Rodzinne puzzle
Jak zaczniesz szukać swoich korzeni – znajdziesz skarby
(Dziennik Łódzki)
Jak zaczniesz szukać swoich korzeni – znajdziesz skarby.
– Po 50 latach poznałem jej imię. Jest częścią zaginionej od dziesiątków lat linii rodziny, błędnie zapisaną w drzewie genealogicznym. Całe życie szukałem Anny, ale Anna nie istnieje. Moja kuzynka ma na imię Małgorzata i poznałem ją po 50 latach – mówi Janusz Bzowski.
Tablica rodowa
Tablicę rodową Janotów-Bzowskich z 1978 roku wysyła mi na maila. Na początku przecinające się linie i prostokąty trudno poskładać w całość. Wykres przypomina labirynt, w którym właściwa droga może wieść tylko do góry, mijając skrzyżowania z kuzynami i kuzynkami, rodzicami z ich rodzeństwem, babciami i dziadkami, pradziadkami, rodzicami pradziadków. Janusz Bzowski urodzony w 1946 roku jest prawie na samym dole, niżej zdążył zostać wpisany tylko jego najstarszy syn. Sześć skrzyżowań wyżej Hiacynt, dalej o kolejnych sześć Jan urodzony w roku 1378, najstarszy ślad rodziny Bzowskich. Wiadomość mailową kończy dopisek: „Polecam «Awanturę o Basię», Janusz J. Bzowski – Kraków”.
W wydaniu, po które sięgam, to słowo pojawia się dopiero na 47 stronie. Opowiadanie rozpoczyna scena tragicznej śmierci matki dziewczynki, która ginie pod kołami pociągu na jednej ze stacji kolejowych. Helena Bzowska – brzmi nazwisko matki dziewczynki. Kornel Makuszyński napisał „Awanturę o Basię” w 1937 roku. Po 20 latach w szkole przeczytał ją Janusz Bzowski.
Podstawówka stała zaraz przy kościele redemptorystów na krakowskim Podgórzu. Janusz Bzowski wychował się w rodzinnej kamienicy parę ulic dalej. W tych powojennych latach często widział mamę przy pracy, jak godzinami robi włóczkowe swetry. Tata wszystko potrafił naprawić, zegarki także. Jednego dnia sam zrobił radio kryształkowe, takie, które można było odbierać przez słuchawki. Rodzice czytali chłopcu, ale nie Makuszyńskiego.
Janusz Bzowski: – Omawialiśmy „Awanturę o Basię” i nauczycielka zwróciła się do mnie: „Nazywasz się tak samo. Czy wiesz coś więcej na ten temat?”. Oczywiście nie wiedziałem. Po pewnym czasie zacząłem drążyć temat...
Kolejnego dnia do wiadomości dostaję załączony skan „Łącznika Rodzinnego”. Zeszyt Janotów-Bzowskich został wydany w tym samym roku co opowiadanie Makuszyńskiego. Na dole pierwszej strony zapisano: „Warszawa, styczeń 1937 r.”. – Genealog posuwa się do przodu, cofając się – czytam na końcu wiadomości.
Na dole dokumentu jest część poświęcona rodzinnej kronice. Jako ostatnia została tam wpisana Basia J. Bzowska. Jej rodzice – Janina Turska i Franciszek Bzowski – pobrali się w 1935 roku w Tymbarku. Basia urodziła się 20 kwietnia 1936 roku w Krakowie, był poniedziałek, tydzień od Wielkanocy. W jej biogramie umieszczono informację:
„Tragiczny wypadek nastąpił w Tymbarku, dokąd Ciszkowie (zdrobniałe imię Franciszka
używane w rodzinie) z okazji Świąt Wielkanocnych pojechali. I dalej, że pakując się na wyjazd do Krakowa, matka Basi upuściła rewolwer, który wystrzelił. Kula trafiła w brzuch. Janina została przewieziona do Krakowa i poddana operacji. Zmarła po dwóch tygodniach. Udało się jednak uratować dziecko, które trafiło pod opiekę babki Turskiej w Tymbarku”.
Janusz Bzowski: – Makuszyński przyjaźnił się z Myszkowskimi i Bzowskimi. Często wzajemnie się odwiedzali, razem wyjeżdżali, chodzili na bale, polowania. W 1936 pisarz przebywał akurat w Tymbarku. Tak przejął się śmiercią Janiny Bzowskiej i uratowaniem Basi, że postanowił napisać historię o przyszłych losach dziewczynki. Zmienił tło, wydarzenia i niektóre nazwiska, ale pierwowzorem bohaterki pozostała moja kuzynka.
– Tego wszystkiego w podstawówce oczywiście nie wiedziałem – mówi Janusz Bzowski. – Później w szkole średniej omawialiśmy wiersze Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Znów padło nazwisko, tym razem Władysława Bzowskiego. „Czy jest ci coś wiadome na ten temat?” – zapytano, i historia się powtórzyła. Władysław był dalekim kuzynem mojego ojca, ich imiona można znaleźć na tym samym poziomie drzewa genealogicznego z 1978 roku. Ale wtedy tego nie wiedziałem.
