. Sama zawsze też miałam prawo do własnego zdania, bo tak wychowali mnie rodzice i tak samo wychowałam swoje dzieci.
– Stresuje się pani jeszcze przed kamerą?
– Stres był większy dawniej, gdy prowadziłam różne programy na żywo czy koncerty na estradzie. Wtedy miałam mniejsze doświadczenie i wpadek było więcej. Teraz, już po tych prawie 40 latach, nauczyłam się, że z każdej wpadki można wybrnąć. Wiem też, że czasem lepiej się przyznać, że się czegoś nie wie, niż udawać i brnąć w to, że się jest geniuszem. Nie zapomnę rozmowy o operze i operetce ze śp. krytykiem muzycznym Bogusławem Kaczyńskim. Zanim usiedliśmy na tych krzesłach, od razu się przyznałam, że nie interesuję się operą i przepraszam, jeżeli zadam jakieś głupie pytanie. To, że byłam szczera, potem mi pomogło, bo byłam życzliwiej traktowana.
– Jaki jest świat telewizji? Jak pani to wszystko wspomina z perspektywy czasu?
– Telewizja to show-biznes, a wiadomo: show must go on. To działa jak narkotyk.