Wspomnienia kruche jak mgła
Życiem Krzysztofa Krawczyka rządziły jego trzy miłości – Bóg, żona i piosenka. Choć właściwie kolejność powinna być odwrotna, bo przecież na początku była muzyka
Gdy byłem jeszcze mały, Lubiłem każdy żart I oczy mi się śmiały, Gdy żart był śmiechu wart
Specyfikę czasów, w jakich się urodził, poznał dość wcześnie. Był początek lat 50. Sześcioletni Krzyś jechał z tatą tramwajem przebrany za kowboja. Nagle jeden z pasażerów pochylił się nad nim i zagadał: – No chłopczyku, jakie masz ładne pistolety. Gdzie jedziesz? – Na wojnę – odparł dumnie Krzyś. – A kogo będziesz bił? – Bolszewików. Słysząc to, przerażony ojciec chwycił syna na ręce i uciekł, wyskakując z pojazdu, który na szczęście właśnie hamował. Państwo Krawczykowie, aktorzy i śpiewacy operowi, często się przeprowadzali. Osiadali tam, gdzie dostali angaż.
– Pierwsze mieszkanie, które zapamiętałem w mym życiu, to mieszkanie w Poznaniu na dzisiejszej ulicy Wierzbięcice, a dawnej Gwardii Ludowej numer 19, naprzeciw kina „Wilda” – wspominał Krzysztof po latach w rozmowie ze swoim menedżerem Andrzejem Kosmalą. – Zapamiętałem je z kilku powodów. Po pierwsze – było blisko kino i można było ojca namówić, by poszedł ze mną na film. Nie było wtedy telewizji, więc uwielbialiśmy chodzić do kina. Po drugie – niedaleko był rynek, gdzie z kolegami od czasu do czasu udało się ukraść coś słodkiego ze straganu. Jak się ojciec dowiedział, to miałem karę taką, że musiałem się wyspowiadać w kościele. January Krawczyk chciał, aby jego pierworodny został pianistą. Kupił instrument i zachęcał: – Wyobraź sobie, będziesz w pięknym fraku, będziesz wirtuozem fortepianu, mamusia na pewno na twoim koncercie będzie wzruszona i ja też, ty będziesz się kłaniał, bisował... Ale Krzyś nie miał ochoty ćwiczyć. Dostał epizodyczną rólkę harcerza w „Szatanie z siódmej klasy”, więc zafascynowało go aktorstwo.
– Byłem nawet najbardziej autentycznym harcerzem. Grałem we własnym spranym mundurku. Ta rola miała 14 dni zdjęciowych i zarobiłem jak na tamte czasy ogromną kwotę 3 tys. złotych. Ojciec pogodził się już z utratą wirtuoza na rzecz aktora, lecz tymczasem Krzyś zrobił woltę i oszalał na punkcie Luisa Armstronga, Beatlesów, a przede wszystkim ówczesnego idola nastolatek, Tommy’ego Steele’a. Jego film „W rytmie rock’n’rolla” miał magiczną moc przyciągania. – Stałem tuż przed telewizorem i nie mogłem się od niego oderwać. A odkryłem, że mam to „coś” dopiero wtedy, gdy zacząłem śpiewać piosenkę Ricky’ego Nelsona z „Rio Bravo”. To był mój popisowy numer.
To co dał nam świat Niespodzianie zabrał los Dobre chwile skradł Niosąc w zamian bagaż zwykłych trosk
Beztroskie dzieciństwo skończyło się nagle i boleśnie. Gdy zmarł January
Krawczyk, Krzyś miał 16 lat. Wraz z ojcem stracił też wiarę. Na pogrzebie krzyczał: – Skoro Pan Bóg jest miłością, to jak mógł mi zabrać ojca?! Więc Boga nie ma! Zatrudnił się jako goniec, żeby pomóc matce w utrzymaniu domu. Opowiadał później w wielu wywiadach, że tata był dla niego bardzo ważną osobą. – Nigdy nas nie traktował pasem. On z nami rozmawiał. Nie było wtedy telewizyjnych dobranocek i ojciec nam czytał. Zaczął od lekkiej lektury „W pustyni i w puszczy”, a potem była „Trylogia”. Był aktorem, więc zmieniał głos, mówił „Zagłobą”, potem „Wołodyjowskim”. Syn powierzał Januaremu wszystkie swoje tajemnice, również te sercowe. – W przedszkolu miałem koleżankę z długimi warkoczami, w której zakochałem się autentycznie i zacząłem w domu z tego powodu popłakiwać. Ojciec pyta, o co mi chodzi. Mówię, że jestem zakochany i nie wiem, co mam zrobić, bo ona w ogóle na mnie nie zwraca uwagi. Tylko na takiego blondyna, za którego zresztą wyszła potem za mąż. Tata doradził, żeby się za wybrankę modlił, a wszystko ułoży się po jego myśli. Nie ułożyło, wciąż wolała blondyna. – Więc wziąłem największy klocek i walnąłem go z tyłu w głowę. Wywalili mnie z przedszkola, co się wtedy w ogóle nie zdarzało. Później mnie z powrotem przyjęli, bo ojciec był osobą znaną w Łodzi, śpiewał w operetce. January miał do syna anielską cierpliwość. Pozwolił mu nawet zdawać do szkoły podoficerskiej w Elblągu, choć absolutnie nie popierał tego pomysłu. Chodził sfrustrowany po domu, powtarzając rozpaczającej żonie: – Niech on tam idzie, niech się przekona, jak tam jest. Postawił jednak warunek – zanim syn wyjedzie uczyć się na żołnierza, ma przez miesiąc uczęszczać do szkoły wieczorowej. A w wieczorówce Krzysiek zakochał się i zapomniał o kamaszach. Ojciec wspierał też Trubadurów, którzy zaczęli koncertować tuż po jego śmierci. – Nie dożył koncertów, ale... dmuchał nam w skrzydła na początku. Pamiętam, jak usłyszał nas przy fortepianie, kiedy ćwiczyliśmy. I powiedział: „Poczekajcie chwilę...”. Zadzwonił do dyrektora Estrady i mówi: „Słuchaj, Tadziu, mam tutaj kurę, która ci będzie znosić złote jaja kiedyś. Oni tak brzmią!”. Dyrektor na to: „Fantastycznie, a czy mają matury?”. „Mają robić w tym roku”. „To jak zrobią matury, niech się do mnie zgłoszą”. I tak się stało.
Życie jest za krótkie, żeby się nie spieszyć Życie jest za krótkie, by się nim nie cieszyć
Czas spędzony z Trubadurami wspominał jako kompletnie zwariowany. Trasy koncertowe, dziewczyny, alkohol. Ten ostatni pomagał znosić trudy podróży, szczególnie po Związku Radzieckim, gdzie między koncertami zespół miał okazję zgłębiać „uroki” komunizmu. Tamtejsze hotele dla cudzoziemców zatrudniały wówczas tzw. etażowe, kobiety opiekujące się poszczególnymi piętrami. Pewnego razu w takim hotelu Trubadurzy
zabalowali na całego, więc czujna etażowa przybiegła z interwencją. Krawczyk coś jej odpowiedział, pewnie niezbyt cenzuralnie, a ona uznała, że ją śmiertelnie obraził. Niby nic, problem jednak w tym, że etażowa nie była zwykłą strażniczką porządku i moralności. Była Kimś! Bohaterką wojenną odznaczoną państwowym orderem! Konsekwencje znieważenia tak znaczącej persony okazały się dla piosenkarza nader poważne. – Miałem zostać odesłany do kraju i stracić paszport. Jak tu ugłaskać rozwścieczoną erynię? Pomógł sposób stary jak świat. – Pobiegłem do pierwszej kwiaciarni i kupiłem wiadro kwiatów. Padłem przed nią na kolana z tym wiadrem, zacząłem mówić, że więcej kwiatów nie było i błagać ją o wybaczenie. Tego samego dnia wycofała skargę.
Popularność uderzyła Krawczykowi do głowy. Damskie towarzystwo było w zasięgu ręki. Tylko brać i się bawić. Wiele lat później przyznał, że nie był wolny od grzechu, ale ponieważ wszyscy to robili... – Myślałem, że poligamia to tak normalne jak zjedzenie tortu. Stanowiłem łakomy kąsek dla kobiet, które zawsze mnie jakoś wypatrzyły i upolowały. Jeszcze jedna używka poza ciepłą wódką, która istniała przed coca-colą. A kobietom zawsze się podobałem. Pierwszą żonę, Grażynę Adamus, miłość ze szkoły wieczorowej, zdradzał na potęgę, więc związek szybko się rozpadł. Druga partnerka, wokalistka Halina Żytkowiak, zdradziła jego. – I wtedy poczułem, co przeżywa kobieta mająca poligamicznego męża – mówił, gdy był już szczęśliwie żonaty z trzecią, ostatnią i najważniejszą kobietą swojego życia. znad Wisły. Występowali w nim kiedyś Połomski, Drozda, zespół No To Co. Ewa wspomina, że jej przyszły mąż siadał za barem i ją obserwował. Czasem odprowadzał do domu. – Na początku w ogóle nie byłam nim zainteresowana. Był żonaty i tyle ode mnie starszy. Z mojej strony nie była to więc miłość od pierwszego wejrzenia. On się zakochał. Zaprosił na randkę. – Nie chciałam iść, ale dziewczyny z baru mnie namawiały: że będzie fajnie, że potem będziemy sobie opowiadać, jak było, że niejedna by chciała być na moim miejscu. O tym akurat wiedziałam, widziałam przecież te wszystkie panienki. On nie był tam sam. Jak jedna wychodziła, druga już czekała, by wejść. Wreszcie zgodziła się umówić. – No i wpadłam po uszy. Kiedy chciał zabrać Ewę na koncert do Indiany, matka dziewczyny powiedziała nie. Później uległa, zastrzegając, że ma im towarzyszyć przyzwoitka. Dziw nad dziwy! Krzysztof playboy zgodził się bez wahania. Zamówił nawet dwa pokoje w hotelu. Tyle że się nie przydały, zaś przyzwoitka nie dopełniła swoich obowiązków. Krzysztof wylądował w siódmym niebie, po czym... wrócił do kraju. – Żaden film czy książka nie są w stanie oddać tego, co wtedy przeżyłam. Młodziutka dziewczyna rozkochana do granic możliwości i zostawiona. Jednak wkrótce zadzwonił. Oświadczył się, a ona się zgodziła i zabrała do robienia porządków w jego bałaganiarskim życiu. – Wyrzuciła mi te wszystkie świństwa i powiedziała: Ja będę twoją lekomanią. Przez ponad 35 lat, aż do jego śmierci, była mu żoną, panią domu, muzą i pomocnicą w pracy. Do niej skierował swoje ostatnie słowa: – Moja kochana laleczko.
środowisku, nie wstydził się, praktykował ją również w pracy. – Przed koncertem zawsze modlę się z zespołem – trzymamy się wtedy za ręce – aby Bóg, przez swego Syna, mocą Ducha Świętego, uleczył nasze zmęczenie, nasze niedomagania, abyśmy mogli dać dobry koncert w miejscu, w którym jesteśmy. Modlimy się też o to, aby Pan pobłogosławił innym artystom. I ta modlitwa, chcę to podkreślić, naprawdę działa. Wiele razy było tak, że przed koncertem padał deszcz. Wchodziliśmy na scenę – przestawało padać; schodziliśmy z niej – znowu zaczynało lać. Ktoś powie: „przypadek”, a ja wiem, że to Boże działanie. Rozmawiał o Bogu z mediami. Wyznawał publicznie błędy młodości. Przyznał, że chciał aborcji swojego dziecka i gdyby nie lekarz, który kazał mu to jeszcze raz przemyśleć, nie miałby syna. Chodzenie z Panem Bogiem pod rękę i na kawę pomogło mu stłumić egzystencjalne lęki. – Chyba jednak istnieje życie po śmierci, bo ludzie umierają, a ja z nimi nie tracę kontaktu. Nie mam wrażenia, że oni gdzieś odeszli, że ich już nie ma, że już nic nie zrobią. Nie ma takiej możliwości, żebym utracił kontakt z moimi rodzicami. Tak samo było z Hanką Bielicką, Jarkiem Kukulskim, Januszem Kondratowiczem. Nie czuję ich odejścia. Są ludzie, którzy myślą, że jak ktoś umiera, to jest truchło i kości i na tym koniec. Ja mam wewnętrzne przekonanie, że coś po śmierci musi być.
*Tytuł tekstu i tytuły rozdziałów są cytatami z piosenek śpiewanych przez Krzysztofa Krawczyka