Lilka i Bzunio
Kossakowie mieszkali w neogotyckim dworku stojącym do dziś przy niewielkim placu w pobliżu alei Krasińskiego w Krakowie. Na górnym piętrze willi znajdował się pokój Marii, córki Wojciecha Kossaka i Marii Kisielnickiej-Kossak. W domu zwana „Lilką” po raz pierwszy wyszła za mąż za Władysława Bzowskiego, do którego zwracała się „Bzunio”. Władysław był oficerem armii austriackiej, skończył Wyższą Szkołę Jazdy w Wiedniu i uzyskał tytuł królewskiego szambelana. Dwukrotnie poszkodowany na froncie – w 1914 i 1915 roku – trafił do Kossakówki. Lilka opiekowała się ciężko rannym żołnierzem.
Ślub odbył się 25 września 1915 roku w Krakowie. Związek nie był udany i po niespełna czterech latach sąd kościelny unieważnił małżeństwo. Oficjalnym powodem była oziębłość i brak konsumpcji małżeństwa.
Obydwoje stanęli na ślubnym kobiercu jeszcze w tym samym roku. Władysław Bzowski w katedrze wawelskiej poślubił Helenę Jordan. Maria Bzowska wyszła za Jana Pawlikowskiego, a po unieważnieniu ślubu z mężczyzną, który ją zdradzał, została żoną oficera lotnictwa Stefana Jasnorzewskiego.
Odnajduję Władysława w tablicy rodowej Janotów-Bzowskich. Jest tam wpisany wraz z drugą żoną, Heleną.
– Poetkę wykreślono z życiorysu? – dopytuję.
– Wtedy rzeczywiście jej nie uwzględniono. Została wpisana w nowszych zestawieniach – wyjaśnia Janusz Bzowski.
Zebrać w całość
Pierwszą kronikę wydrukowano w 1937 roku w Krakowie. Dokument nazwany „Łącznikiem rodzinnym” miał od tej pory systematyzować wiedzę o członkach rodu spod herbu Nowina i zacieśniać ich więzi.
Rok później ukazało się kolejne wydanie; trzecie było gotowe w 1939 roku. We wrześniu rodzina spaliła cały niewykupiony nakład. W kronice znajdowały się zdjęcia, biogramy oraz dokładne adresy i obawiano się, że prywatne informacje trafią w ręce okupanta. Czwarty zeszyt ukazał się po latach w Londynie. Pierwsze dwa zeszyty Janusz Bzowski znalazł w domu. Trzeci parę lat temu kupił przez internet.
– Wystarczyło wszystkie te elementy zebrać i odczytywać – mówi. – W „Łącznikach” znalazłem wiele informacji o przodkach.
Szkołą średnią, w której nauczycielka dopytywała o pierwszego męża Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, było technikum o profilu poligraficzno-księgarskim. W tym czasie Janusz Bzowski równolegle chodził na zajęcia komputerowe w krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej. W 1965 roku razem ze studentami astronomii skończył kurs na jeden z pierwszych komputerów w Krakowie. Wkrótce odebrał dyplom, rzucił zawód księgarza i zajął się informatyką.
Po pracy powstawały pierwsze komputerowe bazy z imionami kuzynów i kuzynek, bliższych oraz dalszych, rodziców z ich rodzeństwem, babci i dziadków, pradziadków, rodziców pradziadków i prapradziadków. Powstawały latami, kolekcjonowane imię do imienia i data po dacie. Odnajdywał krewnych.
W 1978 roku wyniki śledztwa pokazał krewnemu z Londynu, który jeździł po kraju, zbierając od swoich dalekich kuzynów informacje o rodzinie. W tym samym roku powstała zbiorcza tablica rodowa Janotów-Bzowskich. W latach 80. Janusz Bzowski po raz pierwszy zapisał historię rodziny na dyskietce.
Baza imion i dat powiększała się potem wielokrotnie. Z jednej strony przybywali nowi członkowie rodziny, skrupulatnie uzupełniani w kolejnych zestawieniach. Z drugiej, bo każda nowa informacja o przodkach otwierała furtkę do dalszych poszukiwań. Odsłaniały się korzenie, rosły nowe liście. Nadal wiele konarów pozostawało bez rozgałęzień, zaginionych linii, o których nikt nic nie wie.
Na początku XXI wieku zaangażował się w tworzenie Małopolskiego Towarzystwa Genealogicznego.
Prezent na święta
Było to w pierwszych latach tego wieku. Janusz Bzowski otworzył bazę kont na Gadu-Gadu, wpisał swoje nazwisko i wyszukał osoby podpisujące się w ten sam sposób. Napisał do każdej z kilkunastu wyszukanych. Zbliżały się święta i dźwięk komunikatora odzywał się coraz częściej.
Odpisali niektórzy. Kilku, że dziękuje, że nazwisko tak, owszem, ale ich to nie interesuje. Inni milczeli. Małgorzata napisała, że prawdopodobnie jest z tej samej rodziny. Mieszka w Lublinie. Podała informacje o rodzicach i dziadkach. Niczego więcej nie wiedziała.
– A ja miałem dalszą część opowieści – mówi Janusz Bzowski. – Wszystko było zapisane na dyskietce. Odszukałem w bazie jej rodziców, byli tam. Nasi wspólni dziadkowie również. Tylko moją kuzynkę ktoś błędnie zapisał jako Annę. Małgorzata żyła w przeświadczeniu sieroctwa i niespodziewanie otrzymała w prezencie świątecznym taką oto wielką rodzinę. – Co było w tej wiadomości? – Życzenia świąteczne z postscriptum: poszukuję członków rodziny Bzowskich. Jeżeli panią to interesuje, proszę o kontakt